Temat numeru
nr 2 (116) luty 2017

„Gdy poznałem Anię, zorientowałem się, że to jest ta osoba, o którą się modliłem. Wszystkie warunki były spełnione. One były na tyle szczegółowe, że trudno mówić o pomyłce” – dodaje Jacek.

Ewelina Gładysz

Znaleźli siebie

Ich życie jest jak dobry film, są w nim momenty ciszy, dramatów, wielkich wzruszeń i jest happy end. Zacznijmy jednak tę opowieść od początku. Od dnia, kiedy już nie ma nadziei, że można jeszcze spotkać prawdziwego księcia, kiedy już nie ma nadziei, że można spotkać prawdziwą księżniczkę.

 

 Samotni: ona i on

Widzimy Anię. Dobrą chwilę temu skończyła 30 lat. Miewa różne pomysły na siebie. Należy do wspólnoty. Ma przyjaciół. Uczy w szkole. Chce spotkać dobrego i wierzącego człowieka, ale na razie nic z tego.

„W tym czasie zbierałam w sobie różne myśli. Po pierwsze, że nie tylko małżeństwo daje szczęście, że muszę być szczęśliwa tu i teraz, w mocnej relacji z Panem Bogiem. To jedyna droga, by otworzyć się na spotkanie z drugim. Ludzie nie chcą wchodzić w relację z kimś, kto jest skwaszony, zgorzkniały i smutny”. To pierwszy moment przemiany Ani. Drugi jest jeszcze bardziej ekscytujący: „Zaczęłam się rozglądać i widzę, że jedna wyszła za mąż, druga też, tak po prostu, a wokół nie ma wolnych ciekawych mężczyzn, są mniej ciekawi i ci z tak zwanego odzysku, czyli po rozwodach. Nagle dotarło do mnie, że to jest bardzo łatwe, że mogę wejść w taki związek, ułożyć sobie życie już, z kimkolwiek. Wtedy jasno zobaczyłam dwie drogi przed sobą: albo jestem wierna Panu Bogu i być może, zostanę sama, albo wchodzę w jakąś wątpliwą relację. To był moment wyboru. Wtedy powiedziałam: «Przechodzę przez ciasną bramą i idę»”.

To odkrycie ją uwolniło. Spadł ciężar oczekiwań. Poznała nowych ludzi, nauczyła się jeździć na nartach, wyjechała za granicę. Czas przyspieszył. Jednak choć nie ustawała w modlitwie o dobrego męża, nikt odpowiedni się nie pojawiał.

Po kolei uwalniała się ze schematów – a to, że ślub to najlepiej na studiach, że dziecko to do czterdziestki, że szczęście to tylko we dwoje. Myśli na głos: „Lepiej wyjść późno za mąż, ale za dobrego, porządnego człowieka i przeżyć z nim choćby pięć szczęśliwych lat”.

W tym czasie umiera mama Ani – kochana, ale i zatroskana. Z jej śmiercią odchodzi wiele dobra, lecz paradoksalnie, odchodzą też oczekiwania rodzica, które każde dziecko bardziej lub mniej świadomie próbuje spełnić.

 

Jacek inwestuje. Niestety, chociaż zawodowo związany z sektorem finansowym, to nie w akcje, ale w uczucia, i niestety, zupełnie nie tam, gdzie trzeba. Na razie on, podobnie jak Ania, należy do wspólnoty w swoim rodzinnym mieście i to tam poznaje dziewczynę. „Zaangażowałem się. Zaufałem. Nawet się zaręczyłem” – przyznaje Jacek. Tyle. Dalej nie chce opowiadać. Nieudana inwestycja uczuciowa zostawia ślad…

„Byłem zdruzgotany całą sytuacją. Stanąłem przed Panem Bogiem z wielkim żalem, może nawet z wyrzutem, a na pewno z wielkim znakiem zapytania: «Co teraz ze mną będzie?». To był dla mnie trudny okres. Wiedziałem, że modli się za mnie wiele osób. Zacząłem Panu Bogu stawiać konkretne i wysokie wymagania. Moja żona ma być ze wspólnoty, ma mieć żywą wiarę i ma się modlić, dodałem jeszcze kilka innych ważnych punktów, no może tylko o kolorze włosów nic nie wspomniałem” – żartuje Jacek.

 

Zwrot akcji

Ania ma dwie koleżanki. Podobnie jak ona samotne. W scenie drugiej widzimy je podczas pielgrzymki do Medjugorie. „Weszłyśmy na Górę Objawień – wspomina Ania. – I tam pomodliłyśmy się o dobrego męża. To było szczere”. Kilka miesięcy później w tej samej intencji Ania z jedną z dziewczyn, bo druga już jest zajęta czymś, a właściwie kimś innym, pielgrzymuje do Częstochowy. „To dla mnie bardzo delikatne i subtelne przeżycie duchowe, ale w momencie, gdy wchodziłyśmy na Jasną Górę i zobaczyłam wieże klasztorne, powiedziałam: «Maryjo, ja całkowicie zamykam w Twoim sercu to, czy ja wyjdę za mąż czy nie i za kogo»”. W ciągu trzech lat wszystkie trzy włożyły białe suknie.

 

Spotkanie

Od Medjugorie i Częstochowy upłynęło już kilka miesięcy. Ania pakuje się na wyjazd liderów wspólnot. Jacek też. Po chwili spotkają się w jednym z wrocławskich domów. Jak się okaże, nie po raz pierwszy, ale to odkryją później, już w małżeństwie, kiedy będą wspólnie przeglądać zdjęcia z wyjazdów i otwierać oczy ze zdziwienia, gdy na wielu z nich zobaczą siebie w tej samej sali, w tej samej kaplicy, wśród tych samych ludzi. Na razie jednak jest piątek, wieczór. Dzień dobiega końca.

Anię zaczepia główny koordynator i żartuje: „Aniu, wychodzisz za mąż czy nie? Taki fajny mężczyzna stał koło ciebie na drodze krzyżowej”. „A ja pomyślałam wtedy: «Jaki? Nikogo nie zauważyłam!»”. I gdzieś tam dalej w tej rozmowie, która miała raczej żartobliwy charakter, padło: „Jacek to dobry, porządny i zaradny człowiek”. Ania dodaje: „To we mnie zostało. Nie mogłam w nocy zasnąć. Myślałam nie o Jacku, tylko o wcześniejszych i nieudanych relacjach. Powiedziałam Panu Bogu: «Jeśli coś ma z tego być, to od razu wchodzimy w to w trójkę: Ty, ja i on». Wtedy dopiero zasnęłam”.

Rano. W zamkniętym pokoju Ania stroi gitarę i nagle ktoś otwiera drzwi. Nie musi się odwracać. „Wiedziałam, że to Jacek, choć nadal nie miałam pojęcia, jak on wygląda. Ten dzień, pełen spotkań i konferencji, spędziliśmy blisko siebie”.

 

Spełnione marzenie

Spotkanie skończyło się o godz. 15.00. Jacek powiedział, że musi jechać, jest z kimś umówiony. Ania też miała zaplanowane spotkanie. Z Jackiem wymieniają się numerami telefonów i idą, każde w swoją stronę. Można tylko wyobrazić sobie, jakie było ich zdziwienie, gdy chwilę później znowu spotykają się w tym samym miejscu. Dotarli tam różnymi drogami, osobno po to, by jeszcze przez chwilę tego dnia być razem. Potem niedziela. Dzwoni Jacek.

Ania: „W tej rozmowie nie wprost i nie wiem, jak, ale faktycznie ustaliliśmy wszystkie priorytety i na ich czele był Pan Bóg”.

Kilka miesięcy później ślub. Można powiedzieć, że szybko, ale Ania i Jacek nie byli ze sobą ze względu na flirt, zabawę, ale po to, by budować coś stałego i na dobrym fundamencie. Pojawiła się miłość, która była zwyczajna i żywa. „Wiedzieliśmy, że jesteśmy dojrzali, że myślimy poważnie i że przed nami całe życie na odnajdywanie i pogłębianie tej relacji. Byłam pewna, że chcę wyjść za niego za mąż” – dodaje Ania i wspomina: „29 marca, w dniu naszego ślubu, bolała mnie twarz od uśmiechu. Rok później, za sprawą Joanny Beretty Molli, urodziła się Asia, potem pojawił się Piotruś”.

„Gdy poznałem Anię, zorientowałem się, że to jest ta osoba, o którą się modliłem. Wszystkie warunki były spełnione. One były na tyle szczegółowe, że trudno mówić o pomyłce” – dodaje Jacek.

„Kiedy jest trudno, to człowiek wraca do początków i cokolwiek się teraz dzieje, myśli tak: «Pan Bóg chciał nas jako nas». To wystarcza!” – kończy z uśmiechem Ania.

Ania miała 35 lat, gdy wyszła za mąż. Jacek był od niej o dwa lata młodszy. Znaleźli siebie, bo uwierzyli, że nigdy nie jest za późno.

Ewelina Gładysz – żona, mama. Zawodowo związana ze słowem.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK