Temat numeru
nr 1 (91) STYCZEŃ 2015

Codzienność była raczej szara: płatki owsiane na mleku przed wyjściem do szkoły, zostawiony talerz z kanapkami przykrytymi folią po szkole.

Izabella i Andrzej Jarocki

Tradycja żyje w nas

Rodzinne zdjęcie
 

Pierwszy to stół w kuchni. Używany codziennie. Zwykle niemożliwie zapchany. Noszący ślady posiłków, lepkich rączek, syropów. Stół nosi też wspomnienia. Pierogi ulepione na pierwszą wigilię w naszym w domu. Sobotnie śniadania przygotowywane przez dzieci. Ciasto na pierniki, które później dojrzewa przez kilka tygodni w chłodzie piwnicy. Sterty służbowych papierów, rachunków. Pizza robiona przez męża. Niezliczone filiżanki porannej kawy. Chmury mąki, z której będzie chleb, a może tort. Kłębki włóczki, ścinki materiału, stukot maszyny do szycia. Kubek herbaty postawiony przez mamę męża podczas ostatniego spotkania na tym świecie

Drugi stół to stół odświętny. Używany rzadko, podczas oficjalnych okazji, świąt, przyjęć. To przy nim robimy pamiątkowe zdjęcie przy śniadaniu wielkanocnym. Mąż ustawia statyw, cała rodzina usiłuje wyglądać nobliwie. Pstryk – i kolejne zdjęcie do albumu rodzinnego. To nasza tradycja. Z roku na rok, ze zdjęcia na zdjęcie jedni są coraz więksi, inni coraz bardziej zgarbieni, jednym ubywa włosów, innym przybywa siwych. Tylko cukiernica się nie zmienia…

Izabella Jarocka

 

Widok spod stołu

Czytałem o czasach, kiedy stół domu rodzinnego zajmował poczesne miejsce w salonie. Mieściło się przy nim 12 osób i co najmniej tyleż potraw wigilijnych na nim. Zasiadało się do takiego stołu obowiązkowo po anonsie „Podano do stołu!”. W tamtych czasach nikt nie przewidział „realnego socjalizmu” i euforii lokatorów mieszkań z wielkiej płyty. Trudno pogodzić dziejową tradycję, jeśli stół w dużym pokoju mieści tylko cztery-pięć osób – pod warunkiem że co najmniej dwoje to dzieci.

Może dlatego na hasło „stół” bardziej przychodzi mi na myśl mebel postawiony na piątym piętrze wiolkopłytowego wieżowca w Lublinie, woj. lubelskie, PRL. Przy tym stole nie dało się usiąść na krześle – był za niski. Na co dzień przykryty szklaną taflą – obowiązkowo pod szybą tkwiły koronkowe serwetki. Czasem serwetki zdejmowano, stół dawał się lekko rozsunąć. To był znak zbliżających się świąt. Codzienność była raczej szara: płatki owsiane na mleku przed wyjściem do szkoły, zostawiony talerz z kanapkami przykrytymi folią po szkole. Na tym stole przygotowywało się do wędzenia kiełbasy i szynkę zrobione z ćwiartki świniaka. Tu Mama robiła torty na wesele Wujka, swojego brata. Potem wyfrunęliśmy z gniazda, najpierw ja, później brat. Rodzice przeprowadzili się na Stare Miasto – tam można było postawić prawdziwy stół, na 12 osób. Nie skorzystali. Po kilku latach wrócili do dwóch pokoi z wielkiej płyty. Pogrzeb Wujka odbył w marcu, w Belgii. Mama umarła w sierpniu. Tamtego niskiego stołu nie ma już od kilkunastu lat.

Mimo upływu czasu nie odnajduję w tym meblu nic z dostojeństwa rodzinnych stołów. Pamiętam, jak łatwo się pod nim chowałem, przyczepiając od spodu plastelinowe zabawki. Plastelinę Mama wypominała mi ze śmiechem przez długie lata…

Warto zadbać o stół. Nie najistotniejsze jest, co na nim stanie i czy będzie wielki. Ważne, by był. By dzieci się pod nim bawiły, nawet jeśli musicie potem skrobać resztki plasteliny.

Pamiętajmy te chwile – muszą dostarczyć wspomnień do końca życia.

Andrzej Jarocki

 

Izabella i Andrzej małżeństwo od ponad 13 lat, rodzice Ani (8,5 roku) i Krzysia (2,5 roku)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK