Temat numeru
nr 11 (101) LISTOPAD 2015

Kiedyś nie wierzyłem, że mogę mieć normalną rodzinę.

Michał Rydzewski

Nie żyję dla siebie!

 

Grzegorz Kozłowski jest prezesem Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym, informatykiem-programistą i społecznikiem. Od 27 lat uczestniczy w formacji wspólnot neokatechumenalnych. Jest mężem, ojcem czworga dorastających dzieci. Urodził się z zaćmą – zachował resztki widzenia w jednym oku. Od 5 roku życia (wskutek niewłaściwego użycia streptomycyny) ma znaczny ubytek słuchu.

 

Grzegorzu, Twoje życie to zmaganie się z niepełnosprawnością?

Niepełnosprawność przyjmuję jako fakt, którego nie warto rozpamiętywać, ale ciągle się z nią mierzę. Można powiedzieć, że zżyłem się z nią. Gdy byłem dzieckiem, modliłem się, żebym odzyskał wzrok i słuch, teraz modlę się raczej o akceptację sytuacji, w jakiej jestem.

 

Jak sobie radzisz?

Są sytuacje, w których niepełnosprawność mnie wkurza – np. gdy wsiadam do złego autobusu, bo nie widzę numeru, i jadę nie wiadomo gdzie. Albo gdy psuje się aparat słuchowy i naglę przestaję słyszeć, co ktoś do mnie mówi. Ale KAŻDY ma w życiu różne trudności i albo sobie z nimi radzi, albo nie. Krótko mówiąc: trudności są po to, by je pokonywać, a nie po to, żeby nas niszczyły.

 

Masz czwórkę dzieci: Małgosię, Antka, Dominikę i Agnieszkę.

Kiedyś nie wierzyłem, że mogę mieć normalną rodzinę. Że znajdzie się taka szalona, co zechce iść przez życie z kimś, kto ma takie ograniczenia jak ja. Bałem się, czy będę miał kontakt z dziećmi. Była obawa i wątpliwość, czy mam do nich prawo w kontekście ryzyka dziedziczenia mojego uszkodzenia wzroku i słuchu – więc pojawiało się też pytanie, czy mam prawo „unieszczęśliwiać” taką „szaloną”, gdy już się znajdzie.

Po ludzku to było bardzo trudne, ale w kluczowych momentach pojawiał się Ktoś, kto podawał rękę, kto dodawał otuchy i zachęcał – Pan Bóg.

 

Kiedy odkryłeś, że pomimo swoich ograniczeń możesz pomagać innym?

Ja się o tym się przekonałem jeszcze w dzieciństwie, gdy pomagałem młodszemu rodzeństwu w nauce.

Bardzo dużo otrzymałem od ludzi – poczynając od rodziny poprzez siostry i personel w Laskach, nauczycieli i kolegów w liceum, na studiach i później, w życiu dorosłym. Miałem przekonanie, że tego dobra nie mogę zachować dla siebie, że to wszystko muszę spróbować przekazać dalej. Gdy zacząłem jeździć na pierwsze turnusy rehabilitacyjne dla głuchoniewidomych (równo 30 lat temu), zdałem sobie sprawę, jak wspaniały los w życiu wygrałem, bo miałem taką a nie inną rodzinę, bo byłem w takiej a nie innej szkole, bo spotkałem na swojej drodze takich a nie innych ludzi, bo byli ofiarodawcy, dzięki którym miałem niezbędny sprzęt… A tu widzę ludzi, którzy mają w sobie potencjał, ale nie spotkali nikogo, kto by ich wsparł. Zaangażowałem się w pomoc innym i to sprawiło, że nauczyłem się funkcjonowania społecznego, a w jakimś momencie poznałem tę „szaloną”, z którą teraz idę przez życie (w grudniu będzie 25 lat).

 

Czujesz obecność Boga w tym, co robisz?

Wciąż zdarza się tyle „przypadków”, które kształtują moje życie, tyle razy doświadczyłem, że nawet jeśli zdarzyło się coś trudnego, to po jakimś czasie były z tego owoce, nie zawsze takie, jakich ja bym oczekiwał, nieraz były to owoce lepsze…  No i jak tu nie wierzyć, że Bóg istnieje?

 

Rodzina, działalność społeczna, wspólnota… Jesteś spełniony?

Mam poczucie spełnienia i radość, bo z tego, co otrzymałem, przynajmniej trochę udaje się przekazywać innym.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK