Temat numeru
nr 2 (128) luty 2018

Ciche dni są formą przemocy, podobnie jak krzyki i awantury, a ich skutki mogą być tak samo bolesne.

Katarzyna Pawlak

Rozbrajanie bomby z opóźnionym zapłonem

Każdy czasem kogoś nie zrozumie albo jest źle rozumiany. Bywa również, że złość zamienia się w zabójczą ciszę, którą bardzo trudno rozładować. Czy są na to sposoby?

 

Ciche dni są formą przemocy, podobnie jak krzyki i awantury, a ich skutki mogą być tak samo bolesne.

 

Piórka trzeba przycinać

Karolina i Paweł Jędrysiakowie są małżeństwem od dwóch lat, rodzicami 13-miesięcznego Frania i dzieciątka pod sercem mamy. Już na początku swojej małżeńskiej drogi zauważają, że czasem pojawia się niezręczne milczenie, które wynika z różnicy poglądów, zdań, charakterów.

Karolina: „Mam wrażenie, że ja się dopiero uczę męskich zachowań. Dla mnie kiedyś było nie do przyjęcia, że można być obok siebie i się nie odzywać, nie wyrażać własnych opinii”.

Paweł: „Czasem, jak się na siebie obrazimy, to stroszymy te nasze piórka jak u pawia, ale jak spojrzymy sobie w oczy, to zaczynamy się śmiać”.

Karolina jest wylewna, energiczna, szybko podejmuje decyzje, a jej mąż musi się dłużej zastanowić, przemyśleć różne sprawy.

Paweł: „Przyznaję, to ja jestem inicjatorem cichych dni, a może raczej cichych godzin. Staram się milczeć, żeby nie powiedzieć czegoś niepotrzebnego, nie skrzywdzić żony słowami”.

Karolina: „Najczęściej ten nasz cichy czas dotyczy drobnostek, zatrzymujemy się i następuje cisza. Dni toczą się szybko i nagle mąż milknie. Odczuwam bezradność i nie wiem, jak do niego dotrzeć. Uciekam się wówczas w modlitwie do św. Józefa i jego pomoc nadchodzi szybko. Ja zaczynam rozumieć wówczas swoje emocje, a mąż przełamuje się i wychodzi do mnie, otwiera się, łagodnieje. Za każdym razem mam pragnienie, żeby to mąż pierwszy wyciągnął rękę do pojednania, nawet gdy wina jest po mojej stronie”.

Paweł: „Już zauważyliśmy, pomimo krótkiego stażu małżeńskiego, że ciche dni nie mogą trwać za długo, ja zamykam się w sobie, a żona zaczyna fantazjować i przewidywać, co ja myślę. Ja raczej tak nie koloryzuję, a żonie zdarza się dociekać, czy to, co mówię, to jest na pewno to, co myślę. I jeśli te nasze ciche godziny się wydłużają, to pojawia się coraz więcej tych przemyśleń i pomysłów”. 

 

Jak wyjaśnić, o co chodzi?

„Ciche dni nie służą rodzinie” – podkreślają Urszula i Janusz Nowaccy, małżonkowie od 16 lat, rodzice Witka, Basi i Stasia. Bo jeśli między rodzicami jest napięcie, to dzieci też w tym czasie nie funkcjonują naturalnie, obserwują, próbują interweniować. „Kiedy trafia się dzień milczenia, oziębłości, to dzieci tracą poczucie bezpieczeństwa. Czasami pytają: «Mamo, czemu nic nie mówisz?». Odpowiadam wymijająco, bo nie chcę ich obarczać naszymi sprawami, ale takiej napiętej sytuacji nie da się zakamuflować” – opowiada Urszula i dodaje, że to ona najczęściej milknie na kilka godzin, bo zaczyna dostrzegać jakiś problem szczególnie wyraźnie. „Zdaję sobie sprawę, że często to moje krytyczne postrzeganie rzeczywistości jest związane z naturalnym rytmem płodności. Wiedząc, kiedy przychodzi napięcie, staram się pilnować, żeby z jakiejś błahostki nie zrobić problemu. Niestety, zdarza się tak, że jakiś problem narasta we mnie i reaguję milczeniem albo wybucham. Po fakcie pojawia się refleksja, że można było to jakoś inaczej załatwić. Wiem przecież dobrze, że mąż nie domyśli się, o co mi chodzi, dopóki nie powiem mu tego wprost. Różnimy się przecież płcią, charakterem i temperamentem. Zdaję sobie sprawę, że to moje dążenie do prawdy w relacjach może być uciążliwe, ale ja nie akceptuję niedomówień, dlatego tak drążę”.

Janusz: „Kiedy Ula jest już przygotowana do trudnej rozmowy, ma swoje przemyślenia, to następuje moment, kiedy wszystko się z niej wylewa, bo już nie ma siły tego dźwigać sama. Ja najczęściej jeszcze nie wiem, o co chodzi, jestem zaskoczony i trochę zaatakowany jej przemyśleniami i milczę, bo muszę się zastanowić. Ona najczęściej ma rację i pokazuje mi jakiś problem, z którym powinniśmy się uporać, a ja dopiero muszę go przepracować. Modlę się wtedy, prosząc o światło, żebym zrozumiał żonę (którą przecież bardzo kocham, ale której czasem nie rozumiem), żebym znalazł dobre rozwiązanie”.

Małżonkowie zgodnie twierdzą, że gdy między nimi pojawia się napięcie, trzeba je szybko zakończyć, najlepiej tego samego dnia. „Po takim pojednaniu widzi się na nowo osobę, którą się bardzo kocha, i docenia się to, że ona jest darem” – podsumowuje Urszula. 

 

Milczenie albo kłótnia

Państwo Stanisława i Tadeusz Trzpilowie są małżeństwem od 47 lat. Mają czwórkę dorosłych dzieci (Jurka, Anię, Sławka i Renatkę) oraz wnuki. Zapytani o ciche dni w małżeństwie, śmieją się. „U nas nie ma cichych dni, bo u nas jest głośno i wesoło. Gdyby człowiek chciał się kłócić, to powód zawsze się znajdzie – mówi pan Tadeusz. – My się nie umiemy kłócić”.

„Kiedyś wolałam na chwilę zamilknąć, niż pokłócić się z mężem. Miewaliśmy ciche chwile, ale nigdy dni” – mówi pani Stasia

Co pan myślał, kiedy żona przestawała się odzywać? „W moim domu, jak mamusia czy tatuś powiedzieli coś, co było nie po mojej myśli, to wychodziłem na podwórko pospacerować i jak już mi minęło, to wracałem. Trzeba się pilnować, żeby za dużo przykrości nie sprawiać innym. Warto też chcieć poznawać się nawzajem, bo wówczas łatwiej znosić trudne sytuacje, gdyż wiemy, z czego one wynikają – radzi pan Tadeusz. – Dobrze też cały czas okazywać sobie czułość i miłość” – podkreśla. 

Podczas naszej rozmowy małżonkowie zdrabniają swoje imiona. „Mówię: «Tadziu», a jak mam mówić do męża, którego kocham? – dziwi się pani Stasia. – Kiedy coś powiem mężowi, a on odpowie: «Czepiasz się», to już wiem, że trzeba to zostawić i przestać, bo im więcej gadamy bez zastanowienia, tym więcej pada słów niepotrzebnych. Zachęcam żony, żeby ufały swoim mężom i polegały na nich, bo mężczyźni mają inne spojrzenie na rzeczywistość i napotykane problemy. Nie bójmy się opierać na sobie nawzajem. My, kobiety, tak mamy, że za dużo myślimy, a potem wybuchamy. Warto uważać na słowa, umieć się wyciszyć, pohamować emocje. Nie ma idealnych mężów i żon, ale trzeba się starać i troszczyć o siebie nawzajem. Jeśli będziemy skupieni nie na sobie, tylko na współmałżonku, to będzie nam lepiej. Lepiej służyć, niż czekać, aż się będzie obsłużonym” – radzi pani Stasia.

 

Od złości do nienawiści

„Możecie się gniewać, ale tylko odruchowo, i bądźcie zawsze gotowi przebaczać” – mówi ks. Andrzej Mazański, spowiednik i kierownik duchowy wielu małżeństw.

„Naturalną rzeczą jest, że ludzie się różnią, spierają. Kiedy dostrzegę, że jestem źle zrozumiany, lub gdy dotknie mnie postępowanie współmałżonka, to pojawiają się bunt, smutek, gniew. Zachęcam w takiej sytuacji, by sięgnąć do źródeł – mówi ksiądz. – Tym źródłem dla małżonków jest sakrament, który zawarli, aby oprzeć się nie na własnej zdolności miłowania współmałżonka, tylko zaczerpnąć ze źródła. Koniec dnia powinien być umowną granicą pojednania, aby nie pozwolić złości zamienić się w nienawiść i nie przedłużyć jej na kolejne ciche dni”.

 

 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK