Temat numeru
nr 5 (95) MAJ 2015

Nigdy nie czułam się dobrym materiałem na matkę. Do dzieci mnie nie ciągnęło, może nawet trochę się ich bałam. Zegar biologiczny – jeśli tykał to bezgłośnie, a instynkt macierzyński – jeśli był, to drzemał w najlepsze. Do czasu.

 

Agnieszka Zawisza

Co ma mama...

Czy macierzyństwo daje nam radość i spełnienie? Dziś dziecko dobrze jest mieć, podobnie jak się ma pracę i samochód, bo stanowi jeden z elementów pieczołowicie przez nas zaplanowanej ścieżki kariery. Ale gdy już jest okazuje się że wymaga wielu poświęceń, a to boli.

 

Nigdy nie czułam się dobrym materiałem na matkę. Do dzieci mnie nie ciągnęło, może nawet trochę się ich bałam. Zegar biologiczny – jeśli tykał to bezgłośnie, a instynkt macierzyński – jeśli był, to drzemał w najlepsze. Do czasu. Przyszła miłość, małżeństwo i Pan Bóg także w dzieciach pobłogosławił. Macierzyństwo stało się faktem. 

 

Prawo do błędów

Ciało weszło w rolę naturalnie, spontanicznie, bez mojego specjalnego wysiłku. Nasuwało się uzasadnione przypuszczenie, że reszta też przyjdzie sama, przecież każda kobieta jest stworzona do bycia matką! Skąd więc ten szok, poczucie przygniatającej odpowiedzialności, uwiązania, samotności. Skąd zagubienie w chaosie – najczęściej wzajemnie wykluczających się – dobrych rad? I dziecko: byt ode mnie totalnie zależny, a jednak nieprzenikniony, niezrozumiały. Skąd inne kobiety wiedzą jak to się robi? Dziesiątki mądrych książek, warsztatów, rozmów. I kiedy już prawie rozumiem, o co chodzi, kolejne dziecko – jakże różne od poprzedniego. Kiedy wreszcie będę wiedziała? Zgubny perfekcjonizm, chwile załamania, kryzysy. Dlaczego co chwila opadają mnie wyrzuty sumienia, bezsilność, bunt? Dlaczego nikt mi nie powiedział, że to będzie takie trudne? A może mówili, tylko nie chciałam słuchać? Myślałam, że dziecko taktownie dostosuje się do naszego stylu życia, a nie wywróci je do góry nogami. 

To prawda, że macierzyństwo jest wpisane przez Boga w ciało i psychikę kobiety. Jednak realne macierzyństwo nie rodzi się spontanicznie wraz pojawieniem dziecka. Dojrzewanie do roli matki zaczyna się już w domu rodzinnym. Jeśli tam dorastająca dziewczyna widziała rodzicielstwo radosne i spełnione łatwiej jej będzie przyjąć swoje macierzyńskie powołanie, jeśli w domu traktowane było jak dopust Boży i męczeństwo, trudniej jej będzie w rolę matki wejść.

Przeżywanie macierzyństwa zależy także od jakości relacji małżeńskiej, a przede wszystkim od postawy męża. Jeśli żona jest pewna jego bezwarunkowej miłości i wsparcia, łatwiej jej zrezygnować z prób zabezpieczania życia na własną rękę, czy obarczania winą za swój trud i osamotnienie jego samego, dzieci, czy instytucji małżeństwa i macierzyństwa w ogóle.

Duże znaczenie ma samoakceptacja. Jeśli kobieta ma do siebie pozytywne nastawienie, patrzy z wyrozumiałością, dystansem i poczuciem humoru, umie przyjąć własne słabości, nie stawia sobie wymagań niemożliwych do spełnienia, przyznaje prawo do błędów, oszczędza sobie wielu frustracji.

 

Czego uczy maluch

Kobieta staje się matką powoli i stopniowo, w wyniku żmudnych lekcji udzielanych jej każdego dnia przez … własne dzieci. Ponieważ proces wychowania nigdy nie jest jednostronny, choć nauki dawane nam przez dzieci łatwo zignorować. Czego bowiem może nauczyć maluch, który jeszcze słowa powiedzieć nie potrafi? Pokory, przebaczania „77 razy”, radości z małych rzeczy. Macierzyństwo to doskonała możliwość ciągłego testowanie granic wytrzymałości, cierpliwości; niepowtarzalna okazja na poznawanie różnych odcieni zmęczenia i odkrywania w sobie talentów, których istnienia nawet nie podejrzewałyśmy. To kopalnia bezcennych doświadczeń, a także z każdym kolejnym dzieckiem doskonalsza organizacja pracy i zdolność przewidywania trudności, gdy matczyny instynkt pozwala wyczuć chorobę zanim się jeszcze zaczęła, przewidzieć niezapowiedzianą szkolną kartkówkę, czy wyczytać z niewinnych oczu skrzętnie ukrywane „przestępstwo”. Gdy miłość staje się coraz dojrzalsza, bezinteresowna, wyrozumiała i radosna. I pomyśleć, że to wszystko w efekcie zwykłego „siedzenia w domu z dziećmi”.

 

Domowe pożary

Doświadczenie rodzicielstwa to także fala oczyszczającego przebaczenia i wyrozumiałości względem własnych rodziców, bo oto wreszcie zaczynamy rozumieć ich słabości i zmęczenie. Znajdujemy usprawiedliwienie popełnionych względem nas błędów, a zarozumiała pycha „teoretyka wychowania” ustępuje miejsca uzdrawiającej świadomości własnych ograniczeń nieustannie doświadczanego w boju praktyka. Macierzyństwo to cios zadany naszemu egoizmowi, wygodnictwu, zapatrzeniu w siebie, kompleksom, bo jak tu koncentrować się na własnych niedoskonałościach, gdy co chwila wybucha domowy „pożar” domagający się natychmiastowego ugaszenia. To także codzienne ładowanie wyczerpanych akumulatorów świeżą dawką bezwarunkowej dziecięcej miłości, kiedy targana wyrzutami sumienia po kolejnym niekontrolowanym wybuchu złości, z ust pięciolatka słyszysz: „Mamo, kocham Cię nawet, kiedy jesteś zła”…

Macierzyństwo nie ma dzisiaj dobrej prasy, przestało być podstawowym elementem kobiecej tożsamości. Dziś dziecko dobrze jest mieć, podobnie jak się ma pracę, samochód i inne ruchome dobra, bo stanowi jeden z elementów pieczołowicie przez nas zaplanowanej ścieżki kariery. Kiedy jednak macierzyństwo okazuje się być rzeczywistością totalną, domagającą się wyrzeczeń i pełną niespodzianek, trudno nam ją unieść. To, co miało być darem dla mnie, okazuje się wymagać daru ze mnie, daru bezinteresownego, wymagającego wielu poświęceń. To boli. Zwłaszcza, gdy przestaję w rodzicielstwie widzieć dowód niezwykłego wyróżnienia przez Boga, który oddaje mi na wychowanie Swoje własne dzieci. 

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK