Temat numeru
nr 4 (106) Kwiecień 2016

Dziś ponownie mieszkają razem. Wychowują czwórkę dzieci, w tym wspólne najmłodsze. Są szczęśliwi, bo oprócz odnalezionej miłości doświadczyli, że jest z nimi Chrystus, jak to obiecał w sakramencie małżeństwa.

Piotr Luma

Razem po 13 latach

Ania i Andrzej po trzech latach małżeństwa wzięli urzędowy rozwód i żyli osobno przez 13 lat. Weszli w inne związki, pojawiły się dzieci. Dziś, choć wydaje się to niemożliwe, znowu są razem. Zwyciężyły słowa Chrystusa: „Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela!” (Mk 10, 9-10).

Wychodząc za mąż, Ania wierzyła, że będzie to uczucie na całe życie. Ślub kościelny i przysięga wiele dla niej znaczyły. Trzy lata później uznała, że to pomyłka. Poznała nową „miłość”, szybko zaszła w ciążę, urodziło się dziecko, potem drugie i trzecie.

 

Lata rozłąki

Andrzej na wieść o zdradzie żony przeżył szok. Wydawało mu się, że są szczęśliwym małżeństwem. Rozwód odbył się z wielkim hukiem. Andrzej wyprowadził się z domu. Poznał nową kobietę, z którą ma syna. Uznał, że postępek Anny zwalnia go z przysięgi małżeńskiej. Od dnia rozstania przez 13 lat nie nosił obrączki.

Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy najstarsza córka Ani przygotowywała się do Pierwszej Komunii Świętej. Do tej pory raczej obojętnie traktowali Boga i Kościół. Ania zaangażowała się jednak w przygotowania. Zaczęła chodzić do kościoła, modlić się wspólnie z dziećmi, wsłuchiwać się w siebie i w to, co mówi do niej Bóg. Zmieniało się jej myślenie. Na stronie wspólnoty Sychar przeczytała, że każde małżeństwo można ocalić. Najpierw się oburzyła, bo wiedziała, jaki jest stan jej małżeństwa. Znajomi wyciągnęli ją do Częstochowy. Tam przed cudownym obrazem Czarnej Madonny w chwili uniesienia wypowiedziała zdanie, którego później nie odważyłaby się powtórzyć: „Maryjo, uratuj moje sakramentalne małżeństwo”. Wkrótce dokonała kluczowego odkrycia, które przyniosło jej ulgę: ciągle ma męża! Jej małżeństwo z Andrzejem jest ważne i nic tego nie zmieni. Zaczęła nosić obrączkę i być żoną na odległość. Znajomi dziwili się, co to miałoby znaczy.

 

Coś ich ciągnęło

W życiu Andrzeja zmiany też przebiegały powoli, etapami. W trakcie pewnej Mszy świętej poruszyły go słowa księdza. Duchowny powiedział, że generalnie ludzie nie wierzą w Boga. Wierzą w różne bożki, które dopasowują do swojego życia. Andrzej żył podobnie. Nie znając Biblii, uważał, że Kościół jest zakłamany, że myli się, mówiąc o nierozerwalności małżeństwa, a księża żyją jeszcze gorzej, niż głoszą. Czuł się rozgoryczony, nie mogąc w pełni uczestniczyć w Eucharystii.

W tym okresie zaczęło dochodzić do spotkań między małżonkami. Na jednym z nich Ania wyznała, że marzy jej się, aby znowu byli małżeństwem. Andrzej nie chciał się zgodzić, bo zbyt wiele problemów rozdzieliło ich przez te lata. Nie przekonywały go słowa o miłości żony, bo już kiedyś je słyszał, ale trafiało do niego, gdy mówiła o małżeństwie sakramentalnym, o nauce Chrystusa. Dopuścił myśl, że tym razem ich zjednoczenie może być czymś trwałym. Kolejne znaczące wydarzenie miało miejsce kilka dni po spotkaniu. Dowiedział się, że mąż koleżanki ma raka jelita grubego. Wtedy zadał sobie pytanie, czy byłby gotów teraz odejść z tego świata.

 

Znowu razem

Dziś ponownie mieszkają razem. Wychowują czwórkę dzieci, w tym wspólne najmłodsze. Są szczęśliwi, bo oprócz odnalezionej miłości doświadczyli, że jest z nimi Chrystus, jak to obiecał w sakramencie małżeństwa. Codziennie proszą Boga o radość i miłość. Ewangelizują, dają świadectwo, jak Bóg posklejał to, co wydawało się utracone na zawsze. Dla małżeństw w podobnej sytuacji Andrzej ma jedną radę wyniesioną z własnego doświadczenia: cztery lata po rozstaniu spotkali się z Anią, ale wtedy nie byli gotowi, aby do siebie wrócić. Gdy ktoś po roku, dwóch latach od rozstania twierdzi, że się nic nie zmienia, to jeszcze długo może się nic nie zmieniać i być podobnie, a nawet gorzej, niż było. Ale przychodzi taki moment – i to jest najlepszy moment – gdy obydwoje dostają sygnał i coś się dokonuje. Dochodzi do spotkania, często przypadkowego, bo „przypadki” są ulubionym sposobem działania Pana Boga, i wszystko zaczyna się zmieniać. Dziś Ania i Andrzej głęboko wierzą, że będą razem, dopóki ich śmierć nie rozłączy…

Piotr Luma

 

 

 

Pojechałam na rekolekcje maryjne do Loretto koło Wyszkowa, tam już całkowicie oddałam się Maryi i usłyszałam, że mam męża. Z jednej strony czułam się, jakbym skoczyła w przepaść – bo uznając swoje małżeństwo za ważne, skazywałam siebie na życie w pojedynkę do końca moich dni – z drugiej strony poczułam wszechogarniający mnie spokój i radość. Założyłam obrączkę.

Anna

 

 

 

 

Trudna historia Ani i Andrzeja

Ania po trzech latach sakramentalnego małżeństwa zdradziła i porzuciła męża. Związała się z innym mężczyzną, z którym zawarła związek cywilny i miała troje dzieci. Po latach doszła do wniosku, że jest nieszczęśliwa, i opuściła swojego partnera, zostając z dziećmi. Po 13 latach wróciła do męża, z którym są razem od prawie dwóch lat, urodziło im się dziecko.

Andrzej po rozwodzie, porzucony przez Anię, związał się z inną kobietą, z którą miał dziecko. Po latach opuścił swoją partnerkę.

Ania i Andrzej wrócili do siebie po 13 latach, bo przeżyli nawrócenie i odkryli wartość sakramentu małżeństwa. Są szczęśliwą rodziną i mieszkają razem z czwórką dzieci.

 

Bolesne konsekwencje

Powyższa historia opisuje powrót małżonków, którzy po latach łamania własnej przysięgi małżeńskiej nawracają się i powracają do siebie. Obydwoje potwierdzają, że stało się to możliwe dzięki odzyskaniu więzi z Jezusem. Dla Anny punktem wyjścia w nawróceniu było aktywne włączenie się w przygotowanie córki do Pierwszej Komunii Świętej. Dla Andrzeja zwrot nastąpił wtedy, gdy uświadomił sobie, że jego żona odwołuje się teraz bardziej do sakramentalności małżeństwa i do nauki Chrystusa niż do siły własnej miłości. Anna i Andrzej znów są wierni przysiędze, którą złożyli na piśmie, przy świadkach i z powołaniem się na pomoc Boga. Znów są razem z dziećmi, z których tylko jedno jest ich wspólnym potomstwem.

W obliczu tej historii może ktoś zapytać o to, jak ta sytuacja wygląda z perspektywy partnerów opuszczonych przez Annę i Andrzeja. To oczywiste, że sytuacja tych ludzi zmieniła się diametralnie i stała się trudna. Można im po ludzku współczuć. Z drugiej strony trzeba stanowczo stwierdzić, że ponoszą oni naturalne konsekwencje popełnionych przez siebie błędów. Oboje wiedzieli przecież, że wiążą się z kimś, kto nie może być ich małżonkiem, czyli z kimś, kto wcześniej już innej osobie złożył przysięgę miłości i wierności aż do śmierci. Oboje wiązali się z kimś, kto im samym takiej miłości nie ślubował, bo ślubować nie mógł. Gdy dorośli nie słuchają Jezusa w tak istotnej sprawie, jaką jest nierozerwalność sakramentalnego małżeństwa oraz zakaz cudzołóstwa, który chroni dzieci przed przychodzeniem na świat poza nierozerwalnym małżeństwem rodziców, wtedy bolesne konsekwencje w tej czy innej postaci są nieuchronne.

ks. Marek Dziewiecki

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK