Temat numeru
nr 11 (101) LISTOPAD 2015

Diagnoza lekarska: nowotwór... Długie leczenie nieprzynoszące rezultatu lub nawrót choroby… I słowa brzmiące jak wyrok: „Już nic nie da się zrobić... Pozostało kilka tygodni życia”… Czy jest jeszcze jakaś nadzieja?

Magdalena Buczek

Tutaj karmią nadzieją

Gdy przestają płynąć łzy bezsilności, pojawiają się pierwsze myśli, a ich kolor zazwyczaj jest czarny, bo jak można zareagować na diagnozę, z którą człowiek pozostaje sam, bezsilny i bezradny.

 

Podaruj swoją obecność

Są takie miejsca, w których ludzie o otwartych sercach towarzyszą chorym do końca – to hospicja. Odwiedziłam jedno z nich, w Żorach na Śląsku. Przekraczając próg, miałam wrażenie, że wchodzę w przestrzeń wypełnioną ciszą i pokojem. Świat pędzący w hałasie i nieustannej gonitwie został za drzwiami. Przy wejściu powitał mnie obraz patrona – św. Jana Pawła II. Po chwili przyszła pani Halina (wolontariuszka) i zaprowadziła mnie do kaplicy z obrazem Jezusa Miłosiernego, figurą Matki Bożej Fatimskiej i relikwiami patrona. Zaczęła opowiadać o wolontariacie. To wyjątkowe powołanie, nie każdy potrafi być przy osobie chorej w najtrudniejszym momencie życia i pomóc jej w przygotowaniu się na spotkanie z Bogiem. Nie wystarczą specjalne kursy ani wiedza.

„Wolontariat to służba bliźniemu, która jest łaską płynącą z wiary, z bliskiej relacji z Bogiem i osobistego doświadczenia Jego miłości. Dopiero wtedy można dawać siebie drugiemu. Trzeba umieć słuchać, prowadzić szczere rozmowy, być otwartym, wrażliwym, a przy tym mocnym. Czasem wystarczy sama obecność, bo tego każdy potrzebuje najbardziej” – mówi pani Halina.

 

Pokonaj smutek

Zdarzają się sytuacje, gdy nawet wolontariusz nie potrafi pogodzić się z chorobą i odejściem, szczególnie osoby młodej, przed którą – po ludzku patrząc – całe życie, tyle planów i marzeń. Jak pomóc najbliższym w obliczu śmierci matki lub ojca kilkorga małych dzieci? Pani Halina opiekuje się dziećmi osieroconymi i rodzinami w żałobie, organizując dla nich wyjazdy, towarzyszy im w przeżywaniu żałoby po stracie najbliższych i pomaga pokonać rozpacz i smutek.

W trakcie rozmowy zjawia się pan Szczepan – pacjent. Ze łzami w oczach opowiada swoją historię, przeplatając ją grą na harmonijce ustnej. Gra w kaplicy podczas Mszy świętej i dla pacjentów, którzy chętnie wówczas śpiewają. Jest szczęśliwy, że trafił do hospicjum, ale cierpi, bo dzieci go nie odwiedzają. Personel nazywa pana Szczepana gospodarzem, bo on pomaga w drobnych naprawach i czuje się potrzebny. Ostatnio odmalował krzyż, który stoi w ogrodzie. W hospicjum toczy się normalne życie, ale bez pośpiechu. Człowiek cieszy się każdą chwilą daną przez Boga i każda najmniejsza rzecz staje się powodem do radości.

 

Nie marnuj życia

Prezes Dorota Domańska opowiada o początkach hospicjum, które powstało w odpowiedzi na wezwanie św. Jana Pawła II o wyobraźnię miłosierdzia. „Od początku czuliśmy, że jest to osobiste wezwanie Jana Pawła II skierowane do nas. Pozyskaliśmy lekarzy i pielęgniarki, którzy już chodzili do pacjentów pozostających w domach, a także wolontariuszy. Pierwsza grupa zawiązała się 13 marca 2003 roku. Początki były trudne, ale zawierzyliśmy Opatrzności Bożej” – wspomina.

Każdego dnia wszyscy są w tym miejscu świadkami wielu cudów. W nawiązywaniu i pogłębianiu kontaktu z Bogiem pomaga obecność kapelana. Kaplica jest sercem domu. Stąd siły czerpią nie tylko chorzy, ale i personel. „My, zdrowi, dopiero tutaj doceniamy, ile otrzymujemy czasu i ile go marnujemy na niepotrzebne rzeczy. Dla mnie jest to lekcja życia. Widzę, że choćby nie wiadomo jak człowiek był przygotowany, to po śmierci bliskiej osoby zawsze przeżywa pustkę. My też zżywamy się z pacjentami i nam też brakuje ich obecności, gdy odchodzą. Tutaj wciąż uczę się szacunku do życia. Widzę, jak wiele dobra Pan Bóg zrobił dla mnie, dla mojej rodziny przez to miejsce, przez spotkanie z chorymi” – przyznaje Dorota Domańska.

Przemierzam oddział i patrzę na chorych. Dobroć lekarzy, pielęgniarek i wolontariuszy odbija się na spokojnych twarzach pacjentów, czują się bezpiecznie. Ten widok zapisuję w sercu. Wychodzę. Świat pędzący w hałasie i nieustannej gonitwie otwiera przede mną ramiona, a ja mam ochotę zawołać do każdego człowieka: „Dokąd tak pędzisz? Zatrzymaj się! Podziękuj Bogu za życie i za to, co masz tu i teraz!”.

Magdalena Buczek

 

 

Niedużo czasu nam zostało

Wyprosiłem u Matki Bożej, że tutaj się znalazłem, bo nie miałem żadnej opieki. A wychowałem czwórkę dzieci. Kiedy wyszedłem ze szpitala, sąsiedzi nosili mi obiady. Ordynator w ciągu miesiąca załatwił mi miejsce w hospicjum. Powiedział: „Kto panu przygotuje opał na zimę? Jak pan sobie poradzi?”. Odpowiedziałem, że muszę sam to zrobić. Ale nie miałem siły, przewracałem się. Dziękuję Bogu, że mogę tu być. Kiedyś namówiłem jednego pacjenta, żeby poszedł ze mną na Mszę świętą. Powiedziałem mu, że niedużo czasu nam tutaj zostało, więc trzeba się przygotować i przyjąć sakrament namaszczenia chorych. Teraz widzę, że on nie opuszcza ani jednej Mszy świętej.

Szczepan, pacjent hospicjum

 

Moi przyjaciele tak szybko odchodzą

Jestem pielęgniarką, ale nie pracowałam w zawodzie. Gdy powstawało hospicjum, ksiądz z pobliskiej parafii podczas niedzielnej Mszy świętej ogłaszał, że jest nabór do wolontariatu. Pomyślałam: „Zapytam, ale czy dam radę?”. Najpierw zaangażowałam się w kwesty i inne akcje, potem pojechałam na kurs wolontariatu i powoli przygotowywałam się do tego, że będę się zajmowała pacjentami. A oni potrzebują przede wszystkim bliskości, żeby ktoś przy nich był i żeby nie zostali sami z myślą o śmierci. Opiekuję się rodzinami, w których rodzice umierają. Widzę rozpacz dzieci i współmałżonka. Czy można się pogodzić z taką sytuacją? Ale staram się być dla nich wsparciem. Wierzę, że to Bóg jest Dawcą życia i odbiera to życie w momencie, który sam zaplanuje, a my musimy się z tym pogodzić. Dla mnie było to ogromną trudnością, musiałam dużo czasu spędzić na kolanach, żeby to pojąć i przyjąć. Nie możemy wymuszać na Panu Bogu, żeby zostawił jeszcze czyjeś życie tu, na ziemi, choć bardzo tego chcemy. Nie mam wspanialszych przyjaciół niż moi podopieczni, choć tak szybko odchodzą.

Halina Świerczek, wolontariuszka

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK