Temat numeru
nr 12 (126) grudzień 2017

Trzeba być uczciwym wobec dzieci, a szczególnie wobec adoptowanych. Teraz, kiedy przeżywamy ich dorastanie, trzeba być bardzo delikatnym, kiedy słyszy się: «Po kim ja mam takie krzywe nogi?».

Katarzyna Pawlak

Dzieci z brzucha i serducha

Oto cztery historie mam i ojców, którzy powiedzieli do odrzuconych maleństw: „moje dziecko”. Cisi bohaterowie, którzy mieli odwagę zrodzić swoje dzieci z SERCA

 

Jeśli Pan Bóg dopuszcza do tego, że są dzieci, które nie mają rodziców lub zostały przez nich porzucone, i są tacy rodzice, którzy nie mogą mieć dzieci, to może oni są dla siebie stworzeni. Problem polega tylko na odnalezieniu się, a to nie zawsze jest proste.

 

Urodziłam ją z serca

„Pragnęliśmy mieć dziecko, a ciągle nie udawało się nam z poczęciem. Wszyscy pytali, kiedy będzie maleństwo, naciskali, nakłaniali do in vitro, które z powodów religijnych nie wchodziło w grę. Dookoła były dzieci, tylko u nas nie było. To był dla nas trudny czas. Mocne pragnienie rodzicielstwa i bolesne komentarze – wspominają Julia i Piotr Rawscy (imiona i nazwisko zostały zmienione na prośbę rodziców). – Dużo dyskutowaliśmy na ten temat, modliliśmy się, pytaliśmy, rozeznawaliśmy wolę Bożą. Po pięciu latach zdecydowaliśmy się na adopcję. Postanowiliśmy odnaleźć to dziecko, które gdzieś się nam zgubiło, i w tej decyzji byliśmy jednością”.

„Asię poczułam i pokochałam od razu, choć bałam się, czy będę dla niej dobrą mamą – wspomina Julia. – Skończyła cztery miesiące, kiedy odnaleźliśmy się w ośrodku adopcyjnym. Miała takie ogromne oczy. Uśmiechała się i robiła minki, żeby zwrócić na siebie uwagę. Mąż pokochał ją od razu, ja potrzebowałam dwóch dni. Byliśmy na spacerze i wtedy Asia się we mnie wtuliła, a ja poczułam, jak wypływa ze mnie cała miłość. Czułam emocjonalnie i fizycznie, że rodzę swoją córeczkę. Urodziłam ją z serca. Ten świadomy poród matki adopcyjnej przeżyłam bardziej niż kilka lat później naturalny poród z brzucha naszego syna Mateusza, którego przecież nosiłam przez dziewięć miesięcy. To od pojawienia się Asi zaczęła się nasza rodzina. Śmiejemy się, że mamy jedno dziecko z brzucha, a drugie z serducha.

Teraz syn ma trzynaście lat, a córka piętnaście, i wiedzą od samego początku, że Asia jest zrodzona z serca. Trzeba być uczciwym wobec dzieci, a szczególnie wobec adoptowanych. Teraz, kiedy przeżywamy ich dorastanie, trzeba być bardzo delikatnym, kiedy słyszy się: «Po kim ja mam takie krzywe nogi?». Staramy się z mężem łagodnie towarzyszyć naszym dorastającym dzieciom, które otrzymaliśmy w darze. Tata często mówi Asi, że zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. To jest potrzebne każdej kobiecie bez względu na wiek, a ja mówię Mateuszowi, że jest silny, mądry i kochany, bo wiem, że on tego potrzebuje”.

 

Kiedy zaczyna się miłość?

Elżbieta i Piotr Mościccy są rodzicami trzech dziewczynek, które mają 4, 5 i 7 lat. Dwie z nich zostały adoptowane jako kilkutygodniowe niemowlęta, jedna miała 2,5 roku. Dwie córeczki są Mulatkami. 

„Nie zwlekaliśmy z adopcją. Jak tylko stwierdziliśmy, że nie możemy urodzić własnego dziecka, natychmiast pojawiła się myśl o adopcji. Po ślubie szybko chcieliśmy być rodzicami i uważaliśmy, że bez sensu jest zwlekanie”.

Kiedy budzi się instynkt rodzicielski?

„Kiedy matka biologiczna zaczyna kochać, nie wiem, ale z wielu opowieści matek adopcyjnych wiem, że miłość przychodzi w różnym czasie. Niekiedy nawet po trzech miesiącach. U mnie trwało to miesiąc” – wspomina Ela.

„Córka, którą adoptowaliśmy, gdy miała 2,5 roku, nie wiedziała, jak się funkcjonuje w rodzinie. Musiała poznać nas, rodzeństwo, rytm domu, nazewnictwo, a miała już swój bagaż doświadczeń.

Nasze dzieci od początku wiedziały, że są adoptowane. Już jako niemowlaki słyszały od nas o tym, jak było w tych pierwszych dniach, kiedy z nami zamieszkały i jak się poznawaliśmy. Z czasem te rozmowy się rozwijały i pogłębiały.

Nie myślimy o swoich dzieciach w kategoriach własności. Nawet jeśli ktoś z zewnątrz powie mi, że ja ich nie urodziłam, jest to dla mnie drugorzędne. Najważniejsze jest to, co przeżywamy razem na co dzień. A problemy są zwyczajne, takie same jak rodzin wokoło – troski z przedszkola czy szkoły. Pamiętam, że przez pierwsze tygodnie córcia i ja czułyśmy wzrok dzieci i rodziców bardzo intensywnie, ale to ze względu na kolor skóry”.

Czego boją się pary rozważające adopcję?

„Chyba boją się tego, że mogą nie pokochać, że jest to kompletnie nieznane im dziecko, którego mogliby nie uznać, bo go nie urodzili. Są to lęki, które stają się bezsensowne w momencie, kiedy zobaczy się dziecko, kiedy się je pozna. Wówczas wszystkie te myśli ulatują” – twierdzą zgodnie Ela i Piotr.

„Czekanie na dziecko trochę nam się dłużyło, tęskniliśmy, ale był to dla nas dobry czas, w którym oswajaliśmy się z myślą, że za moment ten dzień nastąpi i będziemy mamą i tatą. To jak ciąża i czekanie na poród – dobre oczekiwanie na telefon, że już jest. Pamiętam każdy szczegół pierwszego dnia, kiedy zobaczyliśmy małą dziewczynkę w sukieneczce, nakarmiliśmy ją, trzymaliśmy śpiącą na rękach. Szybko załatwiliśmy formalności i mogliśmy ją zabrać do domu, zanim jeszcze odbyła się sprawa adopcyjna. Za każdym razem było to też wielkie zaskoczenie związane z przeorganizowaniem domu, załatwianiem urlopu macierzyńskiego i towarzysząca temu ogromna radość”.

 

Oczy ma po tatusiu

Anna i Grzegorz Kuciowie (imiona i nazwisko zostały zmienione na prośbę rodziców) są rodzicami dwóch adoptowanych córek, które nie są biologicznym rodzeństwem. Jedna miała dwa tygodnie, a druga rok, gdy się poznali. Obecnie dziewczynki mają 9 i 12 lat.

„Nosiliśmy się z myślą o adopcji bardzo długo. Odrzucaliśmy in vitro z zasady i nigdy nie szliśmy w tym kierunku, żeby ingerować w dzieło stworzenia. Nigdy też nie doszukiwaliśmy się medycznych powodów naszej niepłodności. Uznaliśmy, że adopcja będzie jedynym rozwiązaniem. Po podjęciu decyzji wszystko szybko się potoczyło”.

„Dzieci wrosły na tyle w rodzinę, że nawet słyszę, że mają ładne oczy po tatusiu, i nie jest to niezręczna sytuacja, tylko coś naturalnego” – mówi Anna i opowiada, że od swojej nastoletniej adoptowanej córki usłyszała: „Ja mam to po tobie, bo też byłaś buntowniczką”.

„Nasza historia jest historią tych dzieci. Nasi dziadkowie są ich dziadkami. Oddaliśmy im się jako rodzice z całą naszą historią i tradycją rodzinną, do której te dzieci zaprosiliśmy” – opowiadają rodzice.

„Ta decyzja była najlepszą decyzją w naszym życiu i gdybyśmy cofnęli czas, to uczynilibyśmy to samo. Nie ma trudności nie do pokonania. Tak naprawdę więź biologiczna jest niczym wobec miłości. Geny nie są nam potrzebne do nawiązania dobrych relacji. Kiedyś, jeśli nasze dzieci zapragną poznać swoich biologicznych rodziców, pomożemy im w tym i będziemy je wspierać”.

 

Odrzucał mnie przez dwa lata

Filip ma 12 lat, świetnie funkcjonuje, choć urodził się z zespołem wad wrodzonych i ma orzeczenie o niepełnosprawności. Jego pojawienie się na świecie przeorganizowało życie Dagmary i Marka Grabowskich na tyle, że kiedy zrodziła się myśl o drugim dziecku, towarzyszył jej lęk, co będzie, jeśli drugie dziecko także urodzi się niepełnosprawne. Wówczas naturalnym rozwiązaniem stała się adopcja.

„Na drugiego syna czekaliśmy aż cztery lata, bo zastrzegliśmy, że zależy nam, by dziecko było zupełnie zdrowe. Filip miał prawie sześć lat, kiedy w domu pojawił się Bartek. Miał piętnaście miesięcy. Chłopcy dogadują się świetnie, troszczą się o siebie, bronią, wspierają. Na razie na siedmioletnim Bartku nie robi żadnego wrażenia to, że jest adoptowany. Kiedy dopytuje, dlaczego nie był w moim brzuchu, odpowiadam, że ktoś inny go urodził, a ja go kocham, i to mu w zupełności wystarcza” – mówi Dagmara.

Chłopcy słyszą od rodziców, że są wyjątkowi, ważni dla nich, kochani i dobrzy. I ten przez nich urodzony, i ten wybrany. Marek zawsze lubił dzieci, potrafił bawić się z nimi, miał dobry kontakt, dlatego kiedy w domu pojawił się Bartek, natychmiast się pokochali.

Ale mały Bartek miał silny syndrom odrzucenia: najpierw przez biologiczną mamę, potem przez dwie kolejne, i kiedy trafił do nowego domu, miał zakodowane, że kobieta może go zostawić, więc chodził za tatą krok w krok. „Odrzucał mnie przez dwa lata, odmawiał jedzenia ode mnie – wspomina Dagmara. – To było dla mnie bardzo trudne”.

Rodziny adopcyjne zgodnie twierdzą, że dzieci otoczone miłością rodziców w przedziwny sposób dopasowują się fizycznie i charakterologicznie do rodziców. Pięknieją! „Teraz Bartek wygląda jak mój ojciec – mówi Marek. – Bartek jest z nami od zawsze. Nie pamiętamy na co dzień, że był adoptowany, a obecnie mamy takie same problemy jak wszystkie rodziny, związane ze szkołą, nauką, kolegami czy zdrowiem dzieci. Adopcja była dla nas naturalną realizacją marzenia o dziecku, a okres przygotowania i oczekiwania był czasem lepszego poznania siebie i budowania więzi małżeńskiej”.

Na warsztatach z rodzicami adopcyjnymi Dagmara często mówi: „Jeśli Pan Bóg dopuszcza do tego, że są dzieci, które nie mają rodziców, i są tacy rodzice, którzy nie mają dzieci, to jest oczywiste, że oni są dla siebie stworzeni. A dziecko adoptowane jest takim samym szczęściem jak dziecko biologiczne”.

 

Katarzyna Pawlak – żona Adama, mama Weroniki (17 l.), Joanny (15 l.), Zuzanny (10 l.) i Macieja (8 l.)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK