Temat numeru
nr 6 (84) CZERWIEC 2014

„My widzimy ten ból i w wielu sytuacjach czujemy się zupełnie bezradni. Bo chociaż byśmy się nie wiem jak starali, nie zastąpimy im biologicznych rodziców” – mówi Mariola.

 

Dorota Niedźwiecka

Jest w nich ból

Mariola i Roman w ciągu 12 lat przyjęli do swojego domu w Gdańsku dziesięcioro dzieci. Najmłodsze miało 2 lata, a najstarsze 10 lat. O rodzinnym domu dziecka mówią, że to ciężka codzienna pracą nad sobą i przekracza­nie samego siebie.

 

Ich dzieci

„Zasada jest taka: jeśli dziecko ma doświadczenie chociaż dwóch lat bycia z rodzicami, niezależnie od tego, jacy oni byli, ma jakiekolwiek poczucie zakorzenienia i rozumie, kim są matka i ojciec – wyjaśnia Roman. – Jeśli dzieci nie mają takiego doświadczenia, odczuwają ogromną pustkę. Słowa «mama» i «tata» nic dla nich nie zna­czą, nie niosą ze sobą żadnej treści”.

Mariola i Roman odkrywali tę prawidłowość w różnych sytuacjach. Dzieci mogą chodzić do kościoła, ale jak tu wierzyć w Kogoś, kto jest Ojcem, i to w dodatku kochającym, gdy się takiego doświadczenia nie miało.

„Bez doświadczenia, kim jest ojciec, trudno zbudować wiarę i wejść w relację z Bogiem. Dlatego w dzieciach staram się zakorzenić pozytywny obraz taty. To jest prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza jeśli dzieci były wcześniej krzywdzone przez biologicznego ojca” – mówi Roman.

 

Chleb w kątach

„Proszę sobie wyobrazić malca, który po prostu chce przetrwać. W domu doświadczyło głodu i teraz ma odruch gromadzenia chleba po kątach. Takie dzieci trafiły do naszego domu. Są przekonane, że muszą sobie same pora­dzić” – opowiada Roman.

Dziecko, które nie ma rodziców i zostało wyrwane ze swojego środowiska, za wszelką cenę usiłuje zbudować sobie jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa. Tęskni za naturalnymi rodzicami i ich idealizuje. To jest prawdzi­wy dramat, z którym rodzinne domy dziecka muszą sobie radzić. Rodzice starają się dać dzieciom poczucie sta­bilności i miłości, ale dzieci często nie chcą i nie potrafią tego przyjąć. Często dochodzi do bardzo trudnych sy­tuacji: zamknięcia się w sobie, biernej lub czynnej agresji. Ataki i wykrzyczenie bólu zdarzają się częściej wobec za­stępczej matki niż ojca.

„My widzimy ten ból i w wielu sytuacjach czujemy się zupełnie bezradni. Bo chociaż byśmy się nie wiem jak starali, nie zastąpimy im biologicznych rodziców” – mówi Mariola.

 

Wymagania

Praca w rodzinnym domu dziecka polega na stawianiu jasnych wymagań i granic, których nie wolno przekra­czać. Krok po kroku, mądrze i konsekwentnie. To daje dzieciom poczucie bezpieczeństwa i pozwala odnaleźć się w rodzinie. Roman i Mariola orientują się dobrze w zagadnieniach pedagogiki, ukończyli kursy wychowawcze. Ale wielokrotnie doświadczają tego, że u dzieci z trudną przeszłością często nie działają te metody, które spraw­dzają się w innych domach.

„Ich zachowanie często zupełnie odbiega od przyjętych zasad. Trzeba wymagania dostosować do możliwości dzieci i ustalić takie granice, których będą mogły przestrzegać. Podobnie jest z wychowaniem reli­gijnym” – wy­jaśnia Roman.

Każde z dzieci, które mieszkało w domu Marioli i Romana, zostało ochrzczone i umie się przeżegnać. Ale zasa­dy, którymi się kierują, w wielu sytuacjach mocno odbiegają od zasad wiary.

„Staram się przede wszystkim przekazać im moje doświadczenie wiary. Proponować, oswajać, nigdy narzucać” – mówi pan Roman.

Wiele w ich dzieciach sprzeczności i buntu: przed pójściem do kościoła, modlitwą, zmywaniem naczyń, sprząta­niem. Zasady, wymagania i obowiązki trudno przyjmować. Ale równocześnie podczas rozmów o wierze czy Bi­blii dzieci okazują zainteresowanie i potrafią zadawać głębokie pytania.

Mariola i Roman starali się tę wiarę przekazać na różne sposoby. Był czas, gdy podczas wieczornej mo­dlitwy wyciągali… losy ze wskazaniem, jak będą się dzisiaj modlili: Ojcze nasz, Dziesięcioro Przykazań, psalm, pieśń z książeczki do nabożeństwa czy czytanie Biblii. To powodowało zdecydowane ożywienie, a poszczególne for­my modlitwy miały swoich fanów.

 

Dawać siebie

„Staramy się przekazać im tyle, ile możemy, pamiętając, że te dzieci doświadczyły wielu zranień. Pozwalamy im więc iść ich własnym rytmem, korygując wytrwale ich sposób myślenia i zachowanie. Temu służą np. wspól­ne spacery zastępczego rodzica tylko z jednym dzieckiem” – opowiadają Mariola i Roman.

A rozmowy wyglądają tak jak ta:

– Co jest dla ciebie najważniejsze w życiu? 

– Moja koszykówka.

– A co potem?

– Koledzy.

– A potem?

– Rodzina chyba. I Pan Bóg.

„Nie daję po sobie poznać uczuć, które wzbudzają we mnie te odpowiedzi – mówi pan Roman. – Po prostu chwa­lę dziecko za to, że było szczere”.

„Prowadzenie rodzinnego domu dziecka to szkoła zaufania Panu Bogu. Książkowe porady i metody, mimo że bardzo ważne, to za mało. Łaska Boża jest niezbędna, by móc tym dzieciom chociaż w części dać to, czego po­trzebują” – mówią opiekunowie.

„Niestety, pewnych trudności nie przeskoczę – dodaje pan Roman. – Jeden z naszych dorosłych już chłopców żyje na ulicy. Nic nie pomaga. Zupełnie tak, jakby miał w sobie zakodowane, że naturalnym środowiskiem dla niego jest życie pod mostem…”.

Trudne doświadczenia, łaska Boża i współpraca z nią – dalsze życie dzieci jest wypadkową tych trzech elemen­tów, a i tak najwięcej do powiedzenia ma BÓG.

 

Szczegóły dotyczące życia rodzinnego zostały zmienione ze względu na bezpieczeństwo emocjonalne pod­opiecznych.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK