Wywiady
nr 7-8 (109-110) LIPIEC-SIERPIEŃ 2016

Ja chyba głównie obwiniałam o to Boga – bo przecież gdyby chciał, to dałby mi dzieci, a dlaczego nie daje? 

Marianna Ruks

Wiara, nadzieja... szczęście!

Z  Katarzyną i Tomaszem Jaroszami, inicjatorami Duszpasterstwa Małżeństw Pragnących Potomstwa, rozmawia Marianna Ruks.

 

Wiele małżeństw boryka się dzisiaj z niepłodnością. Co jest tego przyczyną?

Katarzyna: Cywilizacja. Zanieczyszczenie środowiska, chemia w pożywieniu, odkładanie poczęcia na później, środki antykoncepcyjne… Długo by wymieniać.

 

Po jakich przejściach są małżeństwa, które trafiają do Duszpasterstwo Małżeństw Pragnących Potomstwa?

 

Katarzyna: Niektórzy są zrezygnowani, pełni żalu do Boga, smutni…

Tomasz: … a wszyscy w jakiś sposób poranieni – bo jakże inaczej może być po kilku, kilkunastu latach comiesięcznej nadziei i rozpaczy, w poczuciu niemożności, bezsilności wobec własnego ciała i jego ograniczeń, bezradności medycyny i jak nam się często wydaje – milczenia Boga.

 

Kiedy okazuje się, że małżeństwo nie może mieć dzieci, często pojawia pytanie: „Dlaczego?”.

 

Katarzyna: Oczywiście. Pojawiają się pytania, czy przez wcześniejsze życie nie „zepsuliśmy” czegoś w naszej płodności, czy nie zaczęliśmy się starać za późno. Obwiniamy małżonka, jeśli to po jego stronie tkwi główna przyczyna niepłodności, lub o to samo oskarżamy siebie, nieraz nawet dając małżonkowi prawo odejścia – bo z kim innym mógłby mieć dzieci. Ja chyba głównie obwiniałam o to Boga – bo przecież gdyby chciał, to dałby mi dzieci, a dlaczego nie daje? Pytałam Go, w czym jestem gorsza od innych, których pobłogosławił potomstwem. Pytałam, czemu Mu na mnie nie zależy i mnie nie kocha. A jeśli jednak kocha – to czemu nie chce mojego szczęścia. Szukanie przyczyn, oskarżenia i pytania bez odpowiedzi zadawane z żalu i bezsilności są na porządku dziennym i są po prostu etapem niepłodności.

 

Jak więc to przetrwać?

 

Tomasz: Najważniejsze, by pamiętać, dlaczego się pobraliśmy. Trzeba spojrzeć na siebie pod kątem tego, co w sobie cenimy, co nas w sobie nawzajem zafascynowało, i starać się wzmacniać to dobro, które jest w nas. Oczywiście nadzieja, że Bóg wie, co robi, że chce naszego dobra i że tak naprawdę chce nas obdarować dziećmi – tylko może jeszcze nie teraz albo w odmienny sposób niż ten, o którym myślimy – jest czymś, co pozwala z nadzieją patrzeć w przyszłość.

 

Jak powstało Duszpasterstwo Małżeństw Pragnących Potomstwa?

 

Katarzyna: Sami doświadczając niepłodności, szukaliśmy pomocy duchowej. Stąd powstał pomysł, by po prostu zamówić Mszę świętą w intencji poczęcia dziecka. I tak to się zaczęło.

Tomasz: Pierwsza Msza święta w intencji małżeństw pragnących potomstwa została odprawiona 13 stycznia 2008 r. i była dla nas ogromnym wydarzeniem – znakiem, że my, niepłodni, także zostaliśmy ogarnięci modlitwą i opieką ze strony Kościoła. Po dwóch kolejnych miesiącach po Mszy świętej zaczęły się odbywać spotkania dla chętnych. Baliśmy się, czy ktoś przyjdzie… Rzeczywistość przeszła nasze oczekiwania. Do dziś ta formuła wygląda podobnie: jest comiesięczna Msza święta (w godzinie miłosierdzia), a po niej spotkanie, na które zapraszamy gościa albo na którym sami dzielimy się swoim doświadczeniem. Są organizowane rekolekcje i dni skupienia. Duszpasterstwo ma charakter otwarty i dynamiczny – zapraszamy wszystkich, nie jest to zamknięty krąg znajomych, choć nie ukrywamy, że z biegiem lat utworzyły się tu i przyjaźnie, i dobre znajomości.

Katarzyna: Na spotkaniach gromadzimy się jako wspólnota osób zjednoczonych wspólnym cierpieniem, ale i nadzieją. Próbujemy rozeznać swoją osobistą drogę do stania się rodzicami i umocnienia się jako współmałżonkowie. Wspólnym mianownikiem jest niepłodność, która powoduje, że nikt nie musi nikomu niczego tłumaczyć, każdy czuje się bezpiecznie i czuje się zrozumiany.

 

Na jaką pomoc mogą liczyć małżeństwa, które się do Was zgłaszają?

 

Tomasz: Celem duszpasterstwa jest pomoc duchowa, czyli modlitwa i wsparcie dla małżeństw pragnących potomstwa, ale też rozeznanie swojej małżeńskiej drogi, czyli tego, co robimy dalej: czy decydujemy się na adopcję, czy leczymy (i jakimi metodami), czy nadal czekamy, czy może godzimy się na bycie w życiu we dwoje.

Katarzyna: Najważniejszym powołaniem małżonków, płodnych czy niepłodnych, jest wzajemne umacnianie się w drodze do zbawienia. I tym winniśmy się nawzajem wspierać i motywować, nieważne, jaka jest nasza sytuacja, czy i ile mamy dzieci. Nasze duszpasterstwo ma za zadanie rozeznanie tej drogi w specyficznej sytuacji małżeństwa niemogącego w danej chwili począć biologicznego dziecka. To jest decyzja, co w tej chwili robimy: czekamy, adoptujemy, leczymy się. To jest też dojrzewanie do którejś z tych dróg przy wsparciu i doświadczeniu innych, bo to nie jest kwestia chwili, tylko nieraz lat. Zawsze jednak najważniejsze będzie to, by wszelkie doświadczenia, które nas spotykają, nie dzieliły nas, ale jednoczyły i umacniały naszą miłość. Bo właśnie kochać siebie nawzajem ślubowaliśmy w sakramencie małżeństwa, na dobre i na złe. A blizny i zranienia, których po drodze doświadczamy, nie są dowodem słabości, ale walki i zwycięstwa.

 

Prędzej czy później u par, które nie mogą mieć dzieci, pojawia się kwestia adopcji.

 

Katarzyna: Możemy powiedzieć o tym na własnym przykładzie. Sugerowanie adopcji parze, która od niedawna stara się o dziecko, powoduje złość i żal, bo sugeruje, że ten ktoś nie wierzy, że uda nam się począć dziecko. Do takiej decyzji trzeba dojrzeć, nieraz trwa to latami.

Tomasz: Adopcja nie leczy niepłodności. Ta ostatnia z nami zostaje. Dlatego tylko szczere stanięcie w prawdzie przed sobą i uznanie, że jest ona inną drogą do rodzicielstwa, pozwala podjąć decyzję w wolności. Adoptujemy bowiem nie dlatego, że liczymy, że Bóg nam to wynagrodzi, tylko dlatego, że mimo naszej niepłodności, niejako przekraczając ją, chcemy mieć dzieci, być pełną rodziną i zgadzamy się na to, że nie będą to dzieci z naszej krwi i kości, że nie będą do nas podobne, że będą miały inny początek, o którym mają prawo wiedzieć. Adoptujemy, czyli uznajemy za swoje, dziecko, które ma i będzie miało inne korzenie, których nie możemy go pozbawić, albo udawać, że ich nie było. Jednocześnie stajemy się dla niego całkowicie i w pełnym wymiarze ojcem i matką i uznajemy je za swoje, własne – na zawsze – dziecko. Nie jest to łatwe, ale jest możliwe, i daje naprawdę pełnię rodzicielskiego szczęścia.

 

Co można powiedzieć na zakończenie tej rozmowy?

 

Katarzyna: Uwierzcie, że Bóg dla wszystkich chce szczęścia i chce je dawać w obfitości. Mimo że teraz to może wcale tak nie wyglądać, uwierzcie, że po dniach próby i ciemności On obdaruje was tym, co jest dla Was najlepsze.

Tomasz: Tak jak to ciągle czyni z nami, za co chwała Panu!

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK