Wywiady
nr 1 (127) styczeń 2018

Moja wiara jest prostą wiarą, którą wyniosłem z domu rodzinnego. Cały czas nad nią pracuję. Nierzadko jestem słaby w wierze, ale łączność z Panem Bogiem i nieustanne powroty do Niego są dla mnie niezwykle ważne.

Przemysław Radzyński

Jestem podróżniczym świrem

O Bogu, który nie jest szafą grającą, i o kolekcjonowaniu ludzi i ich opowieści opowiada aktor i podróżnik Tadeusz Chudecki.

 

Przemysław Radzyński: Spotykamy się przy okazji premiery filmu „Dwie korony” o św. Maksymilianie Kolbe, w którym wcielił się Pan w rolę… biskupa.

Tadeusz Chudecki: Ten film po raz kolejny zmobilizował mnie do tego, żeby przyglądać się ludziom, którzy mogą być dla nas wzorem. Zawsze mówię mojemu synowi: „Pamiętaj – równaj zawsze w górę; patrz na lepszych, a nie gorszych, którymi będziesz usprawiedliwiał np. swoje słabe oceny w szkole”. Ojca Kolbe kojarzymy na ogół z jego męczeńską śmiercią w Auschwitz. Ale kiedy przyjrzeć mu się bliżej, okazuje się, że to był człowiek niebywale skromny, kwintesencja pokory, a rzeczy, których dokonał, mogłyby obdzielić biografie kilkunastu osób. To był człowiek, który naprawdę przenosił góry.

 

Poza aktorstwem Pana pasją są podróże…

Skoro mówimy o świętych, to wspomnę, że ostatnio byłem w Kalkucie. Indie chlubią się Matką Teresą i Gandhim. Na każdym kroku – na ulicy czy w metrze – można przeczytać jakieś ich myśli. Na jednym z płotów przeczytałem zdanie Matki Teresy: „If you judge people, you have no time to love them” – „Jeżeli będziesz oceniał ludzi, nie będziesz miał czasu, żeby ich pokochać”. To jest proste, wręcz banalne, ale jakże prawdziwe… My robimy coś znacznie gorszego niż ocenianie innych ludzi – my ich obgadujemy, żeby poczuć się lepszymi.

 

Wracając do podróży – czy to dzięki nim poznał Pan swoją pierwszą żonę?

To długa historia. Kiedy byłem młodym chłopakiem, brałem udział w spotkaniu młodych z Taizé. Poznałem na nim Włoszkę z Cremony. Polubiliśmy się. Zaprosiła mnie na wakacje. Gdy już udało mi się dojechać do Wenecji – w tamtych czasach nie było to takie proste – próbowałem się z nią skontaktować. Dziwnie zachowywała się przez telefon. Krótko mówiąc: dostałem kosza. Byłem zrozpaczony. Przypomniałem sobie, że niedawno poznałem inną Włoszkę, która odwiedzała swojego znajomego w Polsce. Postanowiłem zadzwonić do niej. Luisa przyjęła mnie z otwartym sercem. Szybko zapomniałem o wcześniejszym rozczarowaniu.

 

To Luisa została później Pana żoną.

To było niezwykłe. W filmie „Dwie korony” ojciec Kolbe tłumaczy, że jest małe „w” i duże „W” – moja wola i wola Pana Boga. Gdy one są sobie równe, to wszystko jest w porządku. Gorzej, jeśli sami lepiej wiemy, czego nam w życiu potrzeba, i modlimy się na zasadzie: „Pani Boże, daj mi to i zrób tamto”. Pan Bóg to nie jest szafa grająca, z której wybieramy melodie.

 

I jak pokazuje Pana życie, to nie są same piękne melodie…

Moja żona bardzo poważnie zachorowała i zmarła jako młoda kobieta, mając zaledwie czterdzieści pięć lat. Zostałem sam z dzieckiem. Gdybym nie był blisko Pana Boga, byłbym pewnie do dziś załamanym i rozgoryczonym człowiekiem.

Ktoś młody, kto wstępuje dopiero w związek małżeński, w ogóle nie myśli o tym, że może stracić swojego współmałżonka. A takie rzeczy się zdarzają…

 

Wiara pomogła przeżyć tę ludzką tragedię?

Moja wiara jest prostą wiarą, którą wyniosłem z domu rodzinnego. Cały czas nad nią pracuję. Nierzadko jestem słaby w wierze, ale łączność z Panem Bogiem i nieustanne powroty do Niego są dla mnie niezwykle ważne.

 

Mija dziesięć lat od śmierci Pańskiej żony.

Niezupełnie wróciłem do siebie po tej sytuacji, ale to, co mnie trzymało wtedy, to miłość – jak się kogoś kocha, to pociesza się tym, że on już nie cierpi. A poza tym gdy jest się osobą wierzącą, a ja taką jestem, to ma się nieprawdopodobne wsparcie od osób po drugiej stronie życia. To jest niezwykłe, ale moja żona często mi się śni, i to zawsze w jasności i z dużą ilością pozytywnej energii. Myślę sobie wtedy: „Boże, ona mi załatwia mnóstwo różnych spraw”.

 

W Kościele nazywa się to świętych obcowaniem.

Człowiek niewierzący, odprowadzając na cmentarz matkę, ojca, żonę czy dziecko, żegna się z nimi. A ja uważam – i potwierdza to wielu innych – że osoby, które od nas odeszły, są często o wiele bliżej nas, aniżeli były za życia.

Mówi się, że życie na ziemi jest przepiękne, ale to tylko iskierka, chwila z tego, co czeka nas po śmierci.

 

Po śmierci żony, którą bardzo Pan kochał, spotkała Pana miłość po raz kolejny…

Po śmierci Luisy myślałem sobie tak: „Miałem fantastyczną żonę, wychowane dziecko, spłacony kredyt” – słowem, zjadłem już swój kawałek tortu. I nagle w moim życiu zdarzyło się coś niezwykle pięknego – trzy lata temu ożeniłem się po raz drugi. I znowu jest fajnie, chociaż inaczej.

 

Czy żona podziela Pana podróżnicze pasje?

Nie lubię podróżować sam, bo podróżowanie to dzielenie pewnych doświadczeń. Uwielbiam podróżować z przyjaciółmi i moją rodziną. Ale ponieważ jestem świrem podróżniczym, to nie wszędzie każdy chce ze mną jechać. Moja żona też uwielbia podróże, ale lubi, żeby było spokojnie, a mnie po kilku godzinach na plaży warzy się białko i muszę lecieć gdzieś dalej. Na szczęście żona jest tak kochana, że po wspólnym wypoczynku bez wyrzutów pozwala mi jechać dalej i wywłóczyć się po świecie, bo wie, że wrócę szczęśliwy.

 

Co jest dla Pana najważniejsze w podróżowaniu?

Najbardziej kręci mnie poznawanie ludzi. Uważam, że ludzie na całym świecie są tak różnorodni i tak fantastyczni, że trzeba się na nich otwierać. Ja kolekcjonuję ludzi, kolekcjonuję ich opowieści. Czasami pozornie przypadkowe spotkania zostają na długo w pamięci, pozostawiają tak dobre wrażenie, że przeradzają się w wieloletnie przyjaźnie.

 

A jak dzisiaj wypada Polska na tle Pana podróżniczych doświadczeń?

W tej chwili żyjemy w Polsce w abso­lutnie fantastycznym czasie. To nie­zwykłe, co dla promocji Polski zrobiły Światowe Dni Młodzieży, w których uczestniczyłem, bo się czuję bardzo młodo. A wcześniej wypromował nas św. Jan Paweł II i przywrócił nam god­ność po czasach upokorzeń.

Często w samolocie spotykam cudzo­ziemców, którzy wracają z Polski i są zachwyceni gościnnością, Krakowem, ale przede wszystkim ludźmi. Wiem, że wielu z nich zachwyconych jest również tym, że w przeciwieństwie do laicyzującej się Europy nasze kościoły są wciąż pełne. Tego nam zazdroszczą . Ja też uważam, że ciało bez duszy jest smutne. Dlatego, choć kocham świat, uwielbiam moja Ojczyznę.

 

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK