Wywiady
nr 6 (132) czerwiec 2018

Wydaje mi się, że najlepsze, co mogę zrobić, to dać moim dzieciom wolność i możliwość rozwoju, a także samemu się rozwijać, żeby one widziały ojca, który pasjonuje się swoim życiem.

Przemysław Radzyński

To jest dla mnie megaistotne!

O tym, że warto mieć w życiu własne pasje, a rodzina to priorytet, opowiada Arkadiusz „Arkadio” Zbozień, raper, freestylowiec, mówca, autor pięciu płyt, audiobooka i książek oraz pomysłodawca ogólnopolskiej akcji „Rób to, co kochasz”.

 

Przemysław Radzyński: Od kilku lat regularnie występujesz z koncertami oraz autorskimi programami zachęcającymi do pozytywnych zmian w życiu. A co z rodziną?

Arkadiusz Zbozień: Jan Paweł II mówił kiedyś, że nasza praca ma służyć rodzinie. Wcześniej nie dostrzegałem tak wielkiej wartości rodziny, ale to dlatego, że miałem wtedy tylko żonę, a dziś mamy jeszcze dwoje dzieci i trzecie w drodze. Potrzebuję dla nich coraz więcej czasu. I widzę, że tego czasu nie da się nadrobić. Albo go poświęcę i on w przyszłości będzie owocował, albo po prostu minie. Jest to dla mnie megaistotne.

Moim celem na tym etapie życia jest szukanie środka między pracą, pasją, wiarą a przede wszystkim rodziną, więc gdy nie ma spraw koniecznych do załatwienia, to odcinam się od tego świata, żeby poświęcić się w zupełności rodzinie. Staram się ważyć ten czas między domem a pasją, żebyśmy wspólnie z żoną mogli podejmować różne decyzje dotyczące naszego życia. Może się wydawać, że mąż czy ojciec z własną pasją to supersprawa, ale co z tej jego pasji, kiedy go nie ma w domu? Stąd rodzina to dla mnie bardzo ważny priorytet.

 

Żeby być autentycznym, trzeba żyć zgodnie z wartościami, które się promuje.

Świadectwo wypełnia się wtedy, kiedy jest życiem, a nie tylko pustym słowem. We wspólnocie Magis Plus, do której należę w Nowym Sączu, mamy taką zasadę, że chodzi przede wszystkim o codzienność, o najprostsze rzeczy, po prostu o życie. Nazywam to zakazem ewangelizacji. Zielona lampka do ewangelizacji zapala się dopiero wtedy, kiedy to mój styl życia wywołuje w kimś pytania: „Dlaczego tak żyjesz?”, „Dlaczego jesteś taki radosny?” albo „Czemu zależy ci tak na rodzinie?”. Wtedy można powiedzieć coś więcej.

 

Kiedy masz dużo spotkań i podróżujesz po całej Polsce, to nie ma Cię w domu.

W czasie narzeczeństwa rozmawialiśmy o marzeniach na naszą codzienność. Oboje zgodziliśmy się na swoje pasje. Najtrudniejszy jest zawsze Wielki Post, kiedy ja przez cały tydzień prowadzę rekolekcje czy spotkania profilaktyczne, a do domu wracam tylko na weekendy. W pozostałe miesiące wyjeżdżam tylko kilka razy, więc większość czasu spędzam w rodzinnych stronach. Wtedy już koło godziny 12.00-13.00 staram się być w domu. Nie zgadzam się na sztuczny podział, że żona wychowuje dzieci, a ja przynoszę pieniądze. Rozumiem, że zdarza się, że ktoś staje przed takim wyborem i musi wyjechać, żeby móc zarabiać, ale to nie jest normalność i powinny to być rozwiązania tymczasowe.

 

Co wyniosłeś z domu rodzinnego, co dziś pozwala Ci tak właśnie myśleć o swojej własnej rodzinie?

Od mamy nauczyłem się radości życia w prostej codzienności. Niedawno uświadomiłem sobie, że moja mama zawsze robiła to, co kocha. Moja mama jest krawcową. Ta praca ją fascynuje. Wyjście do pracy zawsze było dla niej przyjemnością. Staram się dziś mówić o tym młodym ludziom, by próbowali żyć właśnie w ten sposób – radość i pasja.

Z życia mojego taty wyciągałem raczej wnioski. Gdy dorastałem, mojego tatę pochłonęła praca. Przez to rozwaliła się nasza rodzina. Często nie było go w domu. Gdy miałem cztery lata, rodzice się rozwiedli. Staram się nie popełnić tego samego błędu. Dziś z tatą mam bardzo fajną relację – spotykamy się, rozmawiamy, przebaczamy sobie, budujemy ją na nowo.

 

Masz o siedem lat starszego brata.

Kamil nauczył mnie, jak kochać drugiego człowieka. Był taki moment, kiedy zbombardował mnie miłością. Wtedy zaczęło się zmieniać moje życie – chłopaka, który miał problemy w szkole, który był uzależniony od alkoholu i narkotyków, a tymi ostatnimi nawet handlował. Przestrzeń na zmianę otworzyła się dlatego, że Kamil pokazał mi, jak można żyć. Mogłem go obserwować jako szczęśliwego, radosnego człowieka. W pewnym momencie powiedział mi, że bardzo mu na mnie zależy i że mnie mega kocha. To były słowa rozpoczynające moją życiową przemianę.

 

Czy z perspektywy czasu wiesz, skąd w Kamilu taka miłość? Rzadko bracia mówią do siebie takie słowa…

On już nie mógł patrzeć, jak ja marnuję sobie życie i jak nic do mnie nie dociera. Szukał wielu rozwiązań, wielu ośrodków. To była jego kolejna walka o mnie. Podejrzewam, że w końcu Duch Święty podsunął mu takie rozwiązanie, które zadziałało. Nagle zacząłem go słyszeć i słuchać i iść za tym, co mi powiedział.

 

Jak Ty odkryłeś w swoim życiu to, co kochasz?

Ja blisko siebie miałem to, co kocham, już od dwunastego roku życia. Zacząłem pisać pierwsze teksty. Myślę, że to było bardzo wcześnie. Inną pasją mojego dzieciństwa była koszykówka.

Dziś młodym ludziom zwracam szczególną uwagę na coś, co nazywam sweet spotem – to taki moment w życiu, w którym wyszło nam coś na sto procent, w którym czuliśmy się sobą. Staram się odsyłać ludzi do takich doświadczeń.

 

Proponujesz też, żeby wypełnili czterokolumnową tabelkę.

W pierwszej kolumnie wypisują właśnie sweet spoty. W drugiej to, co naturalnie ich cieszy (gdy np. wykonujemy rzeczy moralnie dobre i nie mamy przy tym poczucia uciekającego czasu) – może gdzieś za tym Pan Bóg ukrył pomysł na nasze życie, pokazuje nam w ten sposób, w czym jesteśmy dobrzy i co nas raduje. Trzecia rubryka dotyczy tego, czego najbardziej boję się w związku ze swoim powołaniem. Ja bałem się wystąpień publicznych, nigdy nie chciałem brać udziału w szkolnych teatrzykach. A okazało się, że właśnie w tym punkcie tkwią niesamowita siła i rozwój. Czwarta kolumna to marzenia. Trzeba też postawić sobie pytanie, skąd one się biorą – do jakich silnych stron czy talentów można je przyporządkować. Taka prosta tabela może być pierwszym krokiem, który da nam możliwość szukania dalej, bo odkrywanie siebie to nieustanna praca nad sobą.

 

W jakim wieku są Twoje dzieci?

Filip ma cztery lata, a Laura dwa. No i we wrześniu – czy to chłopczyk czy dziewczynka, jeszcze toczy się rozkminka.

 

(śmiech) Patrząc na swoje dzieci, dostrzegasz już, co one mogą w życiu kochać, jakie będą ich pasje?

Czasami zakrywam oczy, bo nie chcę patrzyć, z jaką prędkością mój syn jeździ na rowerze po różnych górkach. Widać, że nie ma w nim strachu albo że bardzo szybko potrafi go przełamać. Jeździ w tych samych miejscach, w których starsza młodzież na BMX-ach, i świetnie sobie radzi. Ale czy to jest tylko dziecięca fascynacja czy pomysł na życie? Nie mam pojęcia.

Natomiast to, na czym mi bardzo zależy, to dać im możliwość wyboru. Nie wyprodukować swojego pomysłu na ich życie. Mogę oczywiście pokazywać im możliwości, inspirować – ale chciałbym, żeby same znalazły w sobie to, co Pan Bóg złożył w ich sercach. Już teraz przejawiają się ich mocne strony i my, jako rodzice, staramy się to pielęgnować. Wydaje mi się, że najlepsze, co mogę zrobić, to dać moim dzieciom wolność i możliwość rozwoju, a także samemu się rozwijać, żeby one widziały ojca, który pasjonuje się swoim życiem.

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK