Wywiady
nr.5 (155) maj 2020

Bardziej od opinii innych boję się tego, że gdybym ja nie przyznał się do Boga przez ludźmi, to On kiedyś nie przyznałby się do mnie.

 

Marek Citko, były reprezentant Polski, jedna z największych gwiazd polskiego futbolu, zawodnik m.in. Widzewa Łódź i Legii Warszawa.

 

Natalia Rakoczy

Marek Citko: Niebiosa czekały na moje nawrócenie

Wielu marzy o zrobieniu kariery w czymś, co jest ich pasją… Pan to osiągnął. Dało to Panu szczęście i poczucie spełnienia? 

Na pewno doceniam to, że moja pasja była też moją pracą. Jestem wdzięczny Bogu za ten dar, który mogłem realizować na płaszczyźnie zawodowej.
 

Kiedy osiągamy sukcesy, łatwo zapomnieć o Bogu, pomyśleć, że wszystko zawdzięczamy sobie, swoim talentom i ciężkiej pracy. Miał Pan takie pokusy? 

Nie. Myślę, że niebiosa czekały na moje nawrócenie, i później przyszedł sukces. Już w młodości dobrze grałem w piłkę, ale dopiero po nawróceniu w pełni doceniłem to, co mam, i zrozumiałem, że muszę pamiętać o modlitwie i ciężko pracować. To nawrócenie nastąpiło na rekolekcjach oazowych. Zmieniłem swoje postępowanie i sposób myślenia. Reszty dokonała książka „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza à Kempis. Zacząłem mocno trenować, aby mój talent w pełni wykorzystać, a w konsekwencji zacząłem odnosić sukcesy. Jednocześnie, kiedy przychodziły największe wygrane, pilnowałem się, aby nie odbiła mi tzw. sodówka, aby zawsze szanować ludzi i dziękować Panu Bogu za talent i za to, co mi daje każdego dnia.
 

W pewnym momencie Pańska kariera się załamała, zerwał Pan ścięgno Achillesa… Pojawił się żal do Boga?

Byłem wtedy zafascynowany Księgą Hioba i jego wiarą bez względu na to, co się dzieje. Podchwyciłem piękną myśl z tej biblijnej księgi: „Bóg dał, Bóg zabrał… Niech imię Jego będzie błogosławione”. Pomyślałem, że On ma w tym jakiś plan, wie, co robi, i widocznie to jest mi potrzebne. Po kontuzji miałem dużo czasu dla rodziny, dla znajomych, przeczytałem w końcu całą Trylogię. Przyjąłem to jako czas próby i starałem się zaufać do końca woli Bożej. Zawsze była we mnie duża bojaźń Boża i nigdy nie miałbym odwagi złorzeczyć Bogu.
 

Dużo mówi Pan o zaufaniu Bogu i o cieszeniu się każdą chwilą. Czy był Pan w stanie zachować taką postawę również wtedy, kiedy przyszła wiadomość o poważnej chorobie jeszcze nienarodzonego syna?

Na pewno to był trudny moment, ale dzięki modlitwie człowiek przyjmuje każdy krzyż, który otrzymuje. I ta wiara w trudnych momentach bardzo pomaga, bo człowiek się nie załamuje, nie wpada w depresję. Jednocześnie padliśmy z żoną na kolana i prosiliśmy o cud. Kiedy zanurzymy się w modlitwę, to łatwiej nam pewne rzeczy zrozumieć, a podstawą jest zaufanie.
 

Jak Pan wspomina tamte momenty, kiedy życie synka było niepewne?

Najbardziej martwiłem się o żonę, ponieważ ona sama musiała zmierzyć się z tą wiadomością, ja byłem wtedy na zgrupowaniu. Łączyliśmy się w modlitwie i czekaliśmy, co będzie dalej. Zaufaliśmy Bogu bez względu na wszystko. Żona natrafiła na wywiad, w którym mama dziecka z podobną wadą serca mówiła, że dziecko dobrze się rozwija. Znaleźliśmy też wspaniałego lekarza, który przeprowadzał już takie operacje, jakie w przyszłości miał przejść nasz syn. To pomogło nam podejść do całej sytuacji z większą nadzieją. Byliśmy przygotowani także na to, że po narodzinach możemy stracić dziecko.  
 

Teraz syn Konrad ma już 17 lat. Jak Pan wspomina ten czas? 

Najcięższy był początkowy okres jego życia, bo synek po tygodniu przeszedł pierwszą operację na otwartym sercu, po pół roku drugą, a po dwóch latach trzecią. Przez cały czas musieliśmy uważać, aby nie chorował. Co roku wyniki badań wychodziły coraz lepsze, dobrze się rozwijał, w szkole podstawowej zaczął pływać i grać amatorsko w piłkę. A co najważniejsze – od małego był zadowolony, cieszył się życiem, ciągle się uśmiechał. Myślę, że tym uśmiechem wyrażał nam wdzięczność za dar życia i za to, że wbrew wszystkiemu walczyliśmy o niego.  
 

O uzdrowienie synka modlił się Pan ułożoną przez siebie modlitwą. Często modli się Pan w ten sposób – mówiąc do Boga tak po prostu, bez formułek, jak dziecko do taty? 

Często. Byłem akurat w Dubaju z drużyną, kiedy żona zadzwoniła, mówiąc, że nie wiadomo, czy nasze dziecko przeżyje. Poczułem wtedy, że muszę ułożyć osobistą modlitwę do Pana Boga w intencji życia syna. Codziennie ją odmawiałem i liczyłem na cud. Byłem naprawdę namolny w tej modlitwie, bo przecież Bóg sam nas do tego zachęca w Ewangelii: „Kołaczcie, a będzie wam otworzone…”. Chce, abyśmy byli nieustępliwi.
 

I Pan Bóg wysłuchał tej modlitwy?

Nasz synek urodził się pomimo zagrożenia życia. Po operacjach bardzo szybko dochodził do siebie. Doktor, który prowadził jego leczenie, dziwił się, że tak szybko wszystko się goi, że dziecko tak dobrze się rozwija. Teraz syn normalnie gra w tenisa, w piłkę, pływa. Rozwija się i jest szczęśliwym chłopcem.
 

Czegoś nauczyły Pana te trudności?

Staram się zawsze patrzeć do przodu. Myślę, że może te doświadczenia były potrzebne dla mojego otoczenia, dla mojej rodziny, bo w takich trudnych momentach doświadczamy żywego Boga. Przypominają nam, co jest w życiu najważniejsze, o co przede wszystkim musimy dbać.
 

A co dla Pana w życiu jest najważniejsze?

Życie wieczne. Każdy dzień trzeba tak przeżyć, jakby to miał być ostatni dzień życia, aby każdego dnia być przygotowanym na śmierć. Eucharystia, koronka, różaniec… Najważniejsze są modlitwa, relacja z Bogiem. Aby nie żyć tylko w perspektywie teraźniejszości, ale wieczności.
 

Wielokrotne mówił Pan publicznie o swojej wierze. Czy w związku z tym spotykały Pana jakieś przykrości?

Byłem w środowisku piłkarzy i czasami na meczu kibice przeciwnej drużyny próbowali okrzykami wyśmiać moją wiarę. Jednak się tym nie przejmowałem – dla mnie to było potwierdzenie tego, że jestem na dobrej drodze. Bardziej od opinii ludzi boję się tego, że gdybym ja nie przyznał się do Boga przed ludźmi, to On kiedyś nie przyznałby się do mnie…
 

Ma Pan dzieci w wieku nastoletnim… Jak przekazuje im Pan wiarę i wartości? 

Tylko swoim przykładem. Chciałbym, aby oni też znaleźli żywą wiarę, aby ta wiara nie była tylko tradycją, chodzeniem z przymusu co niedziela do kościoła, ale żeby tą wiarą żyli na co dzień. Pragnę, aby też doświadczyli w życiu żywego Boga.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK