Wywiady
nr 6 (120) czerwiec 2017

Nawet życie bardzo krótkie może nieść ze sobą mnóstwo radości, podobnie jak życie mocno dojrzałe.

ks. Janusz Stańczuk

Tęskniłam za Bogiem…

Z Dorotą Łosiewicz, publicystką, dziennikarką, autorką książek i mamą czworga dzieci, która doświadczyła cudu, rozmawia ks. Janusz Stańczuk

 

Kto znalazł męża dla Pani: znajomi, Bóg czy Pani sama?

Zdecydowanie Pan Bóg! W dzieciństwie troszkę modliłam się o dobrego męża. Nie wiem, jak wpadłam na ten pomysł. Ale zadziałało. Poznaliśmy się na studiach, w sposób dość standardowy. Nie mam wątpliwości, że mąż jest darem od Pana Boga. Odegrał wielką rolę w moim nawróceniu. Nie byłam gorliwą katoliczką w momencie ślubu, a mężowi zależało na Kościele, na sakramentach. Zaczęłam słuchać tego, co ksiądz mówi, a wtedy łaska zaczęła działać w moim sercu. I tak krok po kroku odkrywałam Boże Miłosierdzie. Teraz ja ciągnę mojego męża do Boga. Trzy lata temu zaproponowałam rekolekcje małżeńskie. Oponował, bo nie lubi mówić publicznie o sobie i swoim życiu. Powiedziałam mu, że potrzebujemy Ducha Świętego, bo jakieś złe emocje krążą nad naszym małżeństwem. Był taki moment, że trudniej było nam się porozumieć w natłoku codzienności. Odparł, że Duch Święty musiałby użyć siekiery, aby skruszyć jego sceptycyzm wobec takich rekolekcji. Jednak pojechaliśmy. Ostatniego dnia rekolekcji mój mąż, który absolutnie nie lubi dzielić się swoimi przemyśleniami, wstał i powiedział publicznie o tej siekierze. I przyznał: „Tak, Duch Święty użył siekiery! Mały cud! Polecam takie rekolekcje wszystkim małżonkom”.

 

W czym te rekolekcje pomogły?

Spojrzeliśmy na siebie inaczej. Zrozumieliśmy niektóre błędy, odświeżyliśmy przysięgę. Piękne doświadczenie.

 

Jakie były Pani dziewczęce marzenia o małżeństwie, a jak wygląda życie?

Czy się kłócimy? Owszem, nawet trochę obrażamy. To nieuniknione. Pojawiają się napięcia i konflikty, ale trzeba umieć je rozwiązywać. Gdy nie zgadzamy się w jakiejś sprawie, szukamy kompromisu. Dzieci muszą widzieć, że jeśli jest problem, to jest również pojednanie i rodzice za chwilę przytulają się i są znowu razem. Trzeba dbać o małżeństwo, o relacje. Jeżeli zostawimy małżeństwo samemu sobie, wszystko przygaśnie, przyblednie. Z mężem nie mamy problemów z okazywaniem sobie uczuć przy dzieciach. Chcemy, aby miały od nas dobry przykład.

I niezależnie od wszystkiego małżeństwo jest spełnieniem moich pragnień z dzieciństwa. To cudowne, jak mężczyzna i kobieta się dopełniają.

 

Co robicie dla swojego małżeństwa?

Staramy się raz w miesiącu spędzić trochę czasu bez dzieci. W domu nie ma czasu na rozmowę w cztery oczy. Zawsze ktoś czegoś chce, o coś pyta. Albo jest późno i oczy się zamykają. Zachowujemy się wtedy jak narzeczeni. Te wyjścia są bardzo spektakularne w tym sensie, że zawsze odkrywamy coś istotnego: że jest nam ze sobą dobrze, że mam fajnego męża, piękną żonę! To nam daje takiego „kopa” na następne tygodnie.

 

Mówi Pani, że jest szczęśliwą kobietą… Tak bez żadnego „ale”?

Bywam zmęczona, bo mam dużo obowiązków. Niekiedy nie dosypiam, bo jeszcze karmię Anielkę. Gdybym nie miała rodziny, byłabym wyspana, pomalowałabym paznokcie. Ale czuję się spełniona w moim życiu, czułam się tak już po drugim dziecku, a po czwartym jeszcze bardziej. Zajęć jest dużo, więc czasem pojawiają się wyrzuty sumienia: jestem w telewizji, a mogłabym być z dziećmi. Ale nie wycofuję się z moich słów: jestem bardzo szczęśliwa.

 

Więc szczęście to…

To harmonijne ułożenie wszystkich elementów, ich równowaga: rodzina, praca, wiara. Ale to w dużej mierze wynik łaski. Czuję, że to jest mi po prostu ofiarowane.

 

Macie swoich ulubionych domowych świętych?

Ukochanym jest św. Charbel. Doświadczyłam jego pomocy w czasie choroby Anielki. Jej życie było zagrożone po porodzie. Wyciągnął ją z poważnych tarapatów. Doświadczyliśmy cudu!

 

Od tego wydarzenia upłynęły prawie dwa lata…

Pamiętam, jakby to było wczoraj. Kilka godzin po urodzeniu Anielka zaczęła wymiotować. Po zrobieniu badań okazało się, że cierpi na niedrożność przewodu pokarmowego, która zresztą była podejrzewana już w życiu płodowym. Zanim przewieziono ją do specjalistycznego szpitala, ochrzciliśmy ją imionami Aniela Łucja. Okazało się, że Anielka doznała skrętu jelit i wdała się martwica, była konieczna operacja, podczas której dziecko miało kłopoty z krążeniem i oddychaniem. Na polecenie lekarzy wróciłam do domu, a w szpitalu został mąż. Rano jechałam do córki i bałam się, że jej już nie ma! Tego lęku nie da się opisać, to był bezbrzeżny strach, smutek i żal. Kiedy w końcu mogłam zobaczyć moje dziecko, myślałam, że serce mi pęknie. Anielka była podłączona do niewyobrażalnej ilości kabelków, rurek i monitorów. Byłam na dnie rozpaczy. Nasi przyjaciele zaczęli modlitewny szturm. Dwa tygodnie później podczas drugiej operacji, dzień po namaszczeniu córki olejem św. Charbela, okazało się, że niepracująca część jelita, która miała być miesiącami płukana w celu jej uruchomienia, nagle podjęła pracę. Możliwe było więc zespolenie (choć cel operacji był zupełnie inny). Córka szybko doszła do siebie i wreszcie po około miesiącu mogliśmy wyjść do domu. Dzisiaj, gdy patrzę w oczy Anielki, wciąż dziękuję za cud i jej życie! Nowa książka „Życie jest cudem” to rodzaj dziękczynienia.

 

Modlicie się razem z dziećmi?

Staramy się modlić wszyscy razem. Dzieci mają różne zajęcia, wiec nie każdego dnia jesteśmy razem, ale dzieci pamiętają o modlitwie. Hania modli się o zdrowie rodziców albo żeby Anielka była zdrowa, a brat grzeczny. Ja modlę się dość emocjonalnie, więc najstarsza córka zaczęła mnie naśladować. Długo klęczy i rozmawia sobie z Panem Bogiem. Pamiętam słowa Jana Pawła II, który widział często swojego ojca na kolanach. Jeżeli dzieci obserwują modlitwę rodziców, to jest im na pewno łatwiej rozmawiać z Bogiem.

 

W którym momencie życia czuła się Pani najdalej od Boga?

Chyba w liceum. Chodziłam do szkoły społecznej, gdzie podstawową wartością były pieniądze i to, co mogą załatwić rodzice. Wśród kolegów panowały hedonizm i przekonanie, że nie ma żadnych granic.

 

Rodzice i dom rodzinny. Jakie rodzą się wspomnienia?

Rodzice byli świetnym małżeństwem, dbali o swój związek, chodzili za ręce na spacery. Miałam dobry przykład. Słabiej było z wychowaniem do wiary. Pamiętam taki moment, że chciałam być bielanką, sypać kwiatki, jednak zamiast na procesję musieliśmy jechać do babci. Przez krótki czas byłam w oazie dzieci Bożych, ale w rodzinie żartowano, że pójdę do zakonu. Miałam jakąś tęsknotę za Bogiem. I to chyba pozwoliło mi do Niego wrócić.

 

Pani książka „Życie jest cudem” jest jak krzyk przypominający każdemu z nas, że życie jest wszystkim, co mamy. To wstrząsające!

Wstrząsające jest to, że trzeba o tym przypominać, bo to przestało być oczywiste. A życie jest największym darem i cudem. Nawet to życie, które dzisiejszy świat uważa za ułomne. Chciałam to pokazać. Oraz to, że nieraz nawet życie niechciane czy nieoczekiwane może być dla kogoś darem i nieść ze sobą szczęście. Chciałam pokazać, że nawet życie bardzo krótkie może nieść ze sobą mnóstwo radości, podobnie jak życie mocno dojrzałe. Dziś Europa Zachodnia coraz częściej ma dla ludzi starych i schorowanych ofertę w postaci eutanazji lub domu starców. Zniknij nam z oczu! A przecież przez wieki to właśnie starsi ludzie przekazywali mądrość.

 

Jako osoba publiczna i znana cierpi Pani z powodu hejtu?

Nie ma mnie na Twitterze, bo tam można zostać zaatakowanym w każdej chwili dnia i nocy. Nie chcę się wystawiać ani brać w tym udziału. Nie czytam komentarzy pod artykułami, nie śledzę wpisów. Uważam, że to zdrowsze dla mnie i mojej rodziny. Ja sama staram się używać w dyskusji kulturalnego języka. Nie poniżam swoich przeciwników. Być może z tego właśnie powodu nie jestem też mocno atakowana. Niedawno ktoś z ekipy „W tyle wizji” powiedział, że ściągam najmniejszy hejt i przeważnie wtedy dzwonią ludzie z pozytywnym przekazem. Jest wielu publicystów, którym hejt nie przeszkadza i czują się z nim jak ryba w wodzie, napędza ich, lubią wojować.

 

Przed Wielkanocą hejterzy zalali żółcią Ewę Chodakowską za niewinny wpis z chrześcijańskimi życzeniami…

Ale z drugiej strony dziesięć razy więcej osób wsparło jej przekonania. Jej post z życzeniami bił rekordy popularności. Lajkowali go nawet ludzie, którzy wcześniej nie interesowali się jej działalnością. Dziękowali jej za piękne świadectwo. Ja sama odwiedziłam wtedy jej fanpage. Hejt przegrał.

 

W czerwcu jest Dzień Dziecka, ale też Dzień Ojca. Jakie macie recepty na rodzinne świętowanie?

W Dzień Dziecka idziemy na lody i kupujemy drobiazgi. W Dniu Matki i w Dniu Ojca zawsze są jakieś kwiaty, laurki. Najstarsza córka oszczędza pieniążki, aby coś nam kupić. A w ogóle to staramy się świętować jak najczęściej. Każdego tygodnia robimy sobie „dzień rodziny”. Zabieram dzieci na weekendowe niespodzianki, chodzimy do cukierni na lody, na drobne zakupy, są też wspólne zabawy. W soboty i niedziele staramy się o wspólne posiłki. Dla dzieci ten obiad jest ważny. Dziewczyny pomagają szykować stół. Od rana pytają, czy dzisiaj jemy wszyscy razem. Mój syn cierpi na celiakię, więc przyrządzenie posiłku nie zawsze udaje się skoordynować co do minuty. I wtedy jest nieszczęście – bo nie jemy razem! Dzieci to przeżywają. Jeśli jednak mówimy o świętowaniu, to poza świętami najważniejsze dla dzieci są urodziny. Maja, której urodziny przypadają w maju, od dwóch miesięcy opracowuje plan urodzin: kogo zaprosić, dokąd pójdziemy, co będziemy robić. Ustala wszystko ze mną, bo muszę zaakceptować jej pomysły i… sfinansować. Staramy się budować w te dni wydatkową atmosferę. To nasza inwestycja w przyszłość, bo wszystko, co dzieci zapamiętają, co przeżyją z mamą i tatą, będzie ich kapitałem w dorosłym życiu.

 

Dorota Łosiewicz publicystka tygodnika „wSieci”, dziennikarka TVP 1 i TVP Info, autorka książek, w tym nowości „Życie jest cudem”. Żona, mama czwórki dzieci: Mai (12 l.), Janka (10 l.), Hani (6 l.), Anielki (1,5 r.).

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK