Wywiady
nr 7-8 (121-122) lipiec-sierpień 2017

Zaraz po nawróceniu, gdy szukałem swojego miejsca w świecie, wymyśliłem sobie, że zostanę zakonnikiem bonifratrem. Ale całe szczęście, że Pan Bóg mnie przed tym ochronił i poznał mnie z moją żoną (śmiech).

Przemysław Radzyński

Piekła nie polecam!

 O nawróceniu i budowaniu relacji z Bogiem, żoną i dziećmi opowiada Maciej Sikorski, mąż Aliny i ojciec sześciorga dzieci, instruktor teatralny i autor książki „Byłem w piekle. Nie polecam”.

 

Przemysław Radzyński: „Byłem w piekle. Nie polecam” to tytuł Pana książki-świadectwa. Dlaczego Pan nie poleca?

Maciej Sikorski: Wszystkie smaki narkotyków i specyfików, które zażywałem, to perfidna strategia. Gdyby osoby uzależnione wiedziały, co jest na końcu tej drogi, to po te środki by nie sięgnęły. Cały szwindel polega na tym, że w reguły tej gry jest wpisane oszustwo. Kłamstwem założycielskim jest mylenie przyjemności ze szczęściem, a na początku się tego nie dostrzega.

 

Jak można się wyrwać z tego zaklętego kręgu?

Po ludzku u mnie niewiele się wydarzyło, bo to, co się dokonało, dokonało się z pomocą wszechmocnego Boga. Jan Paweł II zapytany kiedyś przez niemieckiego dziennikarza, co jest najważniejszym cytatem w Piśmie Świętym, odpowiedział bez zastanowienia: „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Myślę, że to jest klucz. Również w uzależnieniach. Osoby uzależnione muszą w pewnym momencie poznać prawdę i sobie ją przyswoić. Kłamstwo powoduje, że się oszukują. Bez prawdy nie da się z tego wybrnąć.

Moje pełne wyzwolenie jest związane z osobą Jezusa Chrystusa. Myślę, że tylko taka przemiana do gruntu zmienia człowieka. Tylko w takiej przemianie człowiek ma szansę. My możemy stosować różne sztuczki psychologiczne, przechodzić różne terapie – one czasami są bardzo dobre, jak chociażby „12 kroków”, ale i ta ostatnia odwołuje się do Boga. To pokazuje, że nawet znakomici terapeuci odwołują się do Boga, bo człowiek ma bardzo ograniczone moce. Św. Paweł pisze: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4, 13).

 

Po tygodniu znajomości wyznał Pan swojej przyszłej żonie miłość, a ona odpowiedziała: „Co ty wiesz o miłości?”. Żona pomaga w poszukiwaniu prawdy?

Zaraz po nawróceniu, gdy szukałem swojego miejsca w świecie, wymyśliłem sobie, że zostanę zakonnikiem bonifratrem. Ale całe szczęście, że Pan Bóg mnie przed tym ochronił i poznał mnie z moją żoną (śmiech). A ten cytat, który Pan przytoczył, pokazuje, że ja nie wiedziałem zupełnie, co mówię. Dziś to widzę. W świecie przez miłość rozumie się uczucie. A uczucie ma to do siebie, że raz jest, raz go nie ma.

 

Czym zatem według Pana jest miłość?

Dziś widzę, że jest przede wszystkim wyborem. Jest konsekwentnym pójściem za swoją decyzją. A małżeństwo, z perspektywy lat, to jest rezygnowanie z siebie albo towarzyszenie drugiemu w jego samotności, a rodzina to rozdawanie siebie innym. Może wydawać się to mało romantyczne, bo nie ma tu mowy o dwóch połówkach pomarańczy, które nijak mają się do rzeczywistości. Piękno można znaleźć w konsekwencji wyboru. Małżeństwo chrześcijańskie ma też kogoś, kto zawsze jest obok, czyli Boga, który może wszystko, który może przymnożyć czasem brakującej miłości.

 

Jak po doświadczeniach, które Pan ma za sobą, buduje się zaufanie w małżeństwie?

Ja doznałem wielkiego szczęścia, że Pan Bóg mi zabrał to wszystko. Przez kilkanaście lat ani przez moment nie miałem pokusy, żeby sięgnąć po narkotyki. Traktuję to w kategoriach łaski. Siedem lat temu zrezygnowałem zupełnie z alkoholu, żeby nie stwarzać w swoim życiu szpary, przez którą mogłoby wejść coś złego.
 

Jakim ojcem może być ktoś, kto sam ojca praktycznie nie miał, kto sporą część życia spędził, żyjąc zupełnie nieodpowiedzialnie, w skrajnym egoizmie zaspokajając jedynie swoje żądze? Pisze Pan, że ma świetną relację ze wszystkimi swoimi dziećmi, a nie przeczytał nigdy żadnego podręcznika psychologicznego typu „jak być ojcem?”. Jak buduje Pan relacje ze swoimi dziećmi?

My mamy szóstkę dzieci i każde jest inne. Najstarszy syn jest zamkniętym w sobie milczkiem, typem intelektualnym, nie potrzebuje świata zewnętrznego, interesuje się filozofią – w wieku trzynastu lat czyta Arystotelesa i ks. Hellera. Mój drugi syn jest duszą towarzystwa, lwem parkietu, dyskutuje o futbolu. Chłopcy są kompletnie inni. Jak miałbym użyć podręcznika typu „jak być tatą”? Jak być tatą tego filozofa czy tego, który interesuje się piłką nożną? Relacje z moimi dziećmi są budowane z Ojcem w niebie. Z politowaniem razem z żoną patrzyliśmy, jak półki znajomych uginały się od poradników – tak jakby chodziło o tresurę, a nie o wychowanie.

 

To jaką mają Państwo receptę?

Nasza recepta jest bardzo prosta. Najpierw poznajemy własne dzieci, a żeby je poznawać, trzeba spędzać z nimi czas. Gdy się je pozna, to wiadomo, jakie stosować metody. Natomiast absolutnym fundamentem są: Ojciec w niebie, Pismo Święte i zasady, które daje Kościół. To jest dla mnie wystarczające i nie potrzebuję żadnej dodatkowej filozofii. Dziesięć przykazań jest z jednej strony filtrem, dzięki któremu dzieci nie wpadną do wychowawczego kotła, w którym dzieją się złe rzeczy. Z drugiej strony dzięki temu człowiek rodzi się na nowo. Ja po swojej przemianie wiem, że stosowanie się do zasad, które daje Kościół, pozwala człowiekowi narodzić się na nowo. Jeśli chodzi o wychowanie dzieci, to kluczowe jest uświadomienie im, że jest Bóg i że należy dbać o relację z Nim. W chodzeniu w niedzielę do kościoła nie chodzi o podtrzymanie tradycji, ale o zbudowanie relacji z Bogiem.

 

Jak to wygląda w praktyce? Jak Państwo uczą relacji do Pana Boga?

Zachęcamy dzieci, by prosiły Boga o pomoc w sytuacjach trudnych, które czasami można uznać za banalne. Na przykład zepsuł się domofon, dzieci nie miały jak dostać się do domu – pomodliły się, przyszła sąsiadka, która nie miała przyjść, i otworzyła im drzwi – ot zwykła sprawa. Dzieci widzą, że Pan Bóg to nie jest jakaś figura stylistyczna, ale my się do Niego codziennie odwołujemy. Ważne jest to, żeby one widziały nas modlących się, żebyśmy modlili się wspólnie i żeby to nie był rytuał bez sensu. To działa tak, że modlitwa jest dla nich czymś naturalnym. Ja nie muszę prosić, żeby moje dzieci rozpoczęły modlitwę – one same to robią.

Moja historia pokazuje, że to przede wszystkim ojciec przekazuje wiarę. U więcej niż 80% uzależnionych nałogi biorą się z faktu, że w tych rodzinach brakowało ojca. Ojciec jest figurą Boga Ojca. Natomiast w wielu polskich rodzinach jest na odwrót – to babcie i matki uczą modlitwy i prowadzą do kościoła, a facet ciągle w pracy. W moim domu dzieci widziały, jak modlę się o pracę i ją dostaję – że Bóg jest tuż obok i że prowadzi. My, rodzice, mamy być świadkami budowania bezpośredniej relacji naszych dzieci z Bogiem Ojcem. Nasze dzieci były i są świadkami, jak Pan Bóg działa i pomaga w życiu – niejednokrotnie same się tym rozkoszowały.

 

A jak Pan ponownie nawiązał relację z Bogiem Ojcem?

Z Trójcy Świętej rzeczywiście Bóg Ojciec był dla mnie najtrudniejszy do ogarnięcia. Doświadczenia z Jezusem były mocne i intensywne – przyszedł i dotykał. Ducha Świętego doświadczałem we wspólnotach charyzmatycznych. Jeśli chodzi o Boga Ojca, to bardzo inspirująca jest dla mnie Księga Rodzaju i to, jak Bóg stwarzał świat. Bóg zastosował specyficzną technikę rozdzielania rzeczywistości. Stworzył światłość i ciemność, oddzielił jedno od drugiego – światłość nazwał dniem, a ciemność nocą. Bóg Ojciec to osoba, która daje mi impuls do tego, żebym to samo robił w swoim życiu – żebym inspirował się tym przy stwarzaniu swojego świata.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK