Wywiady
nr 7-8 (73-74) LIPIEC-SIERPIEŃ 2013

Olivka jest inteligentna i radosna, niezwykle energiczna, wszystkich lubi, wszędzie jej pełno, kocha cały świat. Jest naszą iskierką! To zaszczyt mieć tak wspaniałą córkę.

rozmawia
Marta Dzbeńska-Karpińska

Miała nie żyć. Dzisiaj ma 4 lata

Kiedy zaczęła się niezwykła historia Olivki?

BARBARA MARKWARDT W piątek 5 września 2008 roku. Byłam w 21. tygodniu ciąży. Podczas badania USG dowiedzieliśmy się z mężem, że pod sercem noszę dziewczynkę. Nagle doktorowi mina stężała i powiedział: „Państwa córka jest nieuleczalnie chora, ma wadę mózgu. Nie dożyje porodu. Jeśli jednak się urodzi, to będzie «warzywem» i nie pożyje zbyt długo. Nie ma sensu tego dłużej ciągnąć i należy tę ciążę przerwać”. Poinformował, że dziecko ma zespół Dandy’ego-Walkera. Nasza córka praktycznie nie miała robaka móżdżku, a połączenia międzypółkulowe były szczątkowe, co skutkuje upośledzeniem podstawowych funkcji życiowych.
 

Jaka była Państwa reakcja na sugestię lekarza?

BARBARA W jednej chwili dowiedzieliśmy się, że mamy córkę, a w drugiej, że mamy ją zabić. Powiedzieliśmy, że nie ma takiej możliwości. Mąż rozmawiał z lekarzem, który przekonywał, że jestem młoda i jeszcze będę miała dużo dzieci. Ja tylko siedziałam i kręciłam głową na „nie”. To był dla mnie tak ogromny stres, że nie byłam w stanie mówić.

 

Co Państwo zrobili?

BARBARA Po wizycie wsiedliśmy do samochodu, patrzyliśmy w szybę i płakaliśmy. Rodzina wiedziała, że wybieraliśmy się na USG, i zaczęli do nas dzwonić, ale my nie odbieraliśmy telefonów. Potem nie chcąc wracać do domu, usiedliśmy w jakimś parku na ławeczce. Siedzieliśmy samotni, w całkowitej ciemności, i płakaliśmy jak dzieci. To były pierwsze, najgorsze godziny.

 

A potem…

BARBARA Po powrocie do domu zaczęliśmy szukać informacji o tej chorobie. Widok dzieci z zespołem Dandy’ego-Walkera nas przeraził. Zaczęliśmy też odbierać telefony od rodziny i znajomych. To był duży cios dla rodziców. Wszyscy płakaliśmy. Kiedy obudziłam się na drugi dzień, czułam się pusta w środku. Nie chciało mi się jeść ani pić. To był dramat. Wieczorem przyszedł nam do głowy pomysł – obojgu jednocześnie – żeby pojechać na Jasną Górę. Myślę, że Matka Boża zawołała nas wtedy do siebie.

 

Co wydarzyło się na Jasnej Górze?

BARBARAPostanowiliśmy, że zamówimy Mszę świętą za Olivkę. Poszliśmy do zakrystii. Starszy zakonnik uśmiechał się do nas i przywoływał gestem, jakby na nas czekał. Podeszliśmy do niego i z wielkim trudem, płacząc, opowiedziałam mu naszą historię. Brat Savio nie robił z tego dramatu. Ofiarował nam kanisterek wody z Lourdes i powiedział: „Codziennie rób sobie tą wodą krzyżyk na brzuszku i codziennie módl się do Matki Bożej”. Zabrał nas przed sam Cudowny Obraz. To było bardzo mocne przeżycie. Kiedy wróciliśmy do zakrystii, brat Savio złapał mnie mocno za przedramię, spojrzał mi w oczy i powiedział: „Nie bój się. Zaufaj Bogu. Bóg cię kocha”. Zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Było to powiedziane z wielką mocą. Myślę, że Duch Święty przemawiał do nas przez niego. Te słowa zapadły głęboko w moje serce. Kiedy wracaliśmy do domu, było jak po sztormie. Cisza. Spokój. Radość. Znów zaczęliśmy się cieszyć tym, że będziemy mieli dziecko.

 

Czy wizyta na Jasnej Górze zmieniła coś w Państwa życiu?

BARBARA Wszystko! Przeżyliśmy coś na kształt błyskawicznych życiowych rekolekcji. Od tamtej pory do końca ciąży byłam w pełni spokojna. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie doświadczyłam takiej wiary, jaką miałam wtedy. Aż do samego porodu wiedziałam, że będzie dobrze. 8 września przyjechała moja mama, żeby nas pocieszyć. Spodziewała się, że zastanie nas w opłakanym stanie, ale kiedy się spotkaliśmy, powiedziała, że światło i szczęście wprost od nas emanowały.

 

Czy miała Pani później kontakt z lekarzem, który zlecił aborcję?

BARBARA Dzwonił do mnie jeszcze na 2 dni przed końcem 22. tygodnia ciąży. Kiedy zdecydowanie odmówiłam, skontaktował się z mężem i przekonywał: „Musicie państwo! Zostały wam 2 dni, a potem już nie będziecie mogli tej ciąży przerwać. Proszę jechać do szpitala, póki jest czas”. Podał nam adres i nazwisko konkretnego lekarza, który miał dokonać aborcji.

Czy mieli Państwo jakieś wsparcie w tym czasie?

BARBARA Modliło się za nas mnóstwo ludzi: zgromadzenia w Polsce i za granicą, rodzice i znajomi. Brat Savio zaangażował w modlitwę wiele wspólnot. A ja cały czas byłam spokojna. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Miałam rodzić na początku stycznia.

Prosy oppowiedyie o narodyinach

BARBARA Pod sam koniec ciąży u Olivki pojawiło się wodogłowie, które jest wadą charakterystyczną dla zespołu Dandy’ego-Walkera. 4 stycznia 2009 roku w sposób naturalny urodziłam córkę. Na Olivkę czekał liczny zespół lekarzy, ich pomoc okazała się zbędna, maleńka dostała 10 punktów w skali Apgar. Po 10 dniach wróciliśmy do domu.

Jak przebiegał rozwój Olivki?

BARBARA Wręcz książkowo. Patrzyła na nas. Potem zaczęła się uśmiechać. Kiedy skończyła 1,5 miesiąca, w Centrum Zdrowia Dziecka wykonano jej rezonans magnetyczny. Potwierdził wcześniejszą diagnozę oraz konieczność wstawienia zastawki komorowo-otrzewnowej. To jedyna operacja, jaką miała. Gdy Olivka skończyła 3 miesiące, trafiliśmy do wspaniałej lekarki – neurologa. Ona poleciła nam rehabilitantkę. Widzę w tym palec Boży, bo ta pani sama ma dziecko z zespołem Dandy’ego-Walkera, więc wiedziała, jak ma zająć się naszą córką. Olivka była tak wiotka, że nie potrafiła sama podnieść ręki. Po 1,5 miesiąca codziennych ćwiczeń opanowała tę umiejętność. Krok po kroku uczyła się nowych rzeczy. Miała rok, kiedy zaczęła raczkować, potem wstawać. Miała duży lęk przed przestrzenią, bo choroba upośledza równowagę i koordynację ruchową. Rozpoczęliśmy walkę o to, żeby chodziła. Na początku Olivka sztywniała ze strachu i bardzo płakała, ale z czasem ćwiczenia przyniosły oczekiwane rezultaty. Zaczęła chodzić, mając 2 lata.

Po Olivce nie widać choroby.

BARBARA Do tej pory jest bardzo ostrożna na schodach, ale uwielbia tańczyć i się wygłupiać, próbuje skakać na jednej nodze, zjeżdża ze zjeżdżalni, bawi się z innymi dziećmi. Gdy miała 2,5 roku, zapisałam ją do przedszkola. Widząc Olivkę i słuchając mojej opowieści, nikt nie chce uwierzyć, że to jest to samo dziecko, o którym mówię.  

Co na to lekarze?

BARBARA Byliśmy na konsultacji u wybitnego neurochirurga. Profesor patrzył na przemian na dokumentację i na psocącą Olivkę i tak kilka razy. Powiedział: „Gdyby przyszli państwo bez córki, byłbym pewny, że ta dokumentacja należy do dziecka, które leży obłożnie chore”. Kiedy w drugim roku życia córka miała kontrolny tomograf, neurochirurg, który wszczepiał jej zastawkę, przyszedł do nas, żeby zapytać o jej rozwój. Znalazł nas w świetlicy i zobaczył, jak mała razem z innymi dziećmi bawi się i skacze, i nie mógł w to uwierzyć. Zgodnie ze swoją kartoteką Olivka powinna być pod respiratorem, stale na lekach, bez kontaktu ze światem, gdyż stopień agenezji (niewykształcenia się) robaka móżdżku jest u niej ogromny. Lekarz nie mógł zrozumieć, jak to jest, że choroba w żaden sposób nie rzutuje na jej rozwój. To jest medycznie niewytłumaczalne. Dla mnie jest to cud!

 

„Jeżeli teraz w Polsce jest możliwość dokonania aborcji, gdy dziecko jest chore, to w przyszłości może się to stać obowiązkiem. Matka może usłyszeć: jak chcesz, to możesz urodzić, ale żaden lekarz nie będzie się zajmował twoim dzieckiem, prowadził ciąży, przyjmował porodu, nikt nie będzie płacił za leczenie”. (Barbara Markwardt, mama Olivki)

 

BARBARA MARKWARDT - 27 lat, od 6 lat żona Huberta. Mama Olivki (4 lata) i Sylvi (1 rok). Z zawodu charakteryzator. Poza pracą jej największą pasją są konie. Kocha polskie morze. Uwielbia spędzać czas w kuchni, przygotowując smakołyki dla rodziny i przyjaciół.

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK