Wywiady
nr 1 (67) STYCZEŃ 2013

Przyszedł też taki moment, kiedy przestawałam już walczyć o siebie, poddawałam się i mąż powiedział wtedy: „Reńka, przecież obiecałaś mi jeszcze syna!”

rozmawia Marta
Dzbeńska-Karpińska

Przecież obiecałaś mi jeszcze syna!

Wasze życie małżeńskie zostało naznaczone bardzo trudnymi doświadczeniami i dużym cierpieniem.

RENATA Cztery lata po ślubie zachorowałam.  Byłam w ciąży z Julią i źle się czułam. Dopiero dwa tygodnie przed rozwiązaniem dowiedziałam się, że jest to złośliwy i bardzo rzadki nowotwór, który występuje tylko u kobiet do trzydziestego roku życia; ja miałam 29 lat. Nowotwór umiejscowił się na splocie ramiennym i szyi po lewej stronie, a ja jestem osobą leworęczną. Choroba całkowicie uniemożliwiła mi jakąkolwiek pracę. Trzy miesiące po porodzie musiałam brać bardzo wysokie dawki leków przeciwbólowych i psychotropowych.

 

A na świecie była mała Julka.

RENATA Moja choroba spowodowała, że nie mogłam opiekować się Julią. Mało tego – trzeba było przy mnie wszystko zrobić: umyć, nakarmić. Ja po prostu spałam. Julię miałam koło siebie tylko wtedy, kiedy się budziłam. Ktoś ją kładł obok, ja na nią patrzyłam, przytulałam i koniec. To było bardzo trudne. Chorowałam przez dwa lata. Przeszłam dwie operacje, chemioterapię, radioterapię i hormonoterapię. Mój mąż przejął moje obowiązki. To Roman słyszał pierwsze słowo „mama”, widział pierwszy krok, pierwszy ząbek Julii. Wstawał do niej w nocy tak jak matka.

 

Jak sobie poradził z opieką nad chorą żoną i malutkim dzieckiem?

RENATA Moja mama mieszkała z nami i była niezastąpiona. Do domu przychodziło też bardzo dużo osób pomagać przy Julii i przy mnie. Gdy byłam na początku ciąży, weszliśmy do wspólnoty Emmanuel. I tu się zaczęła nasza przygoda z Jezusem, którego postawiliśmy na pierwszym miejscu i któremu oddaliśmy wszystko: nasze poczęte dziecko, nasze małżeństwo i to, co dla nas zaplanował. Mnie dawano na początku trzy miesiące życia. Wezwano męża na rozmowę, proponując, żeby uporządkował wszystkie sprawy formalne i bankowe. Z jaką świadomością on musiał żyć! Jestem mu wdzięczna po dziś dzień, że nigdy mi nie okazał, że jestem tak poważnie chora. Nie wiem, ile on zakonów i osób świeckich prosił, żeby modliły się w naszej intencji. Wiem, że byłam otoczona wielką modlitwą. Do naszego domu codziennie przez dwa lata o wpół do ósmej wieczorem przychodzili ludzie i odmawiali różaniec.

 

Nie buntowałaś się?

RENATA Miałam chwile załamania. Ciężko się przyznać, ale miałam nawet myśli samobójcze. Wielokrotnie zadawałam pytanie: „Dlaczego ja?”. Często po takich pytaniach przychodziło ukojenie, że jest to potrzebne, że jeżeli mówię Jezusowi do końca „tak” i decyduję się na krzyż, to trzeba go nieść. Bardzo często i bardzo długo leżałam w szpitalu na onkologii i każda moja wizyta przez te lata wiązała się z czyimś nawróceniem. Niekiedy po ludzku patrząc, moje bycie w szpitalu było bez sensu. Żadnego nowego leczenia nie można mi było zaproponować, ale ileż ja rozmów przeprowadziłam z osobami, które teraz są po tamtej stronie. Ile rozmawiałam o nawróceniu, zapraszałam do sakramentu pokuty. Swoim życiem mówiłam o miłości Jezusa. Ale było ciężko! Leczona hormonoterapią przy wzroście 156 cm ważyłam 96 kg. Wyglądałam i czułam się fatalnie. Nie mogłam siebie zaakceptować, mimo że Romek nigdy nie dał mi odczuć, że mu się nie podobam. Przyszedł też taki moment, kiedy przestawałam już walczyć o siebie, poddawałam się i mąż powiedział wtedy: „Reńka, przecież obiecałaś mi jeszcze syna!”. Od dwóch lat z powodu hormonoterapii nie miałam miesiączki i prawie umierałam, więc teraz może wydać się to śmieszne, ale on wiedział, co robi. Wiedział, że mnie to zmobilizuje. To była ta myśl, która powiodła nas dalej. Powiedziałam: „Tak, obiecałam ci syna”, i zaczęłam myśleć: „Dobrze, jeszcze się zbiorę, dam radę. Jeśli jest to zgodne z wolą Pana Boga, to urodzę tego syna”. I urodziłam.

 

Przy zastosowanym leczeniu nie powinnaś zajść w ciążę!

RENATA Nie powinnam. Z medycznego punktu widzenia było to po prostu niemożliwe. I znowu: szczęście, że jestem w ciąży, i niepokój, że mam jakąś zmianę za macicą. Okazuje się, że to duży guz, najprawdopodobniej nowotworowy. Proponują nam aborcję. Mówią mojemu mężowi, że to on powinien podjąć tę „właściwą decyzję”, że dziecko może się urodzić z wodogłowiem lub bez kończyn, głęboko uszkodzone. W oczach ludzkich Michał nie miał żadnych szans! Pamiętam, wtedy Romek przyszedł i pytał mnie, co robimy. Powiedziałam: „Romku, nawet jeżeli ja umrę, to pragnę, żeby to dziecko się urodziło, i wszystko zrobię, żeby się urodziło”.

 

Jak oceniano waszą decyzję o utrzymaniu ciąży z chorym dzieckiem?

RENATA Pamiętam dwudziesty tydzień ciąży z Michałem, kiedy wzięto nas na decydującą rozmowę. Zebrało się wielu lekarzy. Mówili, że trzeba tę ciążę jak najszybciej zakończyć, że ja na pewno tego nie przeżyję i żebym nie udawała, że jestem taka dzielna. Jeden z lekarzy powiedział: „Pani gnije od środka, pani nie ma żadnych szans”. Wtedy powiedziałam, że jesteśmy ludźmi dorosłymi, wiedzieliśmy, co robimy, i dziecko jest nam dane z miłości – naszej wielkiej miłości do siebie nawzajem i do Pana Boga – i chcemy je przyjąć. Tak samo je kochamy, czy jest chore, czy zdrowe. Pamiętam, że patrzyli na mnie jak na wariatkę. Na pewno nie wierzyli, że dotrwam. Prawie całą ciążę byłam w szpitalu, nie mogłam jeść, chudłam, miałam silne bóle brzucha. W trzydziestym tygodniu miałam po raz drugi w tej ciąży sepsę i zdałam sobie sprawę, że odchodzę. Zrobiono cesarskie cięcie. Pamiętam wielkie zdziwienie, kiedy Michał urodził się żywy, chociaż były trudności, bo nie oddychał sam i miał wadę serca, która wymagała natychmiastowej operacji.

 

U was wydarza się cud za cudem! Przeżyłaś, a guz, który miałaś za macicą, zniknął.

RENATA Ten guz za macicą na badaniu rezonansu ma wielkość 7 cm. Przy cesarskim cięciu przeprowadzono głęboką penetrację jamy brzusznej i guza nie znaleziono. Nie było go! Z Michałem był kolejny cud. Ochrzciliśmy go w drugiej dobie życia. Ja nie mogłam go dotknąć, był w inkubatorze pod respiratorem. Pierwszą osobą z zewnątrz, która dotknęła Michała, był ksiądz, który musiał się przedtem umyć jak lekarz przed operacją. Pielęgniarki otoczyły inkubator. Mówiły, że to było niesamowite wrażenie. Następnego dnia Michał miał zostać przewieziony do innego szpitala na operację serca. Wiedziałam, że w dniu chrztu jego stan był bardzo ciężki. Kiedy przyjechała karetka i podpisałam papiery, pani doktor zrobiła mu jeszcze raz USG i powiedziała: „Proszę pani, wszystko, co miało być dziś chirurgicznie zamknięte, zamknęło się samo. Michał nie jedzie. Odwołujemy karetkę”. I jak tu nie wielbić Pana Boga?

 

Dzisiaj Michał jest zupełnie zdrowym chłopcem. Dwa lata temu urodziłaś trzecie dziecko – Helenkę.

RENATA Nasze życie było bardzo skomplikowane i tak dużo się działo, że można na ten temat książkę napisać. Ale nas to nie oddaliło, a raczej zbliżyło do Boga, i nasza miłość w małżeństwie pogłębiła się. W pewnym momencie buntowałam się, nie chciałam mówić świadectw. Miałam dość. Wtedy jeden z kapłanów powiedział mi: „Posłuchaj, o miłości trzeba mówić. Miłość się sama o siebie nie upomni”.

 

RENATA MAKOWSKA  pielęgniarka i magister nauk
o rodzinie. prowadzi własną firmę. Interesuje się poradnictwem rodzinnym, sztuką negocjacji i medytacji. Jest szczęśliwą żoną Romana i matką trójki dzieci: 13-letniej Julii, 10-letniego Michała i 2-letniej Helenki.
Z mężem od 13 lat należą do wspólnoty Emmanuel.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK