Papież Rodziny
nr 6 (108) czerwiec 2016

Prawdziwa miłość małżeńska to nie „posiadanie” drugiej osoby dla siebie, ale oddanie i oddawanie jej siebie. To wzajemne oddanie.

 
Elżbieta Marek

Fałsz i prawda

Pod hasłem: „To dobre, co przyjemne” i przy lirycznym akompaniamencie uczuć jak za czarodziejskim fletem idzie mnóstwo ludzi (w małżeństwie i poza nim) i wpada w pułapkę.

 

 

Zmysłowe i uczuciowe przeżycia człowieka nie są jeszcze miłością, choć bardzo często za taką są uważane. Owszem, stanowią one bardzo istotne „tworzywo” miłości, nadają jej klimat i ciepło. Stwarzają przestrzeń między mężczyzną i kobietą, w której może się rozwijać miłość. Pod jednym warunkiem: musi zostać podniesiona na poziom relacji osobowych. Co to znaczy?

Otóż nie można nic roztrwonić i „zużyć”, zanim będzie zbudowana przyjaźń, potem decyzja, że z tą drugą osobą chcę przeżyć życie i wypowiem sakramentalne „tak” przymierza. Najwspanialsze nawet wartości, o których napisano tomy literatury, zostawione same sobie, mogą prowadzić do degradacji dobrze zapowiadającej się relacji między kobietą i mężczyzną. Miłość przeradza się w fałszywą – grzeszną (jest w tym określeniu sprzeczność, ponieważ słowo „grzeszna” oznacza zło moralne, a „miłość” jest synonimem dobra). Zmysły i uczucia kierują człowiekiem, a nie on nimi. Dominująca pożądliwość ciała skłania do widzenia drugiej osoby poprzez pryzmat „możliwego przedmiotu użycia”. Nie chodzi tu o drugą skrajność, czyli odrzucenie wartości zmysłowych czy pogardzanie nimi, lecz o to, żeby człowiek, który ma te wartości, był miłowany dla niego samego. Miłowany, a nie „używany”. Prawdziwa miłość małżeńska to nie „posiadanie” drugiej osoby dla siebie, ale oddanie i oddawanie jej siebie. To wzajemne oddanie.

 

Człowiek po grzechu pierworodnym nie może tak po prostu zaufać swojej zmysłowości. Konieczne jest samowychowanie, samokontrola i jednocześnie otwarcie na łaskę Boga – Tego, który jest pełnią miłości, na posłuszeństwo i zaufanie Jego Słowu. Przekroczenie progu fałszu i grzechu to wyraźny moment, kiedy wola przyzwala na to, do czego kieruje pożądanie zmysłowe. Nie chodzi o to, żeby „nie czuć” – to dzieje się samo (i samo przebrzmiewa), ale żeby „nie chcieć” zła. Pokusa nie jest tylko „błędnym myśleniem”, lecz zafałszowaniem. Autentyczność przeżycia wypiera prawdę postępowania. Dlatego pod zasłoną „prawdy uczucia” mamy tyle ludzkich dramatów.

 

Pod hasłem: „To dobre, co przyjemne” i przy lirycznym akompaniamencie uczuć jak za czarodziejskim fletem idzie mnóstwo ludzi (w małżeństwie i poza nim) i wpada w pułapkę. Ta irracjonalna siła prowadzi nieubłaganie do śmierci miłości, choć miało być odwrotnie. Zadaniem każdego człowieka jest czujność, podejmowanie wysiłku, by oczyszczać swoją miłość z fałszu, zabezpieczać siebie i drugą osobę od „złej  miłości” i robić to… z miłości.

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK