Papież Rodziny
nr 5 (95) MAJ 2015

Nasze dzieci miały szczęście. Dostały od swojej mamy miłość, czułość, troskliwość, a na dodatek mnóstwo czasu, gdyż wspólnie zdecydowaliśmy, iż żona zrezygnuje z pracy zawodowej.

Krzysztof Pilch
Beata i Tomasz Strużanowscy

Tajemnica życia

Pierwszy lekarz, do którego zgłosiła się brzemienna Emilia Wojtyłowa, pokręcił sceptycznie głową i zasugerował aborcję. „Zbyt słabe zdrowie, zbyt wiele komplikacji” – stwierdził. Dopiero wojskowy medyk, sprowadzony przez męża, podjął się ocalenia matki i jej dziecka, przyszłego Papieża. Matka przeżyła jeszcze dziewięć lat. Być może byłoby ich więcej, ale zdecydowała się urodzić Karola wbrew opinii lekarza i niektórych znajomych. Czy Jan Paweł II znał te fakty z historii własnego życia? Prawdopodobnie tak. Potrafił – jak rzadko który mężczyzna – pisać z czułością o specyficznym geniuszu kobiety: geniuszu, którzy znajduje swoje źródło właśnie w powołaniu do macierzyństwa.

 

„Macierzyństwo zawiera w sobie szczególne obcowanie z tajemnicą życia, które dojrzewa w łonie kobiety. Matka podziwia tę tajemnicę, ze szczególną intuicją «pojmuje» to, co się w niej dzieje. W świetle «początku» matka przyjmuje i kocha dziecko, które nosi w łonie jako osobę. Ten jedyny sposób obcowania z nowym, kształtującym się człowiekiem stwarza z kolei takie odniesienie do człowieka – nie tylko do własnego dziecka, ale do człowieka w ogóle – które głęboko charakteryzuje całą osobowość kobiety. Powszechnie się przyjmuje, że kobieta jest bardziej od mężczyzny zwrócona do konkretnego człowieka, macierzyństwo zaś jeszcze bardziej tę dyspozycję rozwija. Mężczyzna – mimo całego współudziału w rodzicielstwie – znajduje się jednak «na zewnątrz» procesu brzemienności i rodzenia dziecka i musi pod wielu względami od matki uczyć się swego własnego «ojcostwa». Należy to – rzec można – do normalnego ludzkiego dynamizmu rodzicielstwa, również gdy chodzi o dalsze etapy po urodzeniu dziecka, zwłaszcza w pierwszym okresie. Całościowo rozumiane wychowanie nowego człowieka winno zawierać w sobie dwoisty wkład rodzicielski: wkład macierzyński i ojcowski. Jednakże wkład macierzyński jest decydujący dla budowania podstaw nowej osobowości ludzkiej”.

św. Jan Paweł II, List apostolski „Mulieris dignitatem” z 1988 roku

 

Żona uczy mnie bycia tatą

Czasami zazdroszczę żonie tej bliskiej relacji, jaką ma z naszym dziewięciomiesięcznym synem. Bliskości, której ja, jako ojciec, nie doświadczam w takim stopniu co ona. Nie dziwię się temu, rozumiem, że Dominik czuje się bezpieczniej z Anią niż ze mną, w końcu to w niej rósł przez dziewięć miesięcy, to ona karmi go od urodzenia i ona też potrafi dużo szybciej niż ja zorientować się, co mu dolega. Być może, są mężczyźni, którzy w niczym nie ustępują kobietom w opiece nad dzieckiem. Ja do takich nie należę. I patrząc, jak skutecznie moja ukochana potrafi uspokoić naszego syna, gdy jest mu źle, jak w lot odgaduje jego aktualne potrzeby, jak myśli o wszystkim i jak potrafi równocześnie zajmować się dzieckiem i wykonywać inne obowiązki domowe, to w pełni rozumiem zachwyt Papieża nad geniuszem kobiety i tajemnicą macierzyństwa. I rzeczywiście uczę się – przynajmniej częściowo – bycia ojcem od mojej żony. Zdaję sobie sprawę, że mój syn nie będzie miał nigdy owej naturalnej, wrodzonej bliskości ze mną. Nasza relacja będzie bliska w takim stopniu, w jakim ja o nią zadbam już teraz i w jakim moja żona mi w tym pomoże. Bo przecież mądrość matki wyraża się również w tym, że zachęca ojca swoich dzieci do tego, by jak najwięcej czasu z nimi spędzał. I to już od pierwszych dni życia, kiedy – jak głosi stereotyp – dziecko „potrzebuje tylko matki”, a on sam jest gotów w ten stereotyp uwierzyć i odłożyć budowanie relacji ze swoją pociechą na bliżej nieokreśloną przyszłość.

Krzysztof Pilch

 

Męski punkt widzenia

Pamiętam listopadową niedzielę sprzed kilkunastu lat. Żona, choć dopiero co wróciła ze szpitala z naszym nowo narodzonym, uparła się, że pójdzie na Mszę świętą. Sama, wieczorem, przez ciemny park.

Zostałem na półtorej godziny z kruszyną w beciku, która mniej więcej po kwadransie otworzyła oczy i stwierdziła, że pora coś przekąsić… Cóż, kiedy pod ręką nie było piersi mamy… Protesty rychło przeobraziły się w nabrzmiały decybelami ryk, od którego zatrzęsły się szyby w oknach. Spanikowany, przez niemiłosiernie wlokącą się godzinę usiłowałem uspokoić „głodomora”, podsuwając mu do ssania… własne ramię. To nieudolne oszustwo zostało niemal natychmiast odkryte, więc miałem dużo (oj, jak dużo…) czasu na rozmyślania nad geniuszem macierzyństwa, które czyni mamę niezastąpioną i niemal jedyną w kategoriach zaspokojenia potrzeb dziecka w pierwszych tygodniach, miesiącach i latach jego życia.

Nasze dzieci miały szczęście. Dostały od swojej mamy miłość, czułość, troskliwość, a na dodatek mnóstwo czasu, gdyż wspólnie zdecydowaliśmy, iż żona zrezygnuje z pracy zawodowej. Nie dowiedziały się zatem, co to jest smoczek, nie znają smaku mleka w proszku, nie wiedzą, co to żłobek lub obca opiekunka. Mama, dostępna na zawołanie, była głównym adresatem zwierzeń i opowieści, jak minął dzień w szkole. Jak nietrudno się domyślić, do dzisiaj pełni rolę powiernicy ich najbardziej intymnych sekretów.

Ale w miarę upływu lat przyszedł i mój czas – czas ojca. Czas wspólnego kopania piłki, „męskich” wypraw kajakowych, rozmów opartych o męski punkt widzenia, czas przekazywania wartości, uczenia odpowiedzialności i ponoszenia konsekwencji swego postępowania, czas troski o świadome wchodzenie dzieci w życie wiary, ukazywania im prawdy o ojcostwie Boga.

Ojcostwo i macierzyństwo – dwie odmienne rzeczywistości, nierozerwalne, wzajemnie się dopełniające, razem – we współpracy z łaską Bożą – zdolne do cielesnej i duchowej płodności…

Beata i Tomasz Strużanowscy

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK