Wygłupy z Jurkiem
Na wadowickim bruku działy się różne rzeczy. Można było tam spotkać zwykłego chłopca, do którego koledzy zwracali się „Lolek”. Uważny obserwator mógł dostrzec zwiastuny niezwykłej osobowości. Tak wspominał tamte czasy Jerzy Kluger, syn ówczesnego przewodniczącego gminy żydowskiej. Mieli może siedem lat, gdy bawiąc się na rynku, dostrzegli drzemiącego na ławce policjanta. Obok leżała szabla. Jurek twierdził, że jest drewniana, Lolek obstawał, że prawdziwa – postanowili sprawdzić. Jeden chwycił za rękojeść, drugi za pochwę, i z całych sił pociągnęli. Ostrze nagle wyskoczyło, a oni przewrócili się na ziemię. Zbudzony hałasem policjant bardzo zdenerwował się ich występkiem. Na szczęście w porę zjawił się tata Jurka i wybawił ich z kłopotu.
Gdy Karol Wojtyła miał 10 lat, zdawali razem do gimnazjum. O ich przyjęciu Jerzy dowiedział się pierwszy. Postanowił przekazać Karolowi radosną wiadomość. Niestety, nie zastał kolegi w domu. Pomyślał, że może jest w kościele. Wtedy po raz pierwszy przekroczył mury katolickiej świątyni. Wydała mu się podobna do jego synagogi, a nawet wznioślejsza. Dostrzegł Lolka w komży przy ołtarzu. Ten dał mu znak, aby usiadł i nie robił hałasu. Po Mszy świętej jakaś starsza pani zaczepiła Jerzego: „Co ty tutaj robisz, przecież ty jesteś synem mecenasa Klugera, prezesa gminy żydowskiej?”. Wychodząc z zakrystii, Karol zauważył, jak kobieta mówi coś do Jurka. Gdy zapytał o to, Jurek odrzekł, że babuleńka mocno się zdziwiła, widząc w kościele Żyda… Lolek skwitował: „Czemu się zdziwiła? Czy ona nie wie, że jesteśmy dziećmi tego samego Boga?”. Jurek zapamiętał te słowa Lolka na całe życie.