Papież Rodziny
nr 4 (82) KWIECIEŃ 2014

W wielu rozmowach, których byłam świadkiem, przebijała jego ogromna tęsknota za Polską, za dawnymi czasami wspólnych wypraw kajakowych i górskich, za wieloma rzeczami, których musiał się wyrzec, stając się „więźniem Watykanu”.

Magdalena Rostworowska

Wierny przyjaciel

Karol Wojtyła był swoim przyjaźniom niezwykle wierny. Moi rodzice mieli zaszczyt mówić do niego „Wujku”.

 

16 października po raz pierwszy samodzielnie stanęłam na nogi, jakby przeczuwając, że trzeba uczcić Papieża Polaka. To oczywiście zabawny zbieg okoliczności. Był rok 1978, urodziłam się w styczniu. Miałam wielkie szczęście, aby poprzez przyjaźń i ojcowską miłość, jaką Karol Wojtyła darzył moich rodziców, doświadczyć niezwykłego „promieniowania ojcostwa”. Polegało to przede wszystkim na trosce, zainteresowaniu i chęci dzielenia z przyjaciółmi ważnych wydarzeń – zarówno tych radosnych, jak i bolesnych. Jan Paweł II, do którego moi rodzice mieli zaszczyt mówić „Wujku”, był swoim przyjaźniom niezwykle wierny. Dzięki temu mogłam wielokrotnie przeżywać radość i zaszczyt spotkania z Papieżem zarówno w Polsce, jak i we Włoszech, w Rzymie i w Castel Gandolfo. W każdej chwili i w każdym miejscu na Watykanie czuliśmy się – nie boję się tego napisać – jak w domu.

Trudno opisać atmosferę naszych spotkań. Najpierw była Msza święta w prywatnej kaplicy, później wspólny posiłek i długie rozmowy. Jan Paweł II – Wielki Święty – był bardzo ludzki i dzięki temu tak bliski.

 

Tęsknił… Jego świętość w sposób naturalny łączyła się z umiejętnością radowania się drobnymi szczegółami ziemskiego życia – spotkaniem z przyjaciółmi, słuchaniem opowieści o kolejnych spływach kajakowych, żartami, wspomnieniami. W wielu rozmowach, których byłam świadkiem, przebijała jego ogromna tęsknota za Polską, za dawnymi czasami wspólnych wypraw kajakowych i górskich, za wieloma rzeczami, których musiał się wyrzec, stając się „więźniem Watykanu”. Przypominam sobie Wigilię w 1997 roku, którą przeżywaliśmy na Watykanie. Moja mama zapytała, czy Ojciec Święty pamięta swoją pierwszą Pasterkę w Bazylice św. Piotra. Odpowiedział: „Tak, pamiętam. Było mi wtedy ogromnie smutno…”. Te słowa uświadomiły mi wtedy, do jakiego stopnia musiał zaprzeć się siebie – swoich pragnień, marzeń, tęsknot, by powiedzieć Bogu: „Tak”. Robił to każdego dnia przez 27 lat swojego pontyfikatu. Jakiego heroizmu duchowego trzeba, jak wielkiej wiary i zaufania, by się na to zdobyć? Zadawałam sobie to pytanie przy okazji każdego z nim spotkania, kiedy widziałam, jak dosłownie rozdaje siebie ludziom do samego końca, nie patrząc na swoją słabość i cierpienie, które stawały się coraz głębsze z biegiem lat. Dla mnie to było, jest i będzie chyba na zawsze największe i najpiękniejsze świadectwo wiary, oddania i zaufania Bogu. Świadectwo świętości.

 

Współczuł… Kiedy w sierpniu 2000 roku podczas pielgrzymki „Środowiska” do Rzymu moja mama zginęła potrącona przez samochód, Ojciec Święty dowiedział się o tej tragedii jako jeden z pierwszych. Wezwał nas niemal natychmiast do siebie, by modlić się z nami i dzielić nasz ból. Widzieliśmy też jego ogromny, ludzki smutek, tęsknotę, by choć raz jeszcze ją zobaczyć. Możliwość przeżywania tamtych ogromnie trudnych chwil z nim i przy nim była dla nas wtedy wielką łaską i umocnieniem.

Ostatnie dwa spotkania, w 2004 roku, były dla mnie szczególnie ważne. W lutym wraz z narzeczonym pojechaliśmy prosić Ojca Świętego o błogosławieństwo na wspólną drogę życia. Na drugie spotkanie, w listopadzie, pojechaliśmy już jako małżonkowie i przyszli rodzice, wiedzieliśmy bowiem, że spodziewamy się narodzin dziecka. 7 kwietnia 2005 roku, kiedy w Rzymie trwały przygotowania do pogrzebu Ojca Świętego, wyjęłam ze skrzynki list podpisany jeszcze jego ręką. W ostatnim zdaniu ponownie pobłogosławił nam i mającemu się narodzić dzieciątku. Nasz synek urodził się 28 maja 2005 roku, w niecałe dwa miesiące po śmierci Ojca Świętego. Na chrzcie otrzymał imiona Piotr Jan Paweł.

 

Prowadzi… Mija dziewięć lat od chwili, kiedy nasz ukochany Ojciec Święty „powrócił do domu Ojca”. Tęsknimy za jego obecnością tu, na ziemi, za ciepłem, uśmiechem i tym niezwykłym, przenikliwym, a zarazem pełnym miłości spojrzeniem. Wiemy jednak, że mamy wielkiego orędownika u Pana. W wielu sprawach prosimy go o wstawiennictwo. Kiedy przychodzą różne lęki, gdy zaczynam myśleć, ile niebezpieczeństw czyha w życiu na moje ukochane dzieci, wtedy biorę do ręki różaniec, który otrzymałam od niego, i modlę się. Także w trudniejszych chwilach naszego małżeństwa, kiedy trzeba podejmować ważne i niełatwe decyzje, zawsze wracamy myślami do tamtych chwil na Watykanie. I w nich najczęściej odnajdujemy siłę i mądrość.

Nie jest łatwo w dzisiejszych czasach żyć zgodnie z  Ewangelią. Jednak ilekroć się gubimy, wątpimy, błądzimy, jego nauka, jego słowa – i te pisane, i te wypowiedziane publicznie, ale i w listach, i w prywatnych rozmowach – zawsze są dla nas drogowskazem.

 

 

7 kwietnia 2005 roku, kiedy w Rzymie trwały przygotowania do pogrzebu Ojca Świętego, wyjęłam ze skrzynki list podpisany jeszcze jego ręką. W ostatnim zdaniu ponownie pobłogosławił nam i mającemu się narodzić dzieciątku.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK