Historia nieznana
nr 12 (126) grudzień 2017

Ten niewysoki, drobny mężczyzna, odpalający papierosa od papierosa, który miał w sobie wrażliwość i osobisty czar, zaplanował niezliczoną ilość akcji i dowodził nimi. 

Andrzej Łukasiak

Urodził się, by walczyć

Podpułkownik Jan Wojciech Kiwerski zginął, ponieważ ośmielił się przywitać wkraczających do Polski Sowietów jako gospodarz tej ziemi.

 

 

Na początku okupacji, jako jeden z pierwszych, organizował zalążki konspiracji. Imponował harcerzom z Szarych Szeregów „chłodem dowodzenia i całkowitym brakiem patosu”. Ten niewysoki, drobny mężczyzna, odpalający papierosa od papierosa, który miał w sobie wrażliwość i osobisty czar, zaplanował niezliczoną ilość akcji i dowodził nimi. Zaakceptował również spontaniczną i mocno improwizowaną akcję pod Arsenałem. Podpułkownik Jan Wojciech Kiwerski „Oliwa”, dowódca 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, największego partyzanckiego oddziału II wojny światowej. Zginął, ponieważ ośmielił się przywitać wkraczających do Polski Sowietów jako gospodarz tej ziemi.

 

Z bitwy do konspiracji

Urodzony 23 maja 1910 r. w Krakowie i wcześnie osierocony, kończył po kolei szkoły wojskowe, by latem 1939 r. jako kapitan otrzymać dyplom Wyższej Szkoły Wojennej. Generał Kleeberg odesłał go po bitwie pod Kockiem, by walczył w podziemiu, zamiast iść do niewoli. Kiwerski dotarł do Warszawy, organizował Służbę Zwycięstwu Polski, by wraz z jej strukturami trafić do Związku Walki Zbrojnej (ZWZ). Tu właśnie powstały oddziały biorące na siebie ciężar bieżących zmagań, takie jak Związek Odwetu organizujący sabotaż i dywersję na terenie kraju, ale również, co ciekawe, Rzeszy Niemieckiej, czy „Wachlarz” wysadzający niemieckie transporty na zapleczu otwartego wkrótce frontu wschodniego.

 

732 pociągi

Celem istnienia samego ZWZ, który przeistoczył się w Armię Krajową, było przygotowanie narodu do powszechnego powstania w dogodnym momencie. Potrzebne były struktury, broń, szkolenia, w tym również jawne działanie i zdobywanie doświadczeń. Do pewnego momentu akcje sabotażowe i zamachy utrzymywano w głębokiej tajemnicy z obawy przed represjami wobec ludności cywilnej. 22 stycznia 1943 r. powołano do życia Kierownictwo Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej (Kedyw), dowodzone przez Augusta Emila Fieldorfa, ps. „Nil”. Od tej pory to Niemcy mieli bać się działań represyjnych za brutalne śledztwa, aresztowania, rozstrzeliwanie i zsyłki do obozów. To między innymi dlatego, jak mówił „Bór” Komorowski: „Wiadomości o naszych akcjach odwetowych podawała prasa podziemna. Gestapo zawsze otrzymywało pocztą jeden egzemplarz takiego numeru”. A było o czym pisać! Oddziały Kedywu do 30 czerwca 1944 r. wykoleiły 732 pociągi, podpaliły 443 transporty, zniszczyły około 4,3 tys. pojazdów wojskowych, spaliły 130 magazynów broni i wyposażenia, uszkodziły 19 tys. wagonów i około 6,9 tys. lokomotyw, podpaliły 1,2 tys. cystern z benzyną, wysadziły blisko 40 mostów kolejowych, zniszczyły 5 szybów naftowych, zamroziły 3 wielkie piece hutnicze, przeprowadziły ok. 25 tys. akcji sabotażowych w fabrykach zbrojeniowych, dokonały ok. 5,7 tys. zamachów na funkcjonariuszy różnych formacji policji, żołnierzy i volksdeutschów, uwolniły więźniów z 16 więzień i zlikwidowały 769 agentów gestapo. Oddziały partyzanckie stoczyły ponad 170 potyczek, zabijając ponad tysiąc Niemców. Kadrą Kedywu prócz wrześniowych żołnierzy zostali cichociemni. Ze zrzuconych do Polski 316 „ptaszków” aż 146 działało w Kedywie, który wkrótce liczył 3 tysiące żołnierzy w całym kraju.

 

Uczciwy skok na bank

Kiwerski („Dyrektor”, „Kalinowski”, „Lipiński”, „Rudzki” czy „Ziomek”) został dowódcą „Motoru”, który z niewielkiego oddziału dyspozycyjnego rozrósł się do dywersyjnego molocha skupiającego 700 żołnierzy – w tym harcerzy z batalionów „Zośka” i „Parasol”. Planował i zatwierdzał akcje swojego oddziału, często w nich uczestniczył. Były to m.in.: akcja „Wieniec” (sparaliżowanie działalności warszawskiego węzła kolejowego), akcja pod Arsenałem, organizowanie ucieczek aresztowanych żołnierzy podziemia z oddziału więziennego szpitala pw. Jana Bożego w Warszawie, skok na transport pieniędzy z warszawskiego Banku Emisyjnego (ponoć najlepiej przeprowadzona akcja dywersyjna w czasie całej II wojny światowej), akcja w Celestynowie polegająca na uwolnieniu 49 więźniów z transportu do obozu Auschwitz.

 

Kraj przed „Burzą”

Akcja o kryptonimie „Burza” miała dwa cele. Pierwszym – wojskowym – było zaatakowanie oddziałów niemieckich w momencie wkraczania Sowietów do okupowanej Polski; drugim – politycznym – było wystąpienie wobec nich w roli suwerena i gospodarza tych terenów. Sygnałem do rozpoczęcia akcji miało być przekroczenie przez „czerwonych” granicy z Polską w okolicach Sarn na Wołyniu, a nie jak wmawiano nam w serialu „Czterej pancerni i pies”, na Bugu pod Włodawą. W tym celu z żołnierzy zaangażowanych do tej pory głównie w obronę ludności cywilnej przed ukraińskimi bandytami 28 stycznia 1944 r. utworzono największą jednostkę partyzancką w wojennej Europie – 27 Wołyńską Dywizję Piechoty AK. Po niespełna dwóch tygodniach, 10 lutego 1944 r., jej dowódcą i komendantem okręgu wołyńskiego został major dyplomowany Jan Wojciech Kiwerski, teraz pod pseudonimem „Oliwa”.

 

Kula dla ciebie

Sześć i pół tysiąca ludzi skupionych pod wspólną komendą kontynuowało walkę z Niemcami i Ukraińcami, by  wiosną 1944 r. nawiązać wreszcie łączność z nakazanymi przez Londyn nowymi „sojusznikami”. Już pierwsze spotkanie było symptomatyczne. Oto dowódca 47 armii sowieckiej, gen. Siergiejew, w swoim sztabie w Lubitowie na Wołyniu podczas rozmowy z Kiwerskim z uśmiechem przyjął do wiadomości, że 27 Wołyńska Dywizja Piechoty AK to niezależna od Armii Czerwonej formacja podległa władzom polskim w Londynie i Warszawie, która ma się jednak operacyjnie podporządkować jej dowództwu. Wręczył majorowi prezent, pistolet TT, a Polak stojący na baczność oświadczył: „O pierwszym Niemcu zabitym z tego pistoletu zamelduję panu generałowi osobiście”. Z nawyku sprawdził, czy broń jest załadowana. Ale magazynek był pusty, a jedyny nabój tkwił w komorze nabojowej. Gdy „Oliwa” z pytaniem w oczach spojrzał na generała, ten przez zaciśnięte zęby oświadczył: „Tiebia chwatit” (dla ciebie wystarczy).

 

„Sojusznicy

2 kwietnia 1944 r., kiedy 27 dywizja walczyła na skrzydle wojsk sowieckich nacierających na Kowel i sowieckie natarcie załamało się, nowi „sojusznicy” cofnęli się na wschód, pozostawiając Polaków okrążonych  i bez wsparcia. To właśnie wówczas rozpoczął się ów prawie szekspirowski w wymowie finał, który miał zakończyć tę farsę przyjaźni.

Być może przeczuwając wynik gry, już 17 kwietnia Kiwerski zwierzył się przyjacielowi, majorowi „Kowalowi”: „Janek, ja muszę zginąć, czuję, że nastąpi to niedługo”. Następnego dnia w pobliżu chutoru Dobry Kraj poległ skoszony serią broni maszynowej. Wielu napastników podczas walki zostało zabitych, ale ich niemieckie mundury były zaiste bardzo dziwne. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że członkowie oddziału należeli do wszelkich możliwych niemieckich formacji? Obok odzianego w galowy czarny mundur SS-mana leżał zwykły żołnierz Wermachtu, a tuż obok żandarm, i to uzbrojony w co najmniej nieregulaminową pepeszę. Brakowało chyba tylko płetwonurka i spadochroniarza. Co jeszcze dziwniejsze, żaden z tych przebierańców nie miał dokumentów ani rzeczy osobistych. Za to wszyscy bez wyjątku mieli szczere robotniczo-chłopskie twarze etatowych morderców z NKWD.

„Współpraca” wołyńskich żołnierzy z „sojusznikami” zakończyła się 25 lipca. Polowa radiostacja nadała wówczas do Londynu ostatnią dramatyczną depeszę: „Sowieci nas rozbrajają 27 d.p.”.

 

PS Na ironię zakrawa fakt, że 40 lat później awansował Jana Wojciecha Kiwerskiego do stopnia generała brygady inny współpracownik NKWD – Wojciech Jaruzelski.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK