Historia nieznana
nr 10 (112) październik 2016

Ze swoją biegłością posługiwania się niemieckim i rodzinnymi kontaktami w Berlinie „z pocałowaniem ręki” została przyjęta do referatu Zachód w Wydziale Wywiadu Ofensywnego „Stragan” Oddziału II AK.

Andrzej Łukasiak

Nieprzeciętna blondynka

Miała dwadzieścia dwa lata, włosy koloru zboża, czarujący, trochę melancholijny uśmiech i nieprzeciętną urodę. Była opanowana, odważna i miała szczęście jak na agentkę przystało.

 

Wczesnym rankiem 12 listopada 1944 roku flota 32 bombowców Lancaster wystartowała z Lossiemouth w północnej Szkocji i pod osłoną ciemności ruszyła w kierunku norweskiego miasta Tromsø. Pancernik Tirpitz – bliźniak Bismarcka, największy okręt Krigsmarine, odpoczywał spokojnie w porcie. Stacjonujące na lotnisku Bardufoss samoloty Luftwaffe, które miały bronić okrętu, nie wystartowały z powodu zdrady tamtejszego operatora radaru. „Bestia” była sama. Tirpitz został trafiony co najmniej dwiema bombami Tallboy ważącymi ponad 5 ton każda. Doszło do dużej wewnętrznej eksplozji i tysiąctonowa wieża „C” została wyrzucona z barbety, a okręt wywrócił się do góry dnem. Alianckie polowanie na „Samotną królową” wreszcie się skończyło. Wytropiła go Polka Zofia Rapp – znana jako Marie Springer – agentka komendy głównej Armii Krajowej.

 

Marie Springer

Urodziła się 25 sierpnia 1918 roku w Berlinie w polsko-niemieckiej rodzinie jako córka Bolesława i Gertrudy Konieczków, by w kilka miesięcy później wraz z rodzicami zamieszkać w polskim juz Poznaniu. Tam spędziła lata szkolne uczęszczając do gimnazjum kupieckiego, tam też zastał ją wybuch wojny, i tam w kwietniu 1940 roku wyszła za mąż za kupca Janusza Rappa. Ze względu jednak na włączenie Poznania do „wielkiej” Rzeszy małżonkowie zostali wysiedleni z tego „od zawsze niemieckiego” przecież miasta i wyjechali do Warszawy. Niestety konkluzja: i żyli długo i szczęśliwie nie była im dana. W maju 1942 roku Janusz Rapp zmarł przedwcześnie, a Zofia zdecydowała się wstąpić do konspiracji.

Ze swoją biegłością posługiwania się niemieckim i rodzinnymi kontaktami w Berlinie „z pocałowaniem ręki” została przyjęta do referatu Zachód w Wydziale Wywiadu Ofensywnego „Stragan” Oddziału II AK. „Pierwsze moje wrażenie, gdy ją spotkałem w lokalu kontaktowym (…) było: jakaż ona ładna! – Wspominał cichociemny Stanisław Jankowski „Agaton”, który przygotowywał jej fałszywe dokumenty. – Miała dwadzieścia dwa lata, włosy koloru zboża, czarujący, trochę melancholijny uśmiech. Żałoba po mężu, czarna sukienka, podkreślała jeszcze jej urodę”.

„Fałszywe nazwisko okazało się szczęśliwe. Od września 1942 roku jeździła co miesiąc aż do maja 1943 roku na najtrudniejszych kierunkach: do Berlina, Hamburga, Heilderbergu, Hanoweru, Ludwigshafen, Saarbrucken. Miała dobre papiery, świetnie mówiła po niemiecku, była elegancka i śliczna. To jej na pewno nieraz pomagało, ale nie wystarczyłoby w rozgrywkach z Abwehrą i Gestapo. Była opanowana i odważna. I miała szczęście”.

Jej uroda i osobisty wdzięk zjednywały jej ludzi do tego stopnia, że gdy w wyniku alianckiego nalotu wjazd do Berlina został zamknięty dla wszystkich cywilów, Marie Springer wjechała do miasta w przedziale z napisem „Nur für Kurier” przemycona przez niemieckich oficerów wracających z frontu wschodniego. Drugą stroną medalu były świetnie podrobione przepustki, dokumenty i karty żywnościowe. Gdy półtora roku później, już po ucieczce z więzienia, podróżowała pociągiem i konduktor zakwestionował ważność nieprzedłużonej legitymacji, Zofia nie tracąc zimnej krwi z beztroską na twarzy poprosiła o pomoc flirtujące z gestapowcami sąsiadki z przedziału. Konduktor zgodził się na łapówkę, a jeden z gestapowców obejrzawszy dokument skwitował zajście słowami: „Na drugi raz trzeba uważać”. Ale nie uprzedzajmy faktów; póki co, pani Zofia podróżowała po Rzeszy z walizką o podwójnym dnie, w której przewoziła meldunki wywiadowcze i kartki żywnościowe fałszowane przez Wydział Legalizacji i Techniki Wywiadu AK. Owe kartki i dokumenty dostarczane Polakom rozsianym po całych Niemczech, czasem mieszkającym tam od „przedwojny”, czasem wywiezionych na przymusowe roboty nieraz ratowały życie, będąc przy okazji doskonałym środkiem płatniczym dla przeróżnych urzędników i funkcjonariuszy za pozyskiwane informacje.

 

Tirpitz

Szczytem agenturalnej działalności pani Zofii było zdobycie informacji o miejscu kotwiczenia największego niemieckiego okrętu – pancernika Tirpitz. „Samotna królowa”, jak nazywali ją Niemcy, od dawna stała ością w gardle aliantom, nie tyle rozbijając konwoje do Murmańska i Archangielska ze sławnym PQ-17 na czele, ile strasząc je i rozpraszając samą swoją bliską obecnością.

Traf chciał, że do jednej z berlińskich ciotek pani Zofii przyjechał na przepustkę jej syn, a w wojsku oficer na tymże Tirpitzu i jął roztaczać przed obecną tam właśnie piękną kuzyneczką bohaterskie wizje swoich morskich przygód. Pani Zofia podsyciwszy jego przechwałki swoimi „ochami” i „achami” z miną zauroczonej kretynki zdołała jednak zapamiętać wszelkie dane na temat okrętu. Już wkrótce komenda AK, a następnie Londyn dysponowali dokładnymi danymi w zakresie liczebności załogi pancernika, kalibru dział, wielkości i lokalizacji chroniących morskiego kolosa sił Luftwaffe oraz orientacyjnymi trasami jego dotychczasowych rejsów. Najcenniejszymi jednak wiadomościami pozyskanymi przez agentkę Springer, były zdjęcia pancernika „zgubione” w roztargnieniu przez oficera oraz aktualna pozycja okrętu w chronionym trzema rzędami sieci przeciwtorpedowych fiordzie. Skutkiem tych rewelacji było najpierw czasowe wyeliminowanie „Samotnej królowej” z akcji przy użyciu miniaturowych łodzi podwodnych typu X, które podłożywszy miny poważnie uszkodziły Tirpitza w Altafjord, następnie zbombardowanie drapieżnika przez samoloty pokładowe lotniskowców „Victorious” i „Furious”, aż po zbombardowanie go 12 listopada 1944 roku pięciotonowymi bombami Tallboy, do niszczenia bunkrów, przez samoloty Avro Lancaster z dywizjonów 9 i 617. W jego wyniku „Tirpitz” pełniący wówczas rolę pływającej baterii artyleryjskiej przewrócił się do góry dnem i zatonął na płyciźnie portu Tromsø.

 

Więzienie

Ale wróćmy do działalności Zofii Rapp. Następnym jej sukcesem okazała się wiadomość o lokalizacji fabryki „Hannower Stecken” produkującej akumulatory do okrętów podwodnych skutecznie zbombardowanej następnie przez aliantów. W marcu 1943 roku w życiu prywatnym agentki zaszła zmiana. Wyszła mianowicie za mąż za pracującego w wywiadzie AK cichociemnego Jana Kochańskiego „Maćka” i wraz z nim została oddelegowana do Lwowa na tyły armii niemieckiej. W niedzielę 1 listopada 1943 roku do ich domu wpadli uzbrojeni jak frontowi żołnierze esesmani i aresztowali oboje, doskonale wiedząc kim są i jakie pełnią funkcje w akowskim podziemiu. Będącej wówczas w zaawansowanej ciąży Zofii udało się kilkakrotnie podczas trwania śledztwa, symulować zbliżający się poród, wymuszając zmiany miejsca jej przetrzymywania, aż wreszcie uciec z więzienia i ukryć w mieszkaniu znajomej, a następnie w asyście Tadeusza Semadeniego – przedwojennego sędziego i prokuratora, a jednocześnie pływackiego mistrza i rekordzisty Polski wyjechać do Warszawy. To właśnie na tej trasie konduktor zauważył brak owej pieczątki w fałszywej legitymacji. Boże Narodzenie 1944 roku pani Zofia spędziła już w Warszawie, a 4 stycznia urodziła syna, któremu dała na imię Maciek od pseudonimu męża, wówczas więźnia Pawiaka, rozstrzelanego niestety miesiąc później 16 lutego 1944 roku.

Aż do powstania pani Zofia poszukiwana przez gestapo ukrywała się w głębokiej konspiracji. Z ruin stolicy wyszła z chorym na odrę i mającym 40 stopni gorączki dziewięciomiesięcznym synkiem, by następnie „dać nogę” z obozu w Pruszkowie.

Po wojnie owa nieprzeciętna blondynka, która zmieniła losy wojny, wyszła za oficera AK i jak ona, uczestnika powstania warszawskiego – Zbigniewa Ścibora-Rylskiego.

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK