Historia nieznana
nr 5 (83) MAJ 2014

Może cztery osoby to struktura niezbyt rozbudowana, ale przez historyków została uznana za najskuteczniejszą w pierwszych miesiącach wojny.

Andrzej Łukasiak

Czwarty muszkieter

Polski szpieg Kazimierz Leski bez trudu okpił niemieckiego marszałka von Rundstedta i zdobył plany Wału Atlantyckiego.

 

– Panie generale von Hallman – szczeciniasty pruski wąsik feldmarszałka Gerda von Rundstedta poruszał się zawadiacko przy każdym słowie – chciałbym poprosić pana, jako wybitnego specjalistę od budowy fortyfikacji na froncie wschodnim, o konsultację.

– Oczywiście jestem do pańskiej dyspozycji, panie generale – z kurtuazją szlachcica odpowiedział dość młody na twarzy, ale ze skroniami przyprószonymi tu i ówdzie siwizną, Julius von Hallman.

– Wał Atlantycki – kontynuował Rundstedt – oczko w głowie wie pan kogo… Gdyby zechciał pan choć rzucić okiem na plany. Wie pan, organizacja, zaopatrzenie materiałowe… Pan przecież budował podobne umocnienia na Wschodzie.

– Oczywiście, panie generale. Hmm… te ciągłe podróże po Europie… Może faktycznie zatrzymam się u pana kilka dni i zakosztuję słynnej francuskiej gościnności.

– Zrzucił mi pan kamień z serca i być może, ocalił przed tym… – Rundstedt ściszył konfidencjonalnie głos – austriackim mędrcem.

Wypił złocisty trunek z kieliszka i ryknął na całe gardło:

– Heinz!

Młody porucznik stuknął obcasami, zamykając za sobą cicho drzwi.

– Natychmiast przynieść kopię planów umocnień dla pana generała i wypłacić akonto 500 Reichsmarek na poczet konsultacji technicznej.

No cóż, von Hallman dostał plany… i marki i… słuch po nim zaginął. Liczono się nawet z porwaniem. Problem jednak polegał na tym, że generał Julius von Hallman w ogóle nie istniał, a w tę zmyśloną od początku do końca postać wcielił się niejaki Kazimierz Leski – polski szpieg, który nie po raz pierwszy haniebnie okpił III Rzeszę.

 

Latający podwodniak

Kazimierz Leski urodził się 21 czerwca 1912 roku w Warszawie. Po ukończeniu Państwowej Wyższej Szkoły Budowy Maszyn i Elektrotechniki im. H. Wawelberga i i S. Rotwanda, którą opłacał, pracując na kolei, wyjechał na początku 1936 roku do Holandii, gdzie został zatrudniony w NVSB – konsorcjum czterech największych holenderskich stoczni – przy budowie okrętów podwodnych m.in. dla polskiej Marynarki Wojennej. Był współprojektantem ówcześnie najnowocześniejszego polskiego okrętu podwodnego ORP „Orzeł”. Właśnie w Holandii biegle nauczył się niemieckiego, francuskiego i angielskiego oraz swobodnej konwersacji w języku flamandzkim. Poznał również realia życia w Europie Zachodniej, co już niedługo okazać się miało dla niego prawdziwym darem niebios. Żeby objąć proponowane mu stanowisko kierownika technicznego budującej się stoczni gdyńskiej, musiał uregulować sprawy z wojskiem. Szkoła Podchorążych Rezerwy Lotnictwa zrobiła z niego pilota, co już niedługo udowodnił, latając w kampanii wrześniowej na „Karasiach” (PZL 23), a później „Lublinach” (R XIIIF). Zestrzelenie jego samolotu 17 września 1939 roku uświadomiło mu, że do wojny przystąpili również Sowieci. Jeszcze dobrze nie został jeńcem, zamknięto go w szkole pilnowanej przez strażnika, a już uciekł wraz z innymi więźniami przez jedno z jej tylnych okien.

 

Muszkieterzy

W Warszawie założył niezależną organizację Muszkieterzy, bodaj pierwszą strukturę podziemną w okupowanej Polsce. Może cztery osoby to struktura niezbyt rozbudowana, ale przez historyków została uznana za najskuteczniejszą w pierwszych miesiącach wojny. Mający swoich informatorów w dziesiątkach instytucji III Rzeszy, Muszkieterzy, oficjalnie oddelegowani również do współpracy z niemieckim wywiadem przeciwko Sowietom, zdobyli wiele cennych informacji wywiadowczych, m.in. na temat dyslokacji wojsk niemieckich i stacjonowania największych niemieckich okrętów wojennych. Meldunki trafiały bezpośrednio do Londynu. Ponieważ Muszkieterzy nie chcieli zdradzić swoich najgłębiej zakonspirowanych agentów, popadli w konflikt z powstałym wkrótce Związkiem Walki Zbrojnej (ZWZ), a personalnie z „Grotem” Roweckim. Struktura została rozwiązana, ale dla Kazimierza Leskiego, pseudonim „Bradl”, teraz pod auspicjami ZWZ, nic się nie zmieniło. W ramach tzw. Referatu 997 („Wywiady obce”) rozpracowywał niemieckie służby wywiadowcze na terenie Warszawy, m.in. wywiad policyjny Sicherheitspolizei i Abwehrę, by następnie na czele komórki „666” (znów czteroosobowej jak Muszkieterzy) zająć się organizowaniem nowych dróg dla przerzutu na Zachód kurierów i materiałów wywiadowczych.

 

Narodziny generała

Wówczas właśnie powstał plan podróży bezpośrednio na Zachód przez Rzeszę do Francji i Hiszpanii. „(…) doszliśmy do wniosku – wspominał „Bradl” – że w czasie wojny najmniej podejrzeń w podróżach po dowolnym terenie, czy to Rzeszy, czy też krajów okupowanych przez Niemcy, budzić mogą główni aktorzy scen wojennych – wojskowi. Każda podróż wojskowego, byle był zaopatrzony w odpowiednie dokumenty uzasadniające jej celowość, będzie wiarygodna”. Tak, po kilku „przymiarkach”, urodził się generał Julius von Hallmano długim, pięknie brzmiącym tytule funkcyjnym (cytuję z pamięci): General Bevollmächtigter für Verkehrs-und Festungswesen der Süd-Ost Front Ukraine”.

Występowanie w nowej roli wymusiło konieczność zdobycia odpowiednich wzorców dokumentów i mundurów. Pomogli w tym zbożnym dziele: warszawscy kieszonkowcy współpracujący z polskim wywiadem, oficerowie niemieccy niedostatecznie czujni na warszawskich dworcach kolejowych, krawiec zatrudniony w niemieckiej firmie szyjącej mundury oraz Wydział Legalizacji „WD-68” w osobie cichociemnego Stanisława Jankowskiego „Agatona”.

Pod pozorem poszukiwania robotników potrzebnych do wykonania prac fortyfikacyjnych na Wschodzie „Bradl”, jako von Hallman, przybył do Paryża i udał się do Wirtschaftssab VII, czyli sztabu gospodarczego marszałka von Rundstedta, z którym najbezczelniej w świecie prowadził rozmowy „werbunkowe”, popijając koniak i „z rozrzewnieniem” wspominał front wschodni. „I tak dość dla mnie nieoczekiwanie – wspominał – rozpoczęła się trwająca około roku moja «bliska współpraca» z tym sztabem”. Na początku 1943 roku po wykradzeniu planów Wału Atlantyckiego zniknął, by pojawić się wkrótce jako zupełnie inny niemiecki generał – Karl Leopold Jansen.

 

Jeden za wszystkich

Godzina „W” zastała Leskiego w Warszawie bez przydziału mobilizacyjnego, jak przystało oficerowi wywiadu, ale jak przystało Muszkieterowi, nie mógł usiedzieć bez akcji. Wydobył więc schowaną broń i zebrawszy kolegów jako oddział „Bradla”, zaatakował i po krótkiej walce opanował dom „Pod Gigantami” w Al. Ujazdowskich nr 36 – siedzibę warszawskiej Abwehry, a z nim kilka skrzyń broni i amunicji. Wkrótce dowodził już 200 ludźmi – 1. kompanią baonu „Miłosz” walczącą w okolicach Sejmu, pl. Trzech Krzyży i al. Na Skarpie. Po kapitulacji kapitan „Bradl” Leski uciekł z transportu, by od października 1944 roku zostać szefem sztabu Obszaru Zachodniego Armii Krajowej, a po jej rozwiązaniu – Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj.

Powojenne próby normalizacji życia nie powiodły się. Od lutego 1945 roku Leski współdziałał przy tworzeniu Zjednoczenia Stoczni Polskich i organizował jako dyrektor Stocznię Nr 2 w Gdańsku, ratując przed wywiezieniem do ZSRR nielicznie ocalałe urządzenia portowe. W lipcu 1945 roku, w dniu, w którym minister przemysłu Hilary Minc odznaczył go Złotym Krzyżem Zasługi i przyznał mu nagrodę pieniężną, aresztowało go UB. „Wolna” Polska odwdzięczyła mu się, wybijając mu prawie wszystkie zęby, łamiąc palce między ołówkami, sadzając go na odwróconej ku górze nodze stołowej, bijąc, czym popadło, i przypalając papierosem. Kazimierz Leski alias „Bradl”, „37”, „Leon Juchniewicz”, „Karol Jasiński”, „Juliusz Kozłowski”, „gen. Julius von Hallman”, „gen. Karl Leopold Jansen”, „Pierre”, „Jules Lefebre” nie wydał nikogo. Wiadomo, jak to u muszkieterów – jeden za wszystkich… Wolność odzyskał wiosną 1955 roku.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK