Różne
nr 1 (91) STYCZEŃ 2015

Jedność cielesna współmałżonków to moment, w którym najpełniej są razem, najdokładniej przypominają obraz Boga, który stworzył zarówno kobietę, jak i mężczyznę na swoje podobieństwo.

Agnieszka Zawisza

Przestań się bać!

 

Blaski i cienie Naturalnego Rozpoznawania Płodności (NPR)

 

„Nieskuteczne, nienaturalne, zacofane” – tak często określa się propagowane głównie przez środowiska kościelne  i ekologiczne naturalne metody rozpoznawanie płodności i planowania rodziny. „Nieskuteczne”, bo czy nie wystarczy spojrzeć na liczbę dzieci w rodzinach metody te stosujących, by przekonać się o ich zawodności? Paradoksalnie „nienaturalne”, bo przecież popęd seksualny to zdrowa reakcja fizjologiczna i w imię czego mielibyśmy, nawet okresowo, jego realizację w małżeństwie ograniczać czy odraczać stosując tzw. okresową wstrzemięźliwość? „Zacofane”, bo przecież technologiczny postęp to zaawansowany sprzęt czy inne chemicznie czy farmakologicznie modyfikowane „dopalacze”, a zwykły termometr się przecież w tych kategoriach nie mieści. Jak jest naprawdę? Oto kilka refleksji teoretyka (od roku) i praktyka (od lat ponad dziesięciu) naturalnego rozpoznawania płodności według metody prof.J.Roetzera.

 

Blaski

 

W przyjaźni z ciałem

Płodność to natura i zdrowie. NPR to obserwacja i czytanie w ciele własnym i współmałżonka jak w otwartej książce. Wsłuchuję się w głos mojego ciała, wiem co się w nim dzieje, rozumiem co to oznacza i do tego cyklicznego rytmu dostosowuję moje zachowania. Nie ingeruję, nie zaburzam, nie blokuję, nie niszczę. Szanuję moje ciało i moje zdrowie. Antykoncepcja hormonalna wkracza, by przejąć kontrolę nad ciałem, podporządkować je i oszukać. Czy nie paradoksem jest, że środek wpisany do rejestru leków ma za zadanie zniszczyć to, co zdrowe. To już nie przyjaźń z własnym ciałem, ale dyktatura. Lecz ciała nie da się długo tłamsić i truć, zaczyna się buntować, a efekty uboczne nie dają na siebie długo czekać. Nie dziwi więc, że coraz częściej ta płodność: niechciana, gwałcona i przez wiele lat skutecznie blokowana, ulega zahamowaniu nie czasowo, lecz na stałe. Nie mówiąc już o zaburzeniach innych układów naszego organizmu. Wystarczy poczytać liczące po kilkanaście stron ulotki informacyjne, gdzie wiele miejsca zajmują ostrzeżenia i działania niepożądane!  Metody naturalne to bezsprzecznie najzdrowsze z dostępnych metod planowania rodziny, a kobieta, dzięki dogłębnemu poznaniu swego ciała staje się pierwszym ekspertem odnośnie swego zdrowia.

 

Seks bez zabezpieczeń?

Pismo Święte mówi: „Opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem”. Jedność cielesna współmałżonków to moment, w którym najpełniej są razem, najdokładniej przypominają obraz Boga, który stworzył zarówno kobietę jak  i mężczyznę na Swoje podobieństwo. Moment cielesnego zjednoczenia, jeśli towarzyszy mu miłość i wzajemny dar z siebie, może być jednym z najpiękniejszych wyrazów miłości małżeńskiej. Niestety nie wszyscy pozwalają sobie na pełne przyjęcie tego daru. Mechaniczne środki antykoncepcyjne (np. prezerwatywy) to mury, które budujemy, by się zabezpieczyć. Płodność współmałżonka, nieznana, więc groźna napawa nas lękiem, dlatego chcemy się przed nią ochronić, nie zdając sobie sprawy z tego, jak wiele na tym traci nasza jedność i bliskość. Stawiając nieświadomie znak równości między współżyciem, a poczęciem spodziewamy się, że „ciążowa pułapka” czyha na nas za każdym rogiem i robimy wszystko, by w nią nie „wpaść”. Nie zdajemy sobie przy tym sprawy z realnej kruchości kobiecej płodności, która przecież zdolna jest do przekazania życia tylko przez jedną dobę w miesiącu. Boimy się tego, czego nie znamy i nie rozumiemy. Strach odsuwa nas od siebie nawzajem, każe budować bariery, które nie pozwalają nam do końca się sobie oddać i do końca siebie nawzajem przyjąć. Tam gdzie powinno być doskonałe zjednoczenie, pełne zaufania wzajemne otwarcie, pojawia się pierwsza, cieniutka, ale wystarczająca, by zrodzić chłód i sztuczność, bariera. A przecież tak niewiele potrzeba, by swoje ciało zrozumieć i przestać się bać…

 

Dziecko – darem

A czego się boimy? Bo przecież nie tylko siebie nawzajem. Któż jest tym zagrożeniem, agresorem, przed którym chcemy się za wszelką cenę zabezpieczyć i ochronić? Dziecko… Czy nie wyczuwamy tu jakiejś sprzeczności? Czy coś nam nie „zgrzyta”? Nie zamierzam ignorować faktu, że przychodzące na świat dziecię (zwłaszcza pierwsze) to, jak się dość szybko okazuje, wcale niekoniecznie wisienka na torcie spełnionego małżeństwa, ale udany zamach na naszą wolność, wygodę, przyzwyczajenia, egoizm czy indywidualizm. Jako matka trójki dzieci przeżyłam i wciąż przeżywam to na własnej skórze i wiem jak boli zgoda na rewizję naszych planów, konieczność dokonywania trudnych wyborów, fizyczny i psychiczny drenaż. Wiem jednak, że oprócz góry obowiązków i kłopotów dziecko to przecież także całe kilogramy miłości, chwile radości i dumy. Dziecko to dar, to okazja, by kogoś pokochać nie za to, co może nam dać (czy nie pod tym kątem wybieramy niejednokrotnie współmałżonka?), ale dlatego, że my możemy dać coś jemu, jest w końcu jedną wielką, krzyczącą potrzebą… To szansa, by się od niego i dzięki niemu czegoś nauczyć. Także o sobie i swoich słabościach. Niestety patrzenia na dziecko w perspektywie daru uczymy się dopiero, gdy nasze tzw. prawo do dziecka nie zostaje zaspokojone i mimo naszych usilnych starań nowe życie się nie poczyna. Małżonkowie żyjący zgodnie z naturą do tej przemiany myślenia dojrzewają już wcześniej. Podejmując decyzję o otwartości na życie, chcą uczyć się traktowania każdego poczętego dziecka jak błogosławieństwa, nawet jeśli pojawia się nie tyle w wyniku przemyślanego planu powiększenia rodziny, ile spontanicznej próby „nagięcia” reguł metody stosownie do swoich pragnień czy czaru chwili… Bo każde z naszych dzieci zasługuje na to, by być chciane… 

 

Nie daj się rutynie

W psychologii mówi się o procesie habituacji, czyli przyzwyczajaniu się do bodźca, który nie ulega zmianie, wyrażając się w stopniowym zaniku reakcji na ten bodziec. Proces ten znacznie ułatwia nam życie, pomagając np. przyzwyczaić się do obrączki na palcu, która po kilku dniach od ślubu przestaje uwierać; w życiu intymnym może jednak grozić katastrofą. Rutyna w związku i w sypialni to podstępny, bo wkradający się niepostrzeżenie, wróg. W alkowie zwolenników NPR-u o nią jednak trudno. Tu obowiązuje przecież cykliczne czekanie na siebie, a trudno, by szybko znudził się nam współmałżonek, którego ciągle nie mamy dość… Okres wstrzemięźliwości to jednak nie tylko obrona przed rutyną, ale także szkoła czułości i bezinteresownej miłości. W dzisiejszych czasach jak mówi Wanda Półtawska – mamy ogromny kryzys czułości. Nie potrafimy okazywać sobie miłości fizycznie, a czasem i emocjonalnie, inaczej jak tylko przez seks. A to zbyt mało jak na głęboką relację. Samo współżycie nie wystarczy, by okazać miłość, zwłaszcza kobiecie. Ale jeśli mężczyznę stać na wyrażanie żonie uczucia na inne sposoby, również w czasie, gdy współżycie należy odroczyć (mimo, że nie może wtedy liczyć na nagrodę za swe wysiłki wieczorem w sypialni) – jego żona czuje się naprawdę kochana.

 

Tanio, skutecznie i zgodnie ze wskazówkami Producenta

Na temat  wątpliwej skuteczności NPR narosło wiele mitów. Wynikających głównie z tego, że wszystkie znane metody wrzucane są w takich rankingach do jednego worka i wyciągana jest ich średnia skuteczność. Absurd. A przecież dobrze wyznaczony czas niepłodności poowulacyjnej to według metody Roetzera brak szansy na poczęcie równy operacyjnemu usunięciu macicy! Tyle, że każdej z metod trzeba się porządnie nauczyć, a nasz wewnętrzny leń zamiast do instruktora wysyła nas wtedy do kiosku bądź do apteki… Leń, bądź oporny współmałżonek. Bo NPR-u nie da się realizować w pojedynkę. Współpraca i zgoda obojga małżonków jest tu nieodzowna. Żona obserwuje swoje ciało i/lub (w zależności od metody) mierzy temperaturę, mąż budzi, podaje termometr, prowadzi zapisy, pomaga interpretować wyniki obserwacji, wstaje w nocy do dzieci, a także trzyma swoje pragnienie na wodzy, gdy w danym momencie cyklu, miłość może wyrazić się jedynie poprzez czułość. I już nie próbujemy walczyć z naszymi ciałami blokując jego zdrowe i naturalne mechanizmy, ale współpracujemy z nim wykorzystując tę siłę, która pcha nas ku sobie na budowanie naszej relacji także na innych, niż li tylko fizyczny, poziomach. I to wszystko w zgodzie z Panem Bogiem, któremu nie próbujemy wmówić, że się pomylił stwarzając nas wraz z naszą płodnością. To nie defekt, który teraz poza Nim jakoś musimy usunąć, ale stan natury, który możemy wykorzystać dla naszego dobra. Po co bowiem rozpoczynać batalię, której i tak, bez dużych strat własnych i na dłuższą metę, nie wygramy. To przecież Bóg, który nas stworzył, stworzył także naszą seksualność i co więcej, powiedział, że jest dobra! Niezależnie od tego, co ktoś usiłowałby nam wmówić. To On jako twórca wie jak należy korzystać z Jego wynalazku, jaka jest jego instrukcja obsługi. Jeśli będziemy zgodnie z nią działali zminimalizujemy szanse na zepsucie skomplikowanego mechanizmu. Bóg stworzył nas z miłości i do miłości, i niczego nie próbuje nam odebrać. Wręcz chce, żebyśmy kochali miłością pełną, wierną, otwartą, ludzką i płodną, bez barier, ufając, że On Stwórca wiedział i nadal wie co robi. Ale to zakłada konieczność stawiania pewnych wymagań siebie nawzajem, a czasem rezygnację z własnych pragnień na rzecz dobra wspólnego.

 

Cienie

 

Systematyczność

Oczywiście nie ma rozwiązań idealnych. To co dobre najczęściej nie przychodzi bez wysiłku. Pierwsza i podstawowa niedogodność metod naturalnych to - w dzisiejszym nastawionym na wygodę i natychmiastowy efekt społeczeństwie - konieczność ich nauczenia się i podjęcia systematycznego wysiłku obserwowania kobiecego cyklu. Po kilku miesiącach praktyki zarówno obserwacja jak i pomiar temperatury wchodzą wprawdzie w krew, ale zaniedbania w tym zakresie mogą oznaczać wydłużenie okresu oczekiwania współmałżonków na spotkanie intymne lub konieczność stosowania metod „na oko”, co znacznie obniża ich skuteczność i psychiczny komfort współżycia. 

 

Nieregularne cykle

Ciało kobiece to nie maszyna, to co wpływa na psychikę może wpłynąć także na cykl, nie ma tu więc możliwości powrotu do małżeńskiego kalendarzyka i rezygnacji z regularnych obserwacji. Pewnych trudności nastręczają także cykle nieregularne ze znacznie wydłużonym okresem przedowulacyjnym, w którym niepłodność jest sprawą względną (w odróżnieniu od wspomnianego już czasu niepłodności bezwzględnej po owulacji). 

 

Hormonalny doping

Kolejny problem to konieczność zmagania się z „hormonalnym dopingiem” działającym na kobiety w fazie owulacyjnej, który tym silniej popycha ją w ramiona jej ukochanego męża, gdy tymczasem właśnie w tym momencie małżonkowie nie planujący poczęcia, zmuszeni są ze współżycia zrezygnować. Może to rodzić w kobiecej duszy poczucie krzywdy i niesprawiedliwości oraz bardziej lub mniej uzasadnione pretensje do Pana Boga. Tym łatwiejsze do zrozumienia, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że po ustaniu owulacyjnego boomu, - wcześniej naturalne -  pragnienie fizycznej jedności ulega pewnemu osłabieniu i u niejednej małżonki trzeba je dopiero rozbudzić. A powoli zbliżający się okres napięcia przedmiesiączkowego nie ułatwia nam tego zadania. Oczywiście przy otwartości na siebie nawzajem, pewnej kreatywności i świadomości zachodzących w kobiecie procesów małżonkowie są w stanie pokonać i te niedogodności. Stanowią one jednak, zwłaszcza w początkowej fazie małżeństwa spore wyzwanie. 

 

Brak spontaniczności

Kolejnym zarzutem wysuwanym przeciwko NPR-owi jest brak spontaniczności w życiu intymnym, bo skoro wiadomo, które dokładnie dni możemy przeznaczyć na współżycie, trudno tu ulec magii chwili, jeśli wypada ona akurat w niewłaściwym okresie. Na początku wspólnego życia małżeńskiego nowożeńcy rzeczywiście skarżą się na brak możliwości pójścia za impulsem za każdym razem, gdy na wzajemną bliskość intymną przyjdzie ochota. Niezbyt romantyczne też wydaje się podejmowanie współżycia, nawet mimo braku „weny” tylko dlatego, że z wykresu wynika, że to właśnie ten okres i żal by było nie skorzystać… Mało to romantyczne być może, z biegiem czasu okazuje się jednak bardzo praktyczne. Kiedy pojawiają się dzieci, buduje się dom, dochodzą dziesiątki codziennych obowiązków niejednokrotnie możliwość współżycia codziennie oznacza w praktyce… systematyczny tegoż współżycia brak. Bo co chwilę wypada coś pilniejszego, a to przecież nie ucieknie, jak nie dziś to jutro. A jutro znów goście, nadgodziny, delegacja, choroba. Oczywiście to wszystko przydarza się także małżonkom żyjącym według NPR, u nich jednak determinacja do przezwyciężania tych trudności i pokus odkładania zbliżeń jest zdecydowanie większa, bo jak nie dziś, to być może dopiero za tydzień albo i dłużej.

 

Niepłodność laktacyjna 

Trudnym czasem jest, szczególnie dla małżeństw karmiących dziecko piersią, okres po porodzie, gdy kończy się dwunastotygodniowa niepłodność laktacyjna (Roetzer), a przedowulacyjna niepłodność względna rozciąga się na czas bliżej nieokreślony. Oczywiście i tu małżonkowie mają do dyspozycji konkretne sposoby rozpoznawania płodności, ale pewien niepokój pozostaje, bo gotowość na kolejne dziecko przy jednym już płaczącym w kołysce jest zdecydowanie mniejsza.

 

Wzajemna tęsknota i pragnienie pełniejszej bliskości w okresie płodnym także daje się często we znaki, zwłaszcza u małżonków na początku małżeńskiej drogi czy tych o dużych potrzebach seksualnych. Może jednak zdrowszy niedosyt niż przesyt?

Rozwiązania spełniające wszystkie nasze oczekiwania nie istnieją. Życie to nie tylko blaski. Jeśli więc nie przerażają Cię NPR- owe cienie, to nic nie stoi na przeszkodzie, by rozpocząć przyjaźń ze swym ciałem i płodnością już dziś. Rozejrzyj się za termometrem i doradcą rodzinnym czy instruktorem, poczytaj. I wreszcie przestań się bać!

 

Pełna wersja artykułu dostępna na stronie www.takrodzinie.pl (w zakładce Wychowanie)

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK