Świadectwo
nr 2 (92) LUTY 2015

Jednak wciąż nie potrafiliśmy zrozumieć, co było istotą naszych małżeńskich niepowodzeń. Nieustannie ze sobą rywalizowaliśmy. Nie mieściło mi się w głowie, żeby ustąpić choć na krok, a co dopiero pozwolić mężowi na bycie głową rodziny.

Szalałam z zazdrości

Po ponad 20 latach od ślubu wybaczyliśmy sobie i poznaliśmy, czym jest jedność małżeńska. Nasza najgorętsza bitwa o małżeństwo trwała ponad 2 lata. Dzisiaj cieszymy się sobą na nowo.

 

Mojego męża poznałam w liceum. W dniu ślubu mieliśmy po 21 lat. Nie wiem, czy mimo łączącego nas uczucia zdecydowalibyśmy się na małżeństwo, ale oczekiwałam dziecka. Oboje weszliśmy w związek bardzo niedojrzali. Szybko zaczęliśmy się kłócić, ba – awanturować. Po domu latały talerze i gniewne słowa. Nie minęło wiele czasu, gdy mąż zaczął się oglądać za innymi kobietami. Szalałam z zazdrości i całą winę zrzucałam na niego, nie rozumiejąc, że mam w tym znaczący udział. Godziliśmy się, odzyskując na chwilę spokój i nadzieję, ale potem wybuchała kolejna kłótnia… Już nie tylko mąż miał problemy z wiernością. Po 7 latach tej szarpaniny wydawało mi się, że utraciłam resztki miłości, jaką miałam dla męża. Doprowadziłam do tego, że wyprowadził się z naszego mieszkania, i złożyłam pozew rozwodowy. Zaskoczeniem była reakcja babci, której nie mogę nazwać osobą bardzo religijną. Powiedziała: „Ależ oni mają ślub kościelny!”. To dało mi do myślenia i postanowiłam zachować się fair wobec Pana Boga. Powiedziałam Mu: „Panie Boże, ja zrobiłam wszystko, co mogłam, ale jeżeli Ty widzisz jakąś szansę na uratowanie mojego małżeństwa, to działaj. Ja Ci nie będę przeszkadzać”. Na rozprawę ugodową mąż stawił się w zaskakująco dobrym nastroju, a zapytany przez sędzinę, czy chce ugody, z przekonaniem odpowiedział, że tak. Nie pozostało mi zrobić nic innego, niż też odpowiedzieć: „tak”. Znowu zamieszkaliśmy razem.

Jednak wciąż nie potrafiliśmy zrozumieć, co było istotą naszych małżeńskich niepowodzeń. Nieustannie ze sobą rywalizowaliśmy. Nie mieściło mi się w głowie, żeby ustąpić choć na krok, a co dopiero pozwolić mężowi na bycie głową rodziny. Starałam się wszystko kontrolować, o wszystkim decydować i myślałam, że robię to w naszym najlepszym interesie. Mąż wycofał się z wszelkiej odpowiedzialności i rzeczywiście wszystko spadło na moją głowę. Na świat przyszło nasze drugie, a potem trzecie dziecko. Chcieliśmy ratować małżeństwo. Jednak napięcie między nami wzrastało. Po narodzinach najmłodszego syna poczułam potrzebę bliższego kontaktu z Bogiem i znalezienia stałego spowiednika. Teraz widzę, że Pan Bóg nie zostawił mnie samej. Z mężem znowu stanęliśmy na krawędzi i po ludzku straciłam nadzieję. Kiedy już nie miałam siły, aby walczyć za nas oboje, oddałam siebie, małżeństwo i rodzinę Panu Jezusowi. Modląc się, wciąż powtarzałam: „Jezu, Ty się tym zajmij”. Za namową spowiednika przeszłam terapię. Dzięki kierownictwu i terapii zobaczyłam, jaka jestem naprawdę, i sprawiedliwiej spojrzałam na męża.

Mąż równolegle rozpoczął pracę nad sobą i zaczął być dla mnie inspiracją i przykładem. Nasza najgorętsza bitwa o małżeństwo trwała ponad 2 lata. Wielki problem stanowiło dla mnie wybaczenie mężowi. Bardzo tego pragnęłam, ale nie umiałam. Oddawałam to Bogu. Trafiliśmy na weekendowe rekolekcje i to właśnie tam pewnego wieczoru poczułam, jak odpływa ze mnie cały żal, i przebaczyłam z serca. Poczułam się wolna i pełna pokoju. Mąż, który modlił się o to od dawna, miał łzy w oczach. Po ponad 20 latach od ślubu poznaliśmy, czym jest jedność małżeńska. Nasza miłość została odnowiona, wypiękniała. Cieszymy się sobą tak bardzo! Mam wrażenie, że wreszcie jesteśmy na tej drodze, którą Pan Bóg chciał nas prowadzić od początku.

Małgorzata (42 l.)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK