Świadectwo
nr 10 (112) październik 2016

 „To odpada, Jezu. Przecież zdecydowaliśmy, że temat dzieci jest zamknięty!” i w moim sercu pojawiły się słowa: „To ty tak zdecydowałaś, nie Ja”.

Ewa

Czworo dzieci Ewy

Ewa i Bogumił mieli dwoje dzieci. Po poronieniu, lęku i buncie Bóg dał im jeszcze Łucję.

 

Kiedy z Bogumiłem mieliśmy po 17 lat, planowaliśmy wspólną przyszłość i bardzo chcieliśmy mieć pięcioro dzieci. Jednak po trudnym porodzie naszej drugiej córki Dagmary (11.01.2011 r.) i po komplikacjach z nim związanych wyglądało na to, że będziemy mieli dwoje dzieci. We wrześniu 2013 r. wzięliśmy udział w Seminarium Odnowy Wiary (cudem było to, że Boguś zgodził się na uczestnictwo!) i coś się stało… Mój mąż przekonany, że jest „dobrym katolikiem”, odkrył Boga i przeżył nawrócenie. Podpisał Krucjatę Wyzwolenia Człowieka i zdecydował, że chce należeć do wspólnoty Domowego Kościoła (co było moim marzeniem od 8 lat).

Na tych rekolekcjach jedno z seminarium było poświęcone adoracji Najświętszego Sakramentu i modlitwie wstawienniczej. Nigdy wcześniej nie byłam dobrowolnie na adoracji i nigdy nie przeżywałam jej jako osobistego spotkania z Bogiem żywym. Kiedy tak wpatrywałam się w oblicze Jezusa, pytałam Go, którą ze sfer w moim życiu pragnie uzdrowić. Czy chce ukoić mój ból po śmierci taty? Szybko padła odpowiedź: „Nie”. Czy chce uzdrowić moje relacje z bratem? Znowu: „Nie”. Wtedy zadrżałam i z wyrzutem powiedziałam: „To odpada, Jezu. Przecież zdecydowaliśmy, że temat dzieci jest zamknięty!” i w moim sercu pojawiły się słowa: „To ty tak zdecydowałaś, nie Ja”. W trakcie modlitwy wstawienniczej prosiłam o uzdrowienie tego, co się wydarzyło podczas porodu Dagusi. I tak się stało. Podczas modlitwy głośno szlochałam, a przy każdej łzie znikał ból, ale jeszcze nie lęk. Gdy wróciłam do ławki, wiedziałam, że to sam Jezus upomina się o nasze kolejne dziecko.

Następnego dnia znowu dobrowolnie poszłam na adorację w ramach czuwania młodzieży u sióstr służebniczek w Leśnicy. Otrzymałam wtedy kartkę z własnym imieniem. Wiedząc już, czego ode mnie oczekuje Jezus, czekałam na rozwój sytuacji. Osoba prowadząca modlitwę powiedziała, że Jezus czeka, aż ofiarujemy mu to, czego On od nas pragnie, i symbolem naszego zaufania jest złożenie kartki na ołtarzu. Długo klęczałam, płacząc i prosząc, aby zapragnął dla mnie czegoś innego… Kiedy składałam swoje imię na ołtarzu, prosiłam, aby uzdrowił mnie z lęków dotyczących kolejnego dziecka. 8 grudnia oddałam nasze dzieci Maryi, składając obietnicę codziennej modlitwy różańcowej. Dołączyłam do dzieła Różańca Rodziców, do którego później dołączył mój mąż.

Nasz syn Tomasz nie począł się od razu, ale 19 czerwca 2014 r. w dniu Bożego Ciała, jadąc na koncert uwielbienia w Opolu, jechaliśmy już w piątkę! Co to było za uwielbienie, co to była za radość!

Ale wkrótce zastąpiła ją rozpacz… Tomasz odszedł. Mało z tego czasu pamiętam prócz cierpienia, ale i zaufania. Kiedy roniłam, poszliśmy rodzinnie na Eucharystię i oddawałam życie Tomasza w ręce dobrego Boga, prosząc, aby w zamian dał mi siłę znieść cierpienie i rozpacz. Moje cierpienie ofiarowałam w pewnej intencji i wiem, że Bóg, wierny Bóg, w swoim czasie wysłucha mojej prośby.

Po stracie Tomasza pojechaliśmy na rekolekcje I stopnia Oazy Rodzin w Koniakowie. Bóg tam na mnie czekał. Kaplica jest poświęcona Matce Bożej z Guadalupe – patronce dzieci poczętych. Spędziłam w tej kaplicy kilka nocy, leżąc krzyżem, a pod moją głową znajdował się cykl poczęciowy Tomasza… Ta i inne kartki z zeszytu były zalewane łzami, które były oczyszczające. Ale pojawił się też lęk przed kolejnym poczęciem. Trochę trwało, zanim bez płaczu zaczęłam rozmawiać o kolejnym dziecku. Bo i tu Bóg posłużył się miłym sobie Bogumiłem, który nie ustępował i w każdym naszym dialogu małżeńskim wracał do tematu „dziecko”. Bóg posłużył się też naszym kierownikiem duchowym, który powtarzał: „Zaufaj”.

Zawierzyliśmy sprawę Bogu i wyjechaliśmy na oazę II stopnia w Tenczynie. Podczas adoracji znowu płakałam, ale tym razem powtarzałam: „Ufam!” i lęk przed poczęciem zaczął znikać... W intencji kolejnego dziecka pojechałam do Łagiewnik, Wadowic, Ludźmierza i na Bachledówkę. W Łagiewnikach obiecałam św. Faustynie, że jeśli pocznie się nasza córka, otrzyma jej imię.

W sierpniu miałam kryzys i zaczęłam znowu kłócić się z Bogiem i… z mężem! Czułam olbrzymi strach przed utratą dziecka i pełna lęku powiedziałam Bogu, że czekam na Jego odpowiedź. Pamiętam to jak dziś – 12 sierpnia tak jak każdego dnia otworzyłam czytania z dnia (przekonana, że tam czeka na mnie odpowiedź) i znalazłam słowo Boże: „I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje. (…) Tak też nie jest wolą Ojca waszego, (…) żeby zginęło jedno z tych małych” (Mt 18, 5.14).

I wszystko było jasne! Nasza pociecha poczęła się pod koniec września. Modliłam się: „Święta Faustyno, proszę o cud!” i ten cud ujawnił się 6 dni później :). Przez cały czas oczekiwania uwielbiałam Boga i powtarzałam: „Ufam Tobie!”.

O tym, że spodziewamy się trzeciej córeczki, dowiedziałam się w dniu moich urodzin i od tamtej pory dziękowałam za Łucję Faustynę…, która kazała nam na siebie czekać, bo gdy nadszedł termin, nic się nie działo!

Lekarz wyznaczył termin, w którym miałam obowiązkowo zgłosić się do szpitala. W wieczór poprzedzający ten dzień kładłam się spać trochę spanikowana (bo przecież Bóg obiecał, a tu szpital, wywoływanie porodu, może cesarka!), w duszy z wyrzutem mówiłam Bogu: „Masz kilka godzin, aby spełnić swoją obietnicę!”. Poszliśmy spać, a przed trzecią w nocy obudził mnie ból, który kazał mi natychmiast wstać na równe nogi! Zaczęły się skurcze. O 3.40 byliśmy w drodze do szpitala. Na porodówce podczas badania okazało się, że szykujemy się do porodu (nie zdążyłam się nawet przebrać)! Byłam w szoku! To znaczy: byliśmy w szoku, bo Bogumił załatwiał formalności, a kiedy wszedł na salę, dowiedział się, że jeszcze chwila i by nie zdążył! Kiedy zobaczyłam na sali ginekologa i pediatrę, uwierzyłam, że naprawdę RODZIMY i że za chwilę utulę i ucałuję Łucję!

I tak w Dzień Ojca 23 czerwca o godz. 4.50, po 2 godzinach i 19 minutach bólu porodowego, siłami natury narodziła się Łucja Faustyna z wagą 3990 g i długością 55 cm, z 10 pkt! Piękna i zdrowa, z czarną czuprynką na głowie. W sali poporodowej mogłam ją tulić, podziwiać i karmić. Po trzech godzinach byłam na nogach i dwie doby później wróciłyśmy obie do domu!

Bóg ma swój czas i czeka na spełnienie swoich obietnic do samego końca! Nasz Bóg nie jest gołosłowny! Jest wielki, wspaniały, wierny i wszechmocny! Daje nam wszystko, czego potrzebujemy! Chwała Panu!

Ewa, żona Bogumiła i mama czworga dzieci

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK