Świadectwo
nr 7-8 (121-122) lipiec-sierpień 2017

Ewa ma dziś 48 lat, choć wygląda na trzydzieści, a duszę ma piętnastolatki. Zawsze uśmiechnięta i radosna. Ale pomysłów ma co niemiara. Pięć lat temu na urodziny wymyśliła, że zafunduje sobie skok spadochronowy z trenerem – pomysł nie z tej ziemi.

Barbara Kaczmarek

Jeszcze sobie polatam

Ewa od urodzenia jest sparaliżowana. Mimo to jako prezent urodzinowy wymarzyła sobie skok ze spadochronem. Szaleństwo, ryzyko! Po co to wszystko?

 

 

Matka umarła 13 lat temu. Ojciec odszedł dużo wcześniej, gdy dowiedział się, że żona urodziła kalekę. „Przecież ja nie musiałam się taka urodzić – często mówi Ewa. – Zawiedli lekarze, którzy za późno zrobili cesarskie cięcie. Moja siostra bliźniaczka nie przeżyła, a ja urodziłam się z rozległym porażeniem mózgowym, bo miałyśmy szyje owinięte pępowiną”.

 

Sweter z telefonem

Ewa od najmłodszych lat pamięta tylko ból po różnych operacjach i ćwiczeniach rehabilitacyjnych. Jako kilkuletnie dziecko musiała opuszczać swoją mamę i wyruszać na wielomiesięczne ćwiczenia, zabiegi uzdalniające ją do życia. Do szkoły wywieziono ją daleko od domu. Matka odwiedzała ją co tydzień, a każde pożegnanie było dla nich ogromnym cierpieniem. Ewa opowiada o mamie z wielkim wzruszeniem i miłością. „Ona była moimi nogami, rękoma i wszystkim, co miałam, czułam się przy niej bezpieczna. Dziś muszę każdy swój ruch bardzo wyważyć – gdy jestem w toalecie, gdy zsuwam się z łóżka na wózek, jak nalewam wody do czajnika – aby mi nic nie upadło, bo przecież nie podniosę sama, a gdybym się przewróciła, to klapa, musiałabym czekać na pomoc”. Telefon ma przymocowany do sweterka, aby w razie czego zadzwonić po kogoś. Dobrze, że ma wspaniałą sąsiadkę, która nawet w nocy jest gotowa jej pomóc. To wszystko zapewniła jej mama jeszcze przed śmiercią.

 

Kot nauczył się cierpliwości

Życie Ewy splatało się z ,,Muminkami”, wspólnotą dzieci niepełnosprawnych w kościele Bogurodzicy Maryi na Jelonkach. Ewa skończyła pedagogikę specjalną. Pracowała w wydawnictwie Ośrodek KARTA Archiwum Wschodnie. Gdy zmarł jej ojciec, otrzymała rentę po nim, która jest jej źródłem utrzymania. Jej światem nie jest zamknięty dom, lecz codzienne spotkania z ludźmi: na ulicy, w tramwaju, autobusie czy supermarkecie. Dzięki platformie, którą musiała sobie wywalczyć w Warszawskim Centrum Pomocy Rodzinie, może codziennie zjeżdżać z pierwszego piętra na ulicę. Nikt z nas nie zastanawia się nad sprawnością własnych nóg czy rąk, jak ma wstać z łóżka, ubrać się. Ewie te czynności zajmują godziny. Jak mówi, nawet swojego kota nauczyła cierpliwości. Przychodził każdego ranka i budząc ją, domagał się jedzenia. Wówczas Ewa łagodnie mówiła: „Milcia, ty wiesz, że musisz być cierpliwa, bo zanim nałożę ci jedzonko, to minie trochę czasu”. Dziś Milcia zamiauczy i leży pokornie przy swojej miseczce, czekając na karmę.

 

Szalony pomysł

Ewa ma dziś 48 lat, choć wygląda na trzydzieści, a duszę ma piętnastolatki. Zawsze uśmiechnięta i radosna. Ale pomysłów ma co niemiara. Pięć lat temu na urodziny wymyśliła, że zafunduje sobie skok spadochronowy z trenerem – pomysł nie z tej ziemi. Dziś na samo wspomnienie przeżywa to ponownie. „Trzeba było najpierw znaleźć instruktora, który zgodziłby się skoczyć z kaleką. Szukałam przez Internet, aż znalazłam. Jestem zawzięta – mówi z uśmiechem. – Opisałam mu przez telefon swoje kalectwo, powiedział, że przemyśli i oddzwoni. Czekałam parę miesięcy, a on milczał. No trudno, polatam sobie w przyszłym życiu. Pogodziłam się z tym i wybiłam sobie z głowy prezent urodzinowy, choć kilka nocy przepłakałam. Wtedy instruktor zadzwonił i zaproponował mi termin skoku”.

 

Zapamiętaj tę chwilę

„Wyskoczyłam z samolotu przypięta do instruktora, nogi miałam unieruchomione, żeby ich nie połamać, zdążyłam się przeżegnać i było mi wszystko jedno, co się wydarzy. Przez pierwsze sekundy prędkość była tak ogromna, że myśli nie można uporządkować, potem szarpnięcie i lecisz… do nieba. Jesteś z Panem Bogiem, cisza, spokój, błogość i wszystko pod tobą – cały świat, nic cię nie boli, o niczym nie myślisz, nawet spastyczność, czyli napięcie mięśniowe, wcale nie dokucza. Nic – tylko ty i Stwórca! Cudowne uczucie! Usłyszałam głos swojego opiekuna przypiętego do mnie, jakby mój Anioł Stróż mówił mi do ucha: «Zapamiętaj tę chwilę, tak będzie w niebie. W chwilach bólu i cierpienia przypomnij ją sobie i miej pewność, że to, co na ziemi, nie trwa długo». Rozpłakałam się z żalu, że zaraz wylądujemy, a ja nie chciałam dotykać już ziemi, chciałam zostać w górze, bez bólu i wózka”. Na samo wspomnienie tego wydarzenia na obliczu Ewy pojawia się czarujący uśmiech, tak nieziemski jak jej przeżycie. „Przy takim locie można opłacić fotografię, ale mnie nie było na to stać. Po wylądowaniu instruktor wyjął nóż i odciął spory kawał liny, którą byliśmy przymocowani do siebie, podał mi i rzekł: «Przynajmniej ten kawałek sznurka będzie ci przypominał podniebne przeżycia»”.

Barbara Kaczmarek

 

PS Ewa jest dla mnie darem, choć na początku bałam się pracy z nią. Niewiele jej pomagam, za to otrzymuję dużo radości i umocnienia w wierze. Przez Ewę dobry Bóg mówi do mnie…

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK