Wychowanie
nr 7-8 (121-122) lipiec-sierpień 2017

Odkąd pamiętam, lubiłam podróżować. Gdy poznałam męża, jeździliśmy razem. Gdy urodził nam się pierwszy syn, coś zaczęło się zmieniać, żeby nie powiedzieć… psuć.

Magdalena Jurewicz

Czekają cię piękne wakacje!

Odkąd pamiętam, lubiłam podróżować. Gdy poznałam męża, jeździliśmy razem. Gdy urodził nam się pierwszy syn, coś zaczęło się zmieniać, żeby nie powiedzieć… psuć.

 

Pamiętam, jak wracamy z krótkiego wypadu na północ kraju, mąż prowadzi, ja próbuję uspokoić płaczącego wniebogłosy półrocznego synka, który nie chce siedzieć w foteliku, bo tkwimy w korku od godziny.

Niedługo później, tym razem już dwójka maluchów, wypad za miasto, do miłego hotelu. Wszak pamiętaliśmy z czasów panieństwa i kawalerstwa, jaki to był wypoczynek! Trochę nas zdziwiło, że dzieci, nie doceniając wygodnych łóżek, i tak obudziły się o 5.30, nie doceniając wystroju wnętrza, sprawdzały kolejno, które jego elementy można przystosować do zabawy. A gdy podano nam śniadanie, marudziły, że i tak nic im nie smakuje i chcą zjeść płatki z mlekiem.

Innym razem jedziemy do Wilna. Dzieci, tym razem już troje, wysiadają początkowo naprawdę zachwycone. Rozglądają się zaciekawione przez całe… dziesięć sekund. Podtrzymujemy ich entuzjazm, rozpoczynając zwiedzanie od lodów. Potem, niestety, okazuje się, że przewidziany przez nas plan dnia nie zyskuje aprobaty. My chcielibyśmy rozkoszować się urokiem miasta i odwiedzać ulubione miejsca spokojnym spacerem. Dzieci powtarzają z coraz większą intensywnością, że bolą je nogi i czy możemy już iść, bo jest nudno. Gdy mimo to udaje nam się dotrzeć do Ostrej Bramy, licząc na choć chwilę zadumy, córka oświadcza, że natychmiast musi iść do toalety.

Po takich doświadczeniach można dojść do przekonania, że podróże i dzieci to nie jest dobre połączenie i że na kolejne wojaże należy poczekać, aż… No właśnie do kiedy? Ta perspektywa wydawała mi się niepokojąco długa, więc zdecydowałam się nie poddawać i wypracować system, który pozwoli dzieci i podróże połączyć. Mamy wakacje, jak je przetrwać z radością i w dobrej rodzinnej atmosferze i jeszcze razem odpocząć? Czy to możliwe?!

 

1. Walizki pełne dzieci – pakowanie.

Wyjazdy z dziećmi to nie to samo co wypad z przyjaciółką w młodości. Będzie trudniej w ostatniej chwili wziąć plecak, wrzucić kilka rzeczy do ubrania, krem przeciwsłoneczny i wyruszyć. Teraz z rozbawieniem wspominam dni, gdy szykowałam do wyjazdu naszą rodzinę, krzątając się między pokojami i zbierając rzeczy. Za każdym razem, gdy wracałam do pokoju, wszystkie rzeczy z walizki znajdowałam rozrzucone dookoła, a w walizce znajdowałam synka lub córeczkęJ. Potem urodziły nam się kolejne dzieci i okazało się, że spakowanie sześciu osób na dwutygodniowy wyjazd jest dużym wydarzeniem! Teraz już wiem – zaczynam nas pakować około tygodnia wcześniej! Może to brzmi śmiesznie, ale spokojnie zastanawiam się, co zabrać, powoli wyciągam walizki, wkładam kolejne rzeczy. Nie jestem wykończona, nie ma nerwów, a w dzień wyjazdu mam luz. Jak to wszystko zmieścić w aucie, to już zadanie dla męża.

 

2. Mamo nudzi mi się – podróżowanie.

Nasze dzieci zawsze przejawiały zachwyt wszystkimi środkami transportu – pociągiem, autokarem, samolotem, a nawet samochodem. Fascynacja jednak szybko się pojawia i szybko znika. Powoli nauczyłam się, że podróż muszę zaplanować. Tak więc mam cały program: czytamy, oglądamy widoki przez okno, słuchamy bajki, spacerujemy i śpimy (oby…). Znamy swoje dzieci, wiemy, co lubią, co sprawi im przyjemność, a nam pozwoli spokojnie dotrzeć na miejsce. Mimo początkowych obaw wykorzystujemy też sprzęt elektroniczny, włączając bajki. Dotyczy to naprawdę długich podróży. Co ważne, wcześniej wybieramy filmy i określamy, ile i przez jaki czas będzie można oglądać.

 

3. Zgłodniałe wilki – jedzenie.

Kilka razy wpakowaliśmy się w kłopoty, wyruszając w podróż bez prowiantu, za to z nadzieją, że jakoś to będzie. Ale z dziećmi (zwłaszcza małymi) to „jakoś” nie wygląda dobrze. To zazwyczaj katastrofa, nerwy, płacze, krzyki i jedzenie kupowane na stacji benzynowej albo w przydrożnej jadłodajni. Nie ma co się oszukiwać – trzeba zj0eść porządnie przed wyjściem i zapakować coś na drogę. Buteleczka z wodą dla każdego i przekąski. Im lepiej to przemyślimy, tym dalej zajedziemy.

 

3. Dajcie nam pospać – wstawanie.

Niezależnie od tego, dokąd pojedziemy, nasze dzieci pozostaną dziećmi i będą miały swoje potrzeby i przyzwyczajenia. Będą wstawać rano i będą chciały się bawić. My zawsze zabieraliśmy ze sobą duże pudło klocków, które uratowało niejeden nasz wyjazdowy poranek. Pół godziny dziecięcej zabawy w budowanie to pół godziny drzemki rodziców więcej.

 

4. Zgrzyt na starcie – dokąd jechać?

Każde z nas ma swoje marzenia. My z mężem chcieliśmy poznawać nowe miejsca i realizować swoje pasje. Z drugiej strony zależało nam na spędzaniu czasu z dziećmi i byciu razem. Powstawał zgrzyt. W naszym przypadku sprawdziły się dwa rozwiązania. Przez długi czas jeździliśmy po prostu do babci lub do przyjaciół. Warunki zapewniały nam komfort pobytu jak w domu, a jednocześnie stwarzały przestrzeń do odpoczynku – dzieci mogły pobawić się z dziećmi przyjaciół czy wyjść z krewnymi na plac zabaw. Drugim rozwiązaniem był wypoczynek w pobliżu wody. Tam dzieci zawsze szalały, a i my mogliśmy i odpocząć, i pobawić się z nimi.

 

5. Przesyt atrakcji – co robić?

Szczególnie w pierwszych latach życia naszych dzieciaków miałam wielkie ambicje, aby czas spędzać aktywnie, odwiedzać różne miejsca, uczestniczyć w zajęciach, spotkaniach, odwiedzać liczne atrakcje. A to wymagało, aby odpowiednio wstać, szybko zjeść śniadanie, sprawnie się ubrać, wyjść, dojechać na czas… Kiedyś najstarszy syn powiedział mi: „Mamo, w sobotę już nie chcemy nigdzie iść. Chcemy się spokojnie pobawić”. Od tamtej pory się pilnuję – mamy oczywiście plan, chcemy dokądś dojechać, coś zobaczyć, ale tak naprawdę najważniejsze jest, że jedziemy razem. Miejsce zaczeka albo znajdzie się inne.

 

6. Dwa pokoje na sześć osób – wygoda.

Lubimy wynajmować mieszkania, gdzie mamy co najmniej dwa pokoje, tak by ktoś mógł spać, gdy inni grają w karty, oraz kuchnię, gdzie możemy zjeść śniadanie o dowolnej porze i czasem jeszcze w piżamie.

 

7. Mamo, kup mi – pamiątki.

Stragany z pamiątkami spotykamy wszędzie. Kuszą one szczególnie małych turystów. Aby uniknąć codziennych rozmów i błagań: „Mamo, kup mi to, proszę!”, wprowadziliśmy prostą zasadę. Każdy z nas może kupić sobie pamiątkę za określoną kwotę i pod koniec pobytu, a do tego czasu można się rozglądać i wybierać. Dzięki temu wybory dzieciaków są przemyślane.

 

8. Nie tylko plaża i lody – rekolekcje.

Wyjątkowym czasem w wakacje jest dla nas udział w rekolekcjach. Należymy do wspólnoty Domowego Kościoła, która prowadzi rekolekcje dla całych rodzin, podczas których czas jest zaplanowany i dla dorosłych, i dla dzieci, i dla całych rodzin. Wstajemy rano, dzień jest wypełniony modlitwą, rozmowami i byciem razem, ale na lody i plażę też jest czas. Bo przecież Bóg jest blisko nas i warto się z Nim przyjaźnić. Po rekolekcjach wracamy wypoczęci… duchowo.

 

9. Podróże kuszą – nieplanowane niespodzianki.

Rok temu wybraliśmy się wszyscy do Rzymu. Podczas pierwszego spaceru do Bazyliki św. Piotra okazało się, że nasz siedmioletni syn ma wysoką gorączkę. Chciało nam się płakać. Weszliśmy do pizzerii i podaliśmy mu lekarstwo, posilając się włoskimi specjałami. I dzieci nas zaskoczyły, bo zaczęły się zastanawiać, jak możemy się zorganizować, żeby zobaczyć to, co zaplanowaliśmy. I chociaż choroba dotknęła jeszcze dwojga dzieci, to program udało się zrealizować i nie ciągnęliśmy dzieci na siłę tam, dokąd my chcemy, tylko szliśmy tam, dokąd miały siłę.

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK