Wychowanie
nr 9 (135) wrzesień 2018

Fascynuje mnie to, w jaki sposób nasi chłopcy porozumiewają się ze sobą. Ich język, choć dla mnie nadal mało zrozumiały, jest prostszy niż dziewczynek

Aneta Wardawy

Stado dzików. O tym, jak chłopcy rozmawiają ze sobą

Jedna rodzina, a dwa różne światy. Chłopcy i dziewczynki. Jak pojąć ich język?

 

Biegną. Wiem, że to oni. Poznaję po uderzeniach stóp o podłogę i odgłosach walki (coś w stylu: „auć!”, „ej!”, „grrr, nie rób mi tak!”, „ooo, jak cię zaraz!”). Wiem, że to oni. One zostały pewnie w pokoju i zgłębiają tajniki życia rodzinnego i skomplikowanych relacji międzyludzkich, bawiąc się lalkami. Oni są inni. Głośni, ekspansywni, zrobią, zanim pomyślą. Nasi synowie.

 

Tajemnica zgody

Wpadają do pokoju i się zaczyna. Jeden szturcha drugiego, patrzą na siebie i zaczynają się śmiać. Jestem pewna, że przywiodła ich tu jakaś awantura. Jednak biegnąc obok siebie niczym stado dzików, podszczypując się i prześcigając, między pokojami zdążyli się w tajemniczy dla mnie sposób pogodzić. Teraz stają przede mną – niezawisłym sędzią, który miał rozsądzić spór – patrzą na siebie i wybuchają śmiechem. Trzech małych facetów. Różni ich wszystko – zaczynając od wieku, przez temperament, na wyglądzie kończąc. Jednocześnie są tacy podobni. Dwóch starszych staje obok siebie. Najmłodszy w roli świadka. Najstarszy szturcha średniego. Patrzą na siebie zadziornie z błyskiem w oku i… już. Wiem, że wszystko za nimi. Pytam, co się stało. Kontrolnie, bo intuicja podpowiada mi, że sprawa już załatwiona. „E... nic mamo. Tak tylko…” – rzucił starszy. Średni nie wytrzymuje: „Mamo, bo on nie chce mi dać swojej splężyny”. Odpowiadam: „Nie musi, to jego sprężyna, może podzielić się z tobą, jeśli będzie chciał. Poproś”. W odpowiedzi słyszę: „Ej no… plosę…”. Widzę, że starszy już dawno (kiedy?!) podjął decyzję. W ręku dzierży dwie sprężyny. Zabawki, które zawładnęły jego sercem kilka godzin temu i wciąż wiodą w nim prym. Teraz wyciąga jedną rękę: „Masz, Gabryś. To co, bawimy się w sprężynowych ninja?!”. I już. Po wszystkim. Wybiegają z równie głośnym tupotem, tym razem szturchając się wzajemnie plastykowymi sprężynami i głośno się śmiejąc. Chwila zgody. Do czasu, aż któryś nie uderzy za mocno ;)

 

Matczyna walka

Scena druga. Oglądają bajkę. Siedzą spokojnie. Pięć główek. Dziewczyny poprawnie, obok siebie, przytulone. Mam nadzieję na pięć minut ciszy, by ogarnąć plan dnia, zanim ruszymy dalej. Może przy okazji dopiję letnią już kawę, zanim zrobi się zimna. Nagle widzę jakieś dziwne poruszenie na „męskiej” stronie kanapy. Jeden przysunął się zbyt blisko, drugi ma na twarzy grymas zniesmaczenia. Czy dobrze słyszałam, że on… zawarczał? Chyba tak. Widzę, że napięcie rośnie. Najmłodszy zaczyna się pokładać na starszych braciach. Średni próbuje się odsunąć, potrąca najstarszego. Ten w geście dezaprobaty bez ceregieli przesuwa kompanów, patrząc dalej w telewizor. Średni prawie spada z kanapy, rozlega się krzyk i… bójka. Kiedy to się stało, ja się pytam? No kiedy? Najmłodszy dołącza do przepychanki, zaczyna się krzyk. Chcę się poderwać, krzyknąć, rozdzielić ich, ale głos grzęźnie w gardle. Nie. Poczekam. Muszę wykazać przy tym wielką siłę woli. Staram się nie patrzeć, bo kiedy spotkam się wzrokiem z którymś z chłopców, ten zaczyna głośno lamentować i staje się ofiarą. Czy powinnam wykorzystać swój rodzicielski autorytet, huknąć i rozdzielić towarzystwo? Nie. Zaczekam. Nie wiem, ile to trwało. Minutę, dwie? Dla mnie wieczność! Nagle siadają zgodnie obok siebie, ramię w ramię, i dalej oglądają bajkę. Niesamowite. Patrzę oniemiała. Już po wszystkim. Napięcie opadło. Teraz śmieją się i komentują zabawną scenę.

 

Szturchańce na zgodę

Fascynuje mnie to, w jaki sposób nasi chłopcy porozumiewają się ze sobą. Ich język, choć dla mnie nadal mało zrozumiały, jest prostszy niż dziewczynek. Nie ma tu większego znaczenia ton, a czasem nawet słowo. Są wrażliwi na inne bodźce. Większość spraw załatwiają między słowami. Kiedyś drętwiałam z niepokoju, kiedy tylko się zaczynało. Widząc te szturchańce i bójki, które czasem wyglądają naprawdę groźnie, dostawałam gęsiej skórki. Interweniowałam, zanim zaczęło się na dobre, czym nie dawałam najmniejszej szansy, żeby samo się skończyło. Nie rozumiałam, że to ich język. Nasi chłopcy ciągle się szturchają i poklepują. Tak się komunikują. Denerwowałam się, kiedy mąż zwracał mi uwagę, żebym pozwoliła im „gadać” po swojemu. Do czasu, aż zauważyłam, że te ich szturchańce nie zawsze, a nawet rzadko, wynikają z konfliktu. Bywa, że są męskim okazaniem sobie bliskości. Trzeba im na to pozwolić. Dać przestrzeń do załatwiania spraw po swojemu, do bycia… facetami. Widzę, że jest to trudne dla naszych córek, które uczą się języka braci jak obcego. Ja też się go uczę. Jestem o kilka kroków dalej, gram rolę tłumacza i rozjemcy między płciami.

Zaczęłam stosować tę mowę ciała. Mam jednak wrażenie, że coś, co oni mają we krwi, dla mnie jest nienaturalne. Mimo to staram się i chociaż często wychodzi niezdarnie, widzę, że rozumieją. Kiedy same słowa, nawet głośno wypowiedziane (milion razy), nie skutkują, dotykam delikwenta i widzę, że mam chwilę jego uwagi, moment, który trzeba złapać.

Nasze kochane stado za chwilę się powiększy o czwartego „dzika”. Ciekawe, czego ten mały człowiek nas nauczy… ;)

Aneta Wardawy

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK