Wychowanie
nr 10 (124) październik 2017

Miałam wizję spokojnego, opanowanego chłopaka, śniadego, o dużych brązowych oczach. Stabilnego, cierpliwego mężczyzny na wzór św. Józefa. Tymczasem nasz syn, choć z wyglądu przypomina to, jak go sobie wówczas wyobrażałam, temperament ma raczej choleryka.

Aneta Wardawy

Dziecko jest jak prezent-niespodzianka

Pyskuje, stawia się, ignoruje polecenia, nie wywiązuje się z obowiązków, chodzi swoimi ścieżkami, ma zupełnie inne zainteresowania, niż byśmy chcieli.

 

Ciąża. Błogosławiony czas oczekiwania. Czas nadziei, budowania relacji z tajemnicą ukrytą pod kobiecym sercem. Czas marzeń, wyobrażania sobie nowego człowieka, który przyjdzie na świat. Do kogo będzie podobny, jaki będzie miał charakter? Jak będzie się uczyć, kim będzie w przyszłości? Te 40 tygodni jest niczym oczekiwanie na otwarcie świątecznego prezentu-niespodzianki J

I rodzi się dziecko. Spotykacie się. Patrzysz na buzię, którą będziesz oglądać do końca swojego życia, gładzisz włoski, dotykasz paluszków. Czy są wystarczająco długie, by został pianistą? A może te długie nogi wróżą mu karierę piłkarza?

Potem pojawiają się nieprzespane noce. Kolki, ciągły płacz, godziny spędzone na rękach rodziców. Bolesna konfrontacja marzeń z rzeczywistością. Maluch okazuje się rozmijać z wizją słodkiego bobasa z okładki kolorowego magazynu. Trafiło wam się dziecko o dużych potrzebach. Frustracja rośnie równomiernie do zmęczenia. A przecież jeszcze wiele lat przed wami…

Tak było ze mną. Kiedy kilka lat temu nosiłam pod sercem naszego pierwszego syna, szybko zbudowałam sobie jego obraz. Miałam wizję spokojnego, opanowanego chłopaka, śniadego, o dużych brązowych oczach. Stabilnego, cierpliwego mężczyzny na wzór św. Józefa. Tymczasem nasz syn, choć z wyglądu przypomina to, jak go sobie wówczas wyobrażałam, temperament ma raczej choleryka.

Rósł, a ja z biegiem czasu coraz bardziej zauważałam te rozbieżności. Długo biłam się z myślami, jak sobie poradzimy. Jak go zmienić? Przecież nie może być takim nerwusem i krzykaczem, bo to utrudni mu życie. Gasiłam go, krytykowałam. Próbowałam wtłoczyć go w ramy swojej wizji chłopca, mężczyzny, jakim ma się stać. Byłam ostra niczym żandarm, twardo egzekwując swoje oczekiwania. Dobrze, że już wtedy zaprosiliśmy Boga do naszego rodzicielstwa. Nie ustawaliśmy z mężem w modlitwie, choć czasem nie było łatwo. I dziś wiem, że to nas uratowało. Pewnego dnia coś się zmieniło. Ale nie on. To ja! Zrozumiałam, że nie tędy droga. Nie mamy go kształtować od podstaw. Bo dziecko jest najcenniejszym darem, jaki otrzymaliśmy od Boga. On wiedział, jaki będzie nasz syn, wyposażył go w taki a nie inny zestaw cech.

Dziecko jest jak prezent-niespodzianka. Kiedy przychodzi na świat, widzisz, jak wygląda, ale jego temperament, charakter, potencjał poznajesz całe życie. Niekiedy konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością jest trudna. Niespełniający oczekiwań rodziców syn lub córka burzy obraz ich rodzicielstwa, tego, jakimi rodzicami chcieli być. Bo przecież miało być tak pięknie. Tymczasem jest, jak jest. Pyskuje, stawia się, ignoruje polecenia, nie wywiązuje się z obowiązków, chodzi swoimi ścieżkami, ma zupełnie inne zainteresowania niż te, które nam, jako rodzicom, wydają się dobrze rokować na przyszłość… Pojawia się pokusa, by dostosować dziecko do swojej wizji. Na siłę wpasować w ramy rodziny i ukształtować na człowieka sukcesu. W naszym mniemaniu. Tymczasem to, co my uważamy za szczęście, nie musi i często nie będzie jego drogą. Ono ma swoją własną, niepowtarzalną.

Kiedy moja córka oznajmiła mi, że będzie lekarzem, uśmiechnęłam się z dumą. Ma 5 lat i głowę pełną pomysłów. Co chwila zmienia zdanie, więc gdy kilka dni później wróciła z przedszkola, oznajmiając, że zostanie jednak panią kucharką, coś ukłuło mnie w sercu. Lekarz, prawnik, architekt… ale kucharz? Jeśli jako nastolatka zdecyduje się iść np. do szkoły gastronomicznej, to jak zareagujemy? Czy będziemy ją wspierać czy jej odradzać? Przecież to jej życie i jej droga.

Oczekiwania, presja rodzą spiralę wzajemnej niechęci, która nasila się z biegiem czasu. Te często skrywane emocje bardzo niszczą relacje. Rodzic ma żal do dziecka, że ono nie spełnia jego oczekiwań, które są przecież „dla niego dobre”, a dziecko, nie będąc akceptowane, nie czuje się kochane.

Nigdy nie jest za późno. Przyjrzyj mu się, poznaj je. Wyjdź do niego ze zrozumieniem i dobrą wolą. Nie upadaj, kiedy kolejny raz przynosi skargę ze szkoły albo nieodpowiednio zachowa się na obiedzie rodzinnym. Rozmawiaj, tłumacz, ale przede wszystkim wspieraj. Bądź. Zaakceptuj je takie, jakie jest, ale również takie, jakie NIE jest i nigdy nie będzie. Dziecko nie musi dążyć do jakiejś odległej wizji, żeby nas, rodziców, zadowolić. Już jest WYSTARCZAJĄCO DOBRE.

„Przyjąć” nie oznacza „nie wymagać”! Od tego jest wychowanie. Trzeba stawiać zdrowe granice, egzekwować wypełnianie obowiązków. Chodzi o to, by trwać przy dziecku z postawą pełną miłości i szacunku. Każde dziecko jest niepowtarzalne, a naszym zadaniem – jako rodziców – jest pomóc mu tak pracować nad sobą, by mogło zostać najlepszą wersją siebie, jaką może być, z takimi cechami, jakie zostały mu dane. Choć to trudne, odważmy się dać dziecku przestrzeń do poznania siebie i znalezienia własnej drogi, do popełniania błędów i uczenia się na nich. Ta droga często jest wąska i kręta, lecz jak mówił św. Jan Paweł II: drugi człowiek jest nam przez Boga dany, ale i zadany.

Kiedyś ktoś powiedział mi, że cechy dziecka, które teraz najbardziej mnie irytują, będą w przyszłości tymi, za które będziemy je najbardziej kochać. Wierzę w to i już nie mogę się doczekać ;)

 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK