Wychowanie
nr 3 (129) marzec 2018

Zepchnięcie ojców z rodzicielskiego piedestału i postawienie w roli stracha na wróble wcale nie wychodzi na zdrowie, i to nie tylko dzieciom, ale również nam, mamom!

Aneta Wardawy

Co na to tato?

Zepchnięcie ojców z rodzicielskiego piedestału i postawienie w roli stracha na wróble wcale nie wychodzi na zdrowie, i to nie tylko dzieciom, ale również nam, mamom!

 

 

Czy jest jakiś złoty środek w wychowaniu dziecka? Każdy rodzic zapewne nie raz zadawał sobie to pytanie. Mamy tysiące poradników, w których eksperci prześcigają się w dawaniu rad i scenariuszy postępowania. A życie pokazuje, że ile rodzin, tyle możliwości.

Kiedyś rodzicielstwo było bardziej intuicyjne, „szeptane”. Wiele cennych rad (ale i zupełnie chybionych) słyszało się od mam, babć, sąsiadek. One były kopalnią wiedzy i doświadczenia na temat pielęgnacji i wychowania dzieci. Takie były czasy. Wychowaniem młodszych pokoleń zajmowały się głównie kobiety, często wyłączając mężczyzn z tej dziedziny życia.

 

Sama zrobię to lepiej

Jeszcze pokolenie naszych mam hołdowało zasadzie „sama zrobię to lepiej”. Efektem było odsunięcie ojców i dziadków. Nie tylko zepchnięcie ich z rodzicielskiego piedestału, ale co gorsza, postawienie w roli stracha na wróble, który ukarze dziecko za przewinienia, gdy już wróci z pracy. Tata stał się w wielu domach egzekutorem kar i na tym kończyła się jego rola, bo mama brała na siebie wszystko inne. Radziła sobie, bo czerpała wsparcie i pomoc od innych kobiet. Siatka wzajemnego wsparcia i kobieca solidarność były bardzo silne. Ale czy na tyle silne, by zastąpić w życiu dziecka obecność i autorytet ojca?

Jako młoda mama często zderzałam się z cierpkimi uwagami mojej mamy na temat tego, że angażuję męża w aktywną opiekę nad dziećmi. Słyszałam, że to niepotrzebne, bo przecież mój mąż jest zmęczony po pracy, a ona lepiej pomoże mi przy kąpieli dziecka. Fakt, dużo pracował, rzeczywiście był zmęczony, czasem bardzo. Myślę też, że wtedy z radością przystałby na taki układ. Po latach przyznał się, że bardzo nie lubił tego, że czekałam na niego z kąpielą dziecka czy angażowałam go w spacery. A robiłam to z uporem i żelazną konsekwencją. Dbałam o to, żeby to on, tata, kąpał i szykował do snu naszą najstarszą córkę. Niejeden raz dochodziło między nami na tym polu do spięć, ale intuicyjnie czułam, że tata i córka muszą mieć jakiś czas wspólny w ciągu dnia, nawet jeśli to wymagało przeorganizowania naszej doby tak, żeby im to umożliwić. Potem stało się to rutyną, a z czasem, kiedy dziecko rosło i zaczęło wchodzić w interakcję z tatą, zaczęło im to sprawiać radość. Zaczęła się rodzić więź.

 

Ucieczka z domu

Jako zajmująca się domem mama dwójki maluchów i studentka w trybie dziennym, musiałam nauczyć się manewrować pomiędzy zajęciami, ale i znaleźć chwilę na oddech, żeby nie zwariować. Tu przyszedł mi z pomocą mąż, który zaproponował, żebym w weekend „uciekała z domu” na kilka godzin tylko dla mnie. Szaleństwo. On zostawał wtedy z naszą niespełna dwuletnią córeczką i kilkumiesięcznym synkiem, a ja szłam do kina, na kawę, spotykałam się z koleżankami czy po prostu szłam na spacer. Dziś z perspektywy czasu wspominam ten okres z uśmiechem. Te soboty trzymały mnie wtedy w pionie i przy zdrowych zmysłach. Wychodziłam z domu, wiedząc, że mój mąż w pełni ogarnie sytuację i towarzystwo. Byłam spokojna. Do dziś pamiętam jednak telefon mojej mamy, który odebrałam w autobusie. Zapytała mnie, gdzie jestem, na co odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że jadę do kina. Jej reakcja była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Mama zapytała mnie: „Jak to? A gdzie dzieci?”. Powiedziałam, że zostały w domu z tatą. Na co mama z okrzykiem oburzenia stwierdziła: „Zostawiłaś je w domu SAME?! Ja bym nigdy tak nie zrobiła…”. Potem nastała znacząca cisza. Powiedziałam, że nie są same, ale ze swoim tatą, i nic im nie będzie. Wiedziałam, że nie mnie zrozumiała. Ta rozmowa wytrąciła mnie z równowagi. Byłam młodą, mało doświadczoną mamą, więc zaczęłam się zastanawiać, czy może rzeczywiście nie szkodzę swoim dzieciom. Kiedy tamtego wieczora wróciłam do domu, zastałam kosmiczny bałagan i mojego męża układającego naszą rozbrykaną dwójkę do snu. Chyba dobrze się bawili ;) I zrozumiałam, że to nie błąd. Mąż poradził sobie świetnie. Tak jak wiele razy wcześniej i wiele razy później. Musiałam zaufać, ale było warto.

 

Trzy kroki w tył

Efektem tamtych wydarzeń i lat, kiedy mąż aktywnie i coraz bardziej uczestniczył w życiu naszej rodziny, jest to, że teraz, kiedy mamy w domu już całkiem sporą gromadkę młodych ludzi, widzę, jak bardzo ważny jest w ich życiu. Zdarza się nierzadko, że budząc się w nocy z niespokojnego snu, wołają nie mamę, a tatę. On jest tym, który stanowi głowę naszej rodziny – nie tylko teoretycznie, ale i w życiu. Jego autorytet w oczach naszych dzieci i fakt, że mąż nie ucieka przed nimi, a chce aktywnie uczestniczyć w ich życiu, jest dla mnie pięknym dowodem na to, że było warto walczyć o ich wspólny czas, o te codzienne chwile i wspólne doświadczenia. Mama musi czasem stanąć trzy kroki z tyłu, żeby zrobić przy dziecku miejsce. Przestrzeń, w której ojciec będzie miał możliwość rozwinąć skrzydła swojego rodzicielstwa i stać się TATĄ.

Drogie mamy, pozwólcie sobie pomóc. Nie zamykajcie się w bańce autorytetu w kwestii wychowania i opieki nad dzieckiem. Tata też potrzebuje tego czasu, bo tylko w ten sposób buduje się więź – przez wspólne przebywanie, przeżycia, wspomnienia. Niejeden mężczyzna na początku garnie się do opieki nad dzieckiem, ale krytykowany i poprawiany, szybko się zniechęca i odsuwa, zostawiając miejsce „wszystkowiedzącej” mamie. Tymczasem dzieci potrzebują taty, a mama potrzebuje czasem oddechu, czasu tylko dla siebie ;) Rodzicielstwo nie jest łatwe, ale dzięki mądremu rozkładaniu sił na dwoje może się stać piękną przygodą życia i przynieść smaczne owoce.

 

 

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK