Rozwój duchowy małżonków
nr 3 (189) marzec 2023

Scenariusze bywają różne: od najbardziej dramatycznych (oboje lub jedno z nich odchodzi, bo pojawił się „ktoś trzeci”) po jałowe dożywanie starości obok siebie (bo przecież nie razem), gęsto przetykane wzajemnymi pretensjami...

Beata i Tomasz Strużanowscy

Znowu tylko we dwoje

To kiedyś musi się tak wreszcie skończyć… Po to rodzimy dzieci, utrzymujemy je, wychowujemy, łożymy na ich wykształcenie, aby któregoś dnia wypuścić je w szeroki świat. Odchodzą – czasem (licząc w kilometrach) blisko, na sąsiednie osiedle, kiedy indziej daleko: na drugi koniec Polski, do innego kraju, na inny kontynent. Bo lepsze perspektywy pracy, bo mieszkanie, bo mąż lub żona stamtąd, bo kariera, bo ciągnie nieznane, kusi przygoda, przepełnia chęć wypróbowania świeżo wyrosłych skrzydeł samodzielności. Bywa, że wybierają zupełnie inny styl życia i odchodzą daleko nie tyle w wymiarze przestrzeni, co w sferze wartości – zupełnie innych od tych, które starali się im wpoić rodzice. Tak czy owak – drzwi zamykają się za ostatnim wypuszczanym w świat dzieckiem i w gnieździe, w którym dopiero co panował gwar, robi się o wiele ciszej.

 

Zapomnieli o małżeństwie

Zostają we dwoje. Staż małżeński 25, 30, czasem 40 lat, wypełnionych troską o latorośle, twardym zmaganiem o zapewnienie im jak najlepszego startu życiowego. I oto wybija godzina prawdy – prawdy o stanie ich małżeństwa. Teraz się okaże, w jakim kierunku poprowadzili swą wzajemną miłość, która niegdyś połączyła ich „aż do śmierci”. Teraz wyjdzie na jaw, czy faktycznie była to miłość do końca życia, czy tylko do końca… tej miłości.

Jedni przegrywają z kretesem. Okazuje się, że przez te wszystkie lata nici wzajemnej komunikacji i porozumienia nie łączyły ich bezpośrednio ze sobą, lecz przebiegały poprzez dzieci. To dzieci były powodem, dla którego mąż i żona ze sobą rozmawiali, podejmowali decyzje, wspierali się nawzajem. Zaaferowani rodzicielstwem zapomnieli, że są małżeństwem. Przestali interesować się wewnętrznym światem drugiej połówki – jej radościami, marzeniami, obawami, troskami, wątpliwościami. Przestali uważnie nasłuchiwać, co jej (jemu) w duszy gra. Wspólna opieka nad dziećmi podtrzymywała iluzję, że coś ich łączy. Kiedy dzieci na co dzień zabrakło, owa iluzja prysła niczym bańka mydlana. Wyszło na jaw, że nie mają właściwie o czym rozmawiać, że są sobie obojętni, że tak naprawdę pod jednym dachem mieszka dwoje obcych sobie ludzi lub jeszcze gorzej – że wręcz działają na siebie jak czerwona płachta na byka.

Dalsze scenariusze bywają różne: od najbardziej dramatycznych (oboje lub jedno z nich odchodzi, bo pojawił się „ktoś trzeci”) po jałowe dożywanie starości obok siebie (bo przecież nie razem), gęsto przetykane wzajemnymi pretensjami, grubiaństwem, brakiem szacunku, wsparcia, życzliwości, wrażliwości, współczucia.

 

Miłość na dobre i na złe

Inni przechodzą przez tę próbę zwycięsko. Nadal (a wręcz jeszcze bardziej niż dotąd) mają o czym ze sobą rozmawiać, nadal lubią spędzać ze sobą czas, wspominać przeszłość, rozwiązywać bieżące węzły, snuć plany na przyszłość. Co więcej – to właśnie teraz przystępują do realizacji wspólnych marzeń, na które przedtem nie starczało czasu, sił lub… pieniędzy. I choć z jednej strony odczuwają lekki smutek, że coś się skończyło, że to nie tylko drzwi zamknęły się za ostatnim dzieckiem, ale i pewien etap życia, to jednocześnie są w nich radość, nadzieja i wyczekiwanie na powrót tego, co dawno, na samym początku już było – do „razem, tylko we dwoje”. Rozmawiają, dyskutują, dzielą się treścią przeczytanych lektur i obejrzanych filmów, chodzą na spacery, do teatru, kina, opery, na koncerty, celebrują codzienną wspólną kawę, jeżdżą na urlop w coraz to nowe miejsca, spotykają się z przyjaciółmi, razem się modlą, uczestniczą w Eucharystii, formują się duchowo we wspólnocie, rozumieją się werbalnie i bez słów, nadają na tych samych falach. Szanują się, służą sobie nawzajem, lubią ze sobą być. Cieszą się odwiedzinami dzieci, nadal niosą im pomoc na miarę swych możliwości, zakochują we wnukach, ale przede wszystkim cieszą się sobą, napawają się tym, że mijają lata, a ich miłość nie tylko się uchowała, lecz jeszcze się rozwija, wzrasta, dojrzewa. Na dobre i na złe.

Szczęśliwi, którzy nie wiedzą z własnego doświadczenia, co to syndrom pustego gniazda!

Beata i Tomasz Strużanowscy

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK