Reportaż
nr 2 (80) LUTY2014

Gdy odwiedziłam ich po raz pierwszy, zdumiałam się bijącym od niej ciepłem. Dowcipy sypała jak z rękawa. Na śmierć trzeba sobie zasłużyć – mawiała, komentując swoje cierpienie.

Dorota Niedźwiecka

Odchodzenie…

Osiem lat leżała, przykuta do łóżka. To było wyzwanie: dla niej i rodziny. Zmaganie, by odnaleźć sens w cierpieniu.

Choroba przychodziła stopniowo. Mimo to rodzinie Szubartów z Dzierżoniowa trudno było ją zaakceptować. Dotychczas to babcia Kamila gotowała obiady, prała i prasowała. Trzeba było przeorganizować dom.

 

Bunt

Na początku czuli bunt. Pytali Boga, dlaczego właśnie ich to spotkało. Elżbieta i Kazimierz (córka i zięć pani Kamili) obawiali się niewiadomej: tego, czy fizycznie i emocjonalnie podołają obowiązkom. Pani Kamila próbowała uporać się ze świadomością, że resztę życia spędzi w łóżku, uzależniona od innych.

– Jednym z trudniejszych dla nas doświadczeń była potrzeba wstawania do mamy w nocy – mówi Elżbieta Szubart. – Zdarzało się, że nie spała całą noc, trawiona przez strach. Rzucała przedmiotami, stukała łyżeczką w szklankę, zdarzało się, że spadła z kanapy. Zasypiała dopiero nad ranem.

– Początek choroby to trudny czas – wyjaśnia Bożena Wach, psycholog kliniczny z Wrocławia. – Od bliskich wymaga uczenia się na nowo relacji z chorym, opartej przede wszystkim na zrozumieniu, empatii, współczuciu, pokorze i cierpliwości. Poradzenia sobie z uczuciami złości, zniecierpliwienia, rozgoryczenia. Pomaga w tym uświadomienie sobie, że bliski – podobnie jak my – boi się, cierpi i rozpacza.

 

Akceptacja

Powoli było coraz lepiej. Zaakceptowali nową sytuację, podzielili obowiązki pomiędzy siebie i nastoletnie dzieci. Przychodziły też dni, w których było ciężko. Zazwyczaj jednak pani Kamila była cierpliwa i pełna optymizmu. Stała się pogotowiem modlitewnym rodziny.

Gdy odwiedziłam ich po raz pierwszy, zdumiałam się bijącym od niej ciepłem. Dowcipy sypała jak z rękawa.

– Na śmierć trzeba sobie zasłużyć – mawiała, komentując swoje cierpienie. I zaraz dodawała: – Żebym tylko nie umarła w zimie. Bo pogrzeb będę miała byle jaki.

Państwo Szubartowie szybko odkryli, że mamie łatwiej jest trwać w wewnętrznym pokoju nie tylko dzięki postawie zrozumienia wobec niej, ale także dzięki sakramentom.

– Spotkanie z Chrystusem w częstej spowiedzi i Komunii świętej łagodziło lęk, dodawało sił – mówią.

Ważna była pomoc bliskich: sąsiadki, z którą państwo Szubartowie mogli zostawić mamę w razie pilnej potrzeby, i przyjaciółki, odwiedzającej ją regularnie, co niedzielę.

– Mam poczucie, że opiekunowie koncentrują się często tylko na działaniu, aby w ten sposób poradzić sobie z własnym lękiem, bezradnością, bezsilnością – mówi Bożena Wach. – A chory potrzebuje, by chociaż na pół godziny zaprzestać mycia i karmienia i pobyć z nim: potrzymać za rękę, wspomnieć dobre czasy, pozwolić opowiedzieć mu o lęku, przemijaniu, a nawet o śmierci. Wystarczy słuchać, pomóc nazwać uczucia, przyjąć je i pozwolić na smutek.

Pani psycholog podkreśla, że tym, którzy zgodzą się na swoją chorobę, łatwiej układają się relacje z otoczeniem. Osoby buntujące się stają się zwykle roszczeniowe i agresywne wobec siebie i innych. Często dają do zrozumienia, że nikt nie potrafi dobrze wykonać zleconych przez nie zadań, mają o wszystko pretensje.

 

Szukanie sensu

Państwo Szubartowie pytali o sens i dojrzewali wraz z mamą. 

– Skoro Bóg daje tyle cierpienia, które ona i my znosimy od lat, czemuś to służy – mówili.

– Myślę, że w takiej sytuacji dobrze jest się modlić po prostu o rozwiązanie problemu, a nie o cudowne uzdrowienie czy śmierć – mówi pan Kazimierz. – O sytuację, którą będziemy potrafili przyjąć. Często zabiegamy usilnie, by Bóg kogoś uzdrowił. A może lepiej, by chory trwał w swoim cierpieniu, by np. uzdrawiać inne relacje?

– Trwanie przy chorej mamie pozwalało mi coraz bardziej dojrzewać – mówi Elżbieta. – Siłę znajdowałam we Mszy świętej i adoracji, na których byłam prawie codziennie. I w relacjach z ludźmi z Domowego Kościoła. Powoli coraz ważniejsze stawało się dla mnie, by to mamie było lepiej niż mnie, by była zadowolona i zadbana. Największą radość czułam wtedy, gdy przy pielęgnacji mamy spotkałyśmy się wzrokiem i razem żartowałyśmy.

– Bez pomocy Bożej ani rusz – dodaje Kazimierz. – Opieka nad mamą byłaby tylko obowiązkiem, a to za mało, by unieść ciężar.

– Mama odeszła od nas ze spokojem. To była dla mnie najcenniejsza życiowa lekcja – dodaje Elżbieta.

 

Dorota Niedźwiecka – dziennikarka, nauczycielka, tutor i fotograf. Od kilkunastu lat związana z pismami regionalnymi i ogólnopolskimi. Zajmuje się tematyką społeczną, psychologiczną, historyczną i duchowością katolicką. Pasjonują ją zagadnienia relacji między ludźmi i komunikacji społecznej.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK