Jak dziecko tulił się do ich krzyża
Ona złamała kręgosłup. On Drogę krzyżową w górach za nią odprawiał, a później krzyż wyrzeźbił – dla niej. Ten krzyż zdjęła ze ściany w swoim pokoju i podarowała Ojcu Świętemu. Do TEGO KRZYŻA w swój ostatni Wielki Piątek przytulał się Jan Paweł II – święty.
Jej połamany krzyż
„8 marca 1990 roku, w Dzień Kobiet, miałam później pójść do pracy, więc pomyślałam, że umyję okno, które otwierało się na zewnątrz” – opowiada Janina Trafalska.
„Mąż mi pomagał, ale w pewnym momencie poszedł zrobić kawę. Wypadłam z pierwszego piętra i złamałam kręgosłup. Z dnia na dzień stałam się bezradna jak małe dziecko. Miałam 29 lat, 6-letniego synka Sebastiana i trafiłam do szpitala, a tam długie tygodnie leżenia w łóżku, bezsilności i bólu. Nawet przewrócić się na bok nie potrafiłam i na zawsze straciłam sprawność nóg.
Do domu wróciłam dopiero na Boże Narodzenie na wózku inwalidzkim i zaczął się mój bunt. Bo jak tu sobie poradzić i małe dziecko do szkoły wyprawić? Miałam pretensje do Pana Boga. Trzy lata się zmagałam i z domu nie wychodziłam. Bałam się kontaktu z ludźmi, bo co sobie pomyślą? Zaczęłam nienawidzić siebie. I jeszcze ten wózek inwalidzki… Pomyślałam: «Życie nie ma sensu!».
Ostatkiem sił podjechałam do figury Matki Bożej, którą wyrzeźbił mąż i która stała w moim pokoju, i westchnęłam: «Matko Boża, ratuj mnie!». Położyłam się na łóżku i głęboko zasnęłam. Kiedy się obudziłam, było już ciemno, ale jakiś ciężar spadł mi z serca. Myśli jakieś jasne się w mojej głowie pojawiły, że jeszcze nie jest tak najgorzej, że jak się ładnie ubiorę i zrobię fryzurę, to nie jest tak źle. Dlaczego mam się tak trapić, i nawet lusterko wzięłam do ręki.
Zaczęła się długa droga, która doprowadziła mnie do takiego momentu, że kiedyś w kościele powiedziałam Jezusowi, że Mu dziękuję za cierpienie. I dostałam taką radość, że życie na wózku to nie jest wcale taka wielka tragedia, tylko trzeba z tego wyciągnąć wnioski i żyć dalej dla innych.
Za mną 28 lat bólu i cierpienia, ale dzisiaj to ja już z taką nadzieją patrzę w przyszłość”.
Jego Droga krzyżowa
„Gdy żona była w szpitalu, idę ze Stefkowej, gdzie mieszkamy, w Bieszczady. To był Wielki Piątek. Wczesnym rankiem ze znalezionego drewna rzeźbię krzyż i ruszam z nim w drogę” – wraca myślami do dnia sprzed 28 lat Stanisław Trafalski.
„Dwa kilometry w górę idę po wykrotach, padam, rozmyślam nad każdą stacją i w końcu widzę szczyt, taki piękny Wielki Król (732 m), tam stawiam krzyż. Tam zostaje. Przez 10 lat, do 2000 roku, żona o tej mojej drodze nie wiedziała. To była taka moja tajemnica duchowa, a ja tę moją Drogę krzyżową przez 10 lat każdego roku w Wielki Piątek odprawiałem w jej intencji”.
Krzyż dla świętego
„W 1997 roku dostałem zamówienie, żebym wyrzeźbił dwa krzyże. Gdy skończyłem pierwszy, podniosłem go i poczułem ogromną moc, która z niego na mnie spłynęła. Pobiegłem do żony i zawiesiłem ten krzyż nad jej łóżkiem. Tam wisiał przez trzy lata” – opowiada bieszczadzki rzeźbiarz.
„W 2000 roku wójt z delegacją samorządową wybierał się do Watykanu i chciał, żebym zrobił coś dla Papieża. Żona powiedziała, że podaruje mu swój krzyż. Ściągnąłem ten krzyż, ucałowałem, przytuliłem się do niego i dałem żonie, ona zrobiła to samo.
20 lipca 2000 roku Jan Paweł II dostał nasz krzyż”.
„A potem tęskniliśmy za NIM, za naszym krzyżem, i nie wiedzieliśmy, co się z nim dzieje” – mówią ze wzruszeniem.
Ostatni Wielki Piątek
Stefkowa
„Wielki Piątek 2005 roku, mąż w pracowni, syn ma 21 lat i wybiera się na Drogę krzyżową do kościoła. Sebastian włączył przed wyjściem telewizor, dosłownie na chwilę, była transmisja z Watykanu i ostatnia, czternasta stacja Drogi krzyżowej. A on taki przejęty krzyczy na cały dom: «Ojciec Święty trzyma nasz krzyż, ten, co u mamy przez trzy lata wisiał, ten, co go tata wyrzeźbił!». A ja na to: «Ale co ty, to niemożliwe, takich krzyży to są tysiące”. A Sebastian woła: «Ale ja cię proszę, mamo, chodź i zobacz!»” – przypomina sobie Janina.
„Jan Paweł II trzymał ten krzyż z trudnością, dotykał go czołem. To nie Papież dźwigał krzyż, to krzyż dźwigał Papieża” – wspomina Stanisław Trafalski.
Watykan
Wyczerpany chorobą i cierpiący Jan Paweł II modli się w prywatnej kaplicy. Za pośrednictwem telewizji łączy się w modlitwie z uczestnikami Drogi krzyżowej w rzymskim Koloseum. Przed czternastą stacją (Jezus złożony do grobu) Ojciec Święty prosi o krzyż, ale po przebytej tracheotomii nie może nic mówić. Prośbę wyraża tylko gestami. Arcybiskup Stanisław Dziwisz mówi do ks. Mieczysława Mokrzyckiego: „Mieciu, przynieś krzyż”. Osobisty sekretarz idzie do swojej sypialni, ściąga krzyż ze ściany, po czym wręcza go Ojcu Świętemu. Cały świat widzi niezwykły obraz. Oto Jan Paweł II jak dziecko tuli się do krzyża – tego ze Stefkowej, tego od Janiny i Stanisława.
Arcybiskup Mieczysław Mokrzycki: „Ksiądz Stanisław powiedział, że najlepszy będzie taki lekki, drewniany krzyż, który miałem w swojej sypialni. Pobiegłem na górę. Przyniosłem Ojcu Świętemu ten krzyż”.
Jan Paweł II podarował krzyż ks. Mokrzyckiemu w 2000 r.
opracował JP
PS Krzyż wrócił do Polski, na Podkarpacie. Arcybiskup Mokrzycki przekazał go swoim rodzicom. Pewien proboszcz, poruszony historią krzyża, poprosił rodziców arcybiskupa o możliwość wystawienia go w swojej parafii. Oni za zgodą syna przekazali go kościołowi w Kraczkowej. Dziś ten krzyż wielkopiątkowy jak relikwia wędruje po całej Polsce i przynosi owoce tak jak prawdziwe DRZEWO ŻYCIA. Bo w nim połączyły się cierpienie św. Jana Pawła II, 28 lat cierpienia Janiny i Droga krzyżowa Stanisława na Wielkim Królu w Bieszczadach.