Dwugłos
nr 9 (87) WRZESIEŃ 2014

Zarówno edukacja domowa, jak i szkoła publiczna mogą przynieść pożytek. Otrzymaliśmy wolność, aby wybrać to, co najlepsze dla naszych rodzin.

Joanna i Robert Kościuszko

Zamiast klosza

Trójka naszych dzieci po pięciu latach przytulania się do mamy, siedzenia na kolanach taty, słuchania setek książeczek, zabaw z rodzeństwem została wypuszczona spod naszych skrzydeł do Szkół Publicznych

 

Moja żona, będąc nastolatką, usłyszała ciekawą opowieść. Oto Ewa w raju przygotowuje pierwszy obiad. Wciąż jeszcze bardzo ostrożna pyta Boga, czy wolno jej przyrządzić raczej jabłka czy śliwki. Czy powinna zrobić z tego sałatkę owocową, naleśniki czy może knedle. A Pan Bóg tylko przypomina: „Możecie używać tych wszystkich owoców i przyrządzać je na różne sposoby. Nie dotykajcie tylko tego zakazanego owocu, bo od niego zginiecie”. Podobnie patrzymy na naukę naszych dzieci. Zarówno edukacja domowa, jak i szkoła publiczna mogą przynieść pożytek. Otrzymaliśmy wolność, aby wybrać to, co najlepsze dla naszych rodzin. Mamy przyjaciół uczących dzieci w domu. Są to niezwykli ludzie. Kibicujemy, aby im się udało. Często wymieniają zalety homeschoolingu: że chronią dzieci przed patologiami w szkole, że uczą tych ważniejszych według nich elementów z programu, że mają tańsze wakacje we wrześniu i wtedy jadą nawet na południe Europy. My jednak wybraliśmy inaczej. Trójka naszych dzieci po pięciu latach przytulania się do mamy, siedzenia na kolanach taty, słuchania setek książeczek, zabaw z rodzeństwem została wypuszczona spod naszych skrzydeł do SZKÓŁ PUBLICZNYCH. Dlaczego wybraliśmy dla nich tę drogę? Kierowały nami głównie dwa powody.

Po pierwsze, nie chcemy zbyt długo trzymać dzieci pod kloszem. Próbujemy uczyć je od dzieciństwa trudnej lekcji, jak być solą i światłem dla świata. Asystujemy im, gdy uczą się opierać pierwszym pokusom. Na przykład gdy trzymają się z dala od smartfonów rówieśników pełnych niemoralnych filmów i złych gier. W szkole są różni koledzy – od dobrych dzieci przez inteligentnych cwaniaków aż po łobuzów bluzgających gorzej niż robotnik na budowie. O dziwo, nasi synowie wybierali sobie tych „właściwych” kolegów – może dlatego, że codziennie o tym z nimi rozmawialiśmy.

Pewnego dnia byliśmy bardzo dumni z syna. Gdy wrócił ze szkoły, opowiadał zasmucony, jak od dłuższego czasu klasa przezywa jednego z uczniów „Syfem”. Nasz Tomek wziął go w obronę i nawet usiadł z nim w ławce, aby ten nie był sam. Innym razem nasz pierworodny brał udział w olimpiadzie matematycznej. Po przyjacielsku dał odpisać zadanie koledze. Za karę z hukiem wyrzucono obu z konkursu i obniżono im zachowanie na semestr. Początkowo chcieliśmy bronić swojego dziecka. Gdy jednak ochłonęliśmy, zauważyliśmy, że po tej bolesnej lekcji syn stał się rozważniejszy.

Innym razem Michał przeżywał ciężkie chwile. Jako najmniejszy w klasie dostał tróję z rzutu piłką lekarską. Wszyscy ścieraliśmy się z tą oceną. Uważaliśmy, że to nie fair. Jednak dopingowaliśmy syna, aby nie poddawał się, tylko systematycznie ćwiczył. Nauczył się wspaniale pływać. Dostał się do sportowej klasy judo. Na koniec podstawówki otrzymał szóstkę z WF-u. Innym razem płakaliśmy ze wzruszenia i ze śmiechu, gdy nasz najmłodszy syn sprzeczał się z kolegami, że ogród Eden istniał naprawdę. Usłyszał wtedy: „Bo ty, Jasiu, to jesteś taki bardzo religijny”.

Nasze pociechy zbyt szybko dorosną i opuszczą rodzinny dom. Czy w tym czasie nauczą się dokonywać właściwych, samodzielnych wyborów? Przecież w końcu razem z Chrystusem mają zwyciężać ten świat.

Po drugie, wybraliśmy szkoły publiczne, bo nie potrafimy dorównać zespołowi wykształconych specjalistów, szczególnie w gimnazjum czy w liceum. Oczywiście są różni nauczyciele, jednak aktywny rodzic może skierować dzieci w objęcia dobrych pedagogów z wiedzą oraz tradycyjnymi wartościami.

Na przykład gdy byliśmy młodymi rodzicami, wydawało nam się, że nasz pierworodny syn ma zdecydowanie ścisły umysł, że to strata czasu, by dbał o ładny zeszyt czy brał udział w konkursach polonistycznych. Jednak doświadczona nauczycielka zaraziła go miłością do literatury. Tomek ku naszemu zaskoczeniu został laureatem olimpiady i dzięki temu dostał się do wymarzonego gimnazjum (również publicznego). Obecnie uczy się w liceum o profilu matematycznym i znów ma bardzo wymagającą polonistkę, za co jesteśmy bardzo wdzięczni. W tym samym publicznym liceum uczą matematyki utytułowani wykładowcy z Uniwersytetu Warszawskiego. Chce im się przychodzić na kilka godzin w tygodniu do szkoły średniej, bo młodzi ludzie to ich pasja. Jako rodzice nie potrafimy z nimi konkurować. Nie umiemy przygotować naszych dzieci na studia tak jak ci nauczyciele.

Nasz młodszy syn również uczy się w swoim wymarzonym gimnazjum (państwowym), bo jest tam rozszerzony hiszpański. Michał marzy o podróżach po Ameryce Południowej. Wygrał stołeczny konkurs z tego języka. Krok za krokiem przybliża się do spełnienia swych marzeń. My, rodzice czwórki dzieci, nie ogarnęlibyśmy tego wszystkiego. Nie stać nas też finansowo na prywatne lekcje. Natomiast w publicznej szkole kompetentni pedagodzy uczą tego wszystkiego za darmo. No może właściwiej byłoby powiedzieć: za nasze podatki, które i tak płacimy. W takiej szkole wciąż można znaleźć nauczycieli z powołania. Ci uczą z pasją, wytyczają kierunek, pokazują, dokąd można dojść. Cieszymy się, że można jeszcze znaleźć takich pedagogów.

 

Robert i Joanna Kościuszko autorzy i wydawcy nowej powieści dla dziewczyn „Klejnot Aswerusa”

www.kosciuszko.eu

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK