Psychologia
nr 2 (152) luty 2020

Zakochanie to wstęp do miłości, kiedy nagle zaczynamy odkrywać, że nie wystarczamy sami sobie, a ktoś inny zaczyna nas pociągać, fascynować, interesować...

Sylwia Bartosek-Środa

Zakochanie to nie miłość

Kiedy mówimy o miłości, to zwykle myślimy o zakochaniu. A to nie to samo.

s. Anna Maria Pudełko AP: Zakochanie to wstęp do miłości, kiedy nagle zaczynamy odkrywać, że nie wystarczamy sami sobie, a ktoś inny zaczyna nas pociągać, fascynować, interesować. Że dobrze nam przy nim być, że chcemy go coraz bardziej poznawać. Nagle zaczynamy przedzierać się przez nasz egoizm, by spotkać się z drugim człowiekiem. Dlatego ten etap jest bardzo ważny, bo wyrywa nas z zapatrzenia w siebie, z samowystarczalności, ale nie możemy się na nim zatrzymać.
 

Wielu się zatrzymuje.

Zakochanie to oczarowanie czy wręcz „zaczarowanie” drugą osobą. Im większe jest na początku zaczarowanie, tym większe później rozczarowanie. Pozostają zniechęcenie, zgorzknienie, smak porażki i pomyłki. Zachwyt zakochania jest potrzebny, aby się spotkać i wzajemnie wybrać. Potem zaczyna się trudna wspólna droga – budowanie więzi opartej na miłości.
 

Do której się dojrzewa.

Miłość to ciężka praca, piękna i niesamowicie pasjonująca. Miłość nie jest uczuciem. Uczucia są jedną z jej części składowych, a miłość to przede wszystkim decyzja i postawa życia. To jest szukanie dobra drugiego człowieka przy jednoczesnej trosce o własne dobro. To budowanie coraz bardziej dojrzałej relacji i odkrywanie tego, że mogę starać się być darem dla drugiego, ale drugi jest też darem dla mnie. Ale jeśli ten drugi jest mi potrzebny tylko po to, by wypełnić pustkę, zaspokoić moje potrzeby, to wtedy ja się nim wysługuję, traktuję go przedmiotowo. Można powiedzieć, że to relacja pasożytnicza.
 

Ale to chyba już nie zakochanie, a zdobywanie?

W samym zakochaniu również może się pojawić egoizm. Myślę, że też nie do końca uświadomiony. Dlatego, mimo przysłowiowych różowych okularów, „motyli w brzuchu” i endorfin, które silnie wpływają na nasze emocje, powinniśmy się starać patrzeć na tę drugą osobę racjonalnie. Pytać siebie, czy ten mężczyzna, ta kobieta, jest tą osobą, z którą chce przeżyć resztę życia. Czy to, w jaki sposób ktoś postępuje, żyje, jakie podejmuje decyzje, zgadza się z moim światem wartości? Czy to będzie dobry mąż (dobra żona) dla mnie? Czy to będzie dobry ojciec (dobra mama) dla moich dzieci? Takie przyglądanie się też trochę otrzeźwia. Niezwykle ważne są rozmowy i wspólne działania. Wtedy się poznajemy.
 

Część tak się poznaje, że razem zamieszkują.

To bardzo delikatny moment, kiedy wielu młodych ludzi buntuje się przeciwko temu, do czego zaprasza nas Kościół. A to mądre zaproszenie. Dlaczego? Absolutnie ani Bóg, ani Kościół nie chce zabierać młodym radości z bliskości, z cielesności, z seksualności. Tylko wszystko ma swój czas. Domu nie budujemy od dachu, a od fundamentów. Im stabilniejsze fundamenty, tym dłużej i więcej dom wytrzyma.

Co się dzieje, kiedy ludzie zaczynają swój związek od bliskości fizycznej? Ona jest ogromnie angażująca i tak absorbująca, że trudniej im się spotkać w innych wymiarach: w rozmowie, w pomaganiu sobie, w komunikacji uczuć. Łącząca osoby więź pozostaje tylko w wymiarze fizycznym. Specjaliści mówią, że zakochanie może trwać od siedmiu miesięcy do czterech lat, więc wcześniej czy później ten stan się kończy, wypala. A jeśli nie ma nic innego oprócz bliskości fizycznej, przestaje się widzieć sens takiego związku. Dlatego chodzi o to, by najpierw zbudować głęboką więź między sobą, a fizyczność, bliskość, seksualność to dopełnienie tej jedności.

 

Oczywiście jeśli mężczyzna poczeka.

Jeśli mężczyzna nie potrafi na kobietę poczekać, jeśli jej nie szanuje przed ślubem, to kto jej zagwarantuje, że będzie ją szanował po ślubie? Jeżeli mężczyzna nie potrafi zdobyć się na wstrzemięźliwość, na czystość, to czy kiedy żona jest w ciąży, będzie umiał być jej wierny czy powie, że musi zaspokoić swoje potrzeby? To są ważne pytania.

Poza tym w naszej seksualności mamy zapisane coś takiego jak prawo pierwszych połączeń. Człowiek w wymiarze przeżywania siebie, fizyczności jest białą kartą. Każde doświadczenie, każdy dotyk, każde doznanie w nas pozostaje. Jeśli to zrobimy byle jak, w pośpiechu, w ukryciu, takie informacje utrwalą się w naszej pamięci emocjonalnej.

To zaproszenie do czystości, wierności ma głęboki sens, który – jak mi się wydaje – nie do końca jest tłumaczony i ukazywany.

 

Jak poznać, że to ten jedyny, wymarzony? Bo często jest tak, że czekamy, czekamy…

Nie ma gotowych rozwiązań. Ważne jest jednak to, by nie łapać pierwszej lepszej okazji i nie zaciągać mężczyzny przed ołtarz, ale też żeby nie czekać w nieskończoność, bo „ja mam taki ideał mężczyzny, któremu żaden z moich kolegów nie jest w stanie dorównać”. Kobieta musi poznać siebie, jaka jest, co chce zaoferować, co chce dać, czego sama potrzebuje, i na podstawie tego określić, na jakiego mężczyznę czeka.

I jeszcze jedno: ludzie to nie są połówki jabłek, które muszą się spotkać, a Pan Bóg nie przeznacza nam z góry konkretnej osoby. Jeśli by tak było, to gdzie wewnętrzna wolność? Nie możesz zwalać winy na Boga, że to On tak dla ciebie wybrał, bo ty nie do końca byłaś przekonana.

Pan Bóg każdemu z nas daje serce, które potrafi kochać. Daje nam rozum i mówi: „Wybieraj, ale to ty decydujesz, z kim chcesz iść przez życie. Jeżeli potem tego człowieka do mnie przyprowadzisz, ja wam pobłogosławię, będę was wspierał, ale to są wasze decyzje”.

 

Anna Maria Pudełko AP  apostolinka z Instytutu Królowej Apostołów dla Powołań, psychopedagog powołania. Wykłada w Wyższym Seminarium Duchownym w Łowiczu. Współpracuje ze Szkołą Formatorek Zakonnych przy Centrum Formacji Duchowej w Trzebini. Prowadzi rekolekcje, wykłady i warsztaty dla osób konsekrowanych, kapłanów i małżonków.

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK