Włóczyć się czy wędrować?
Trudno nie zauważyć, że coraz więcej ludzi albo gdzieś gorączkowo pędzi, albo leniwie się włóczy. Widać to szczególnie latem. Można powiedzieć, że jest coraz więcej samopoganiaczy i włóczęgów, ale bardzo mało wędrowców lub pielgrzymów.
Pewien misjonarz wędrował do odległej górskiej wioski. Szło z nim kilku miejscowych tragarzy. Misjonarz przyjechał z Europy, więc spieszył się, bo to już weszło mu w krew. Szli już drugi dzień. W pewnym momencie tragarze zatrzymali się, zrzucili toboły i ani myśleli iść dalej. Misjonarz myślał, że chcą większej zapłaty, ale nie. Najstarszy z nich powiedział: „Za szybko pędzimy, ojcze. Przegoniliśmy nasze dusze. Będziemy więc siedzieli, aż one nas dogonią”. „Jak to? – powiedział misjonarz. – A teraz to co – bez dusz jesteście?”. „Ojcze – odpowiedział tamten – gdy dusza nie nadąża za człowiekiem, to wchodzą tam: duch wiatru, duch pustki i duch śpiączki. I człowiek już nie jest swój”. Misjonarz, rad nierad, usiadł z nimi, dumając nad zagadkową odpowiedzią. Siedzieli tak kilka godzin, aż nagle tamci zerwali się i ruszyli ze zdwojoną siłą i śpiewem.
I czyż tak nie jest, że pożeramy przestrzeń i czas, pędzimy, by zobaczyć, gdzie nas jeszcze nie ma? A nasze dusze w tym biegu już nas dopędzić nie mogą… Stąd potem pustka i hulanie demonów w pustych ludzkich wnętrzach jak po niezamieszkałych zamkach… Homo viator (człowiek wędrowny) – ale to nie pielgrzym, tylko pospieszny włóczęga, który siebie samego szuka tam, gdzie siebie nie zgubił, wciąż albo siebie poganiając, albo wlokąc ciało bez celu. Przebywa on w końcu… wszędzie i nigdzie. Taki to i kochać nie bardzo potrafi lub nie może, bo miłość to wkorzenianie się w siebie wzajemnie, w miejsce, w życie, w czas… Dać czasowi czas! Nie przyspieszysz, nie prześcigniesz spraw najważniejszych w życiu, bo do nich się dojrzewa jak drzewo do owocu. Pospieszni ludzie jedzą niedojrzałe jabłka miłości, mądrości, przyjaźni i dziwią się, że takie kwaśne. Porzucają więc te i pędzą za następnymi, bo te z daleka jawią się jakby czerwieńsze… Albo zapadają w śpiączkę – telewizyjną czy wirtualną – byleby nie być naprawdę tu i teraz lub nie myśleć, ku czemu czas ich prowadzi.
Czy kogoś, kto przegonił swoją duszę, można nazwać „bezdusznym”? Nie wiem, ale jest coś w tym, że spotykając się – odchodzimy, jakbyśmy się nie spotkali; rozmawiając ze sobą – jakbyśmy nie rozmawiali; żyjąc tak szybko i gwałtownie – jakbyśmy nie żyli. Szkoda nas…
A przecież jesteśmy pielgrzymami – dosłownie i w przenośni. A pielgrzymka zakłada cel – i to święty. I godną intencję, i sposób pielgrzymowania, i więź ze współpielgrzymującymi. A przede wszystkim poczucie sensu. I dlatego wtedy się śpiewa i przezwycięża słabość, i dorasta się sercem do celu.