Problemy społeczne
nr 9 (99) WRZESIEŃ 2015

 

Główny Urząd Statystyczny ogłosił, że w 2014 roku 2,8 mln Polaków żyło w skrajnym ubóstwie. Grupę najbardziej zagrożoną biedą stanowiły rodziny wielodzietne. 

Wiele dzieci = wielka bieda?

 

 

W Polsce panuje opinia, że rodziny wielodzietne to rodziny ubogie i często ocierające się o patologię. Tymczasem większość z nich radzi sobie dobrze, ale tym, które mają kłopoty, powinno pomagać państwo. Czy to robi?

Główny Urząd Statystyczny ogłosił, że w 2014 roku 2,8 mln Polaków żyło w skrajnym ubóstwie. Grupę najbardziej zagrożoną biedą stanowiły rodziny wielodzietne. Poniżej minimum egzystencji żyło ok. 11% osób w gospodarstwach domowych z trójką dzieci oraz ok. 27 % osób w gospodarstwach z czworgiem (lub więcej) dzieci na utrzymaniu. Czy jednak bieda jest największym problemem dużych rodzin i jak w tej sytuacji pomaga im państwo?

 

DZIESIĘĆ OSÓB NA ZASIŁKU

Tragedia Marii i jej rodziny zaczęła się cztery lata temu, gdy mąż złamał kręgosłup. Z dnia na dzień dziesięć osób zostało prawie bez środków do życia. Przed wypadkiem Tomasz bardzo ciężko pracował; było tego łącznie ze dwa i pół etatu. ZUS odmówił jednak renty, bo przez ostatnie dziesięć lat Tomasz nie miał pięcioletniej ciągłości zatrudnienia na etacie, a inne umowy się nie liczyły. Dostał jedynie zasiłek chorobowy w wysokości 190 złotych. Maria bardzo się zdziwiła tak niską kwotą i zapytała, czy to nie jest pomyłka. W urzędzie odpowiedziano, że rzeczywiście błędnie wyliczono zasiłek, a jego zweryfikowana wysokość to 180 złotych. Cóż było robić? Maria musiała jakoś zdobywać pieniądze na utrzymanie. O pracy na etat nie było mowy: bo ciężko chory mąż, ósemka dzieci, w tym najmłodszy, który był niemowlakiem. Zaczęła szyć lalki. Na początku szyła ręcznie, sprzedawała bezpośrednio i przez Internet. Wkrótce w Sieci znalazła filmiki instruktażowe. Wszystkie zasiłki plus zarobki dawały około 1800 złotych miesięcznie. I z tej kwoty musiała utrzymać dziesięcioosobową rodzinę. Zaczynało się od spłacania rachunków. „Za resztę trzeba było przeżyć. Ubrań i butów nie kupowałam, a wyżywienie nie było może pełnowartościowe, ale zdrowe” – opowiada Maria. Z pomocą przyszli bliscy, znajomi i zupełnie obcy ludzie. Ktoś przyniósł warzywa, skrzynkę śliwek lub worek mąki. W ekstremalnych sytuacjach rodzina Marii i Tomasza mogła liczyć na pomoc wspólnoty neokatechumenalnej, do której należeli. Organizowano tzw. zrzutkę na konkretny cel.

 
Cały artykuł dostepny w wersji drukowanej

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK