Reportaż
nr 10 (124) październik 2017

Małgosia miała zaledwie 25 lat, gdy w pracy zetknęła się z Towarzystwem Psychotronicznym. Odkryła, że ma wyjątkową „moc” i że powinna leczyć ludzi

s. Maria Miannik CSL

Uratowani

Małgosia chodziła do wróżki i rozstała się z mężem, Krzysztof był religijny, ale niewierzący, Paweł po długiej walce jest trzeźwiejącym alkoholikiem. Dzisiaj łączy ich wspólna modlitwa…

 

Renata i Paweł pobrali się 19 lat temu. Mają jednego syna Mikołaja. Życie potoczyło się inaczej, niż planowali. „Jestem trzeźwiejącym alkoholikiem. Nie piję od 9 lat – wyznaje Paweł. – Zawsze chodziłem do kościoła, bo rodzice tego wymagali. Szczególnie ojciec. Uważałem, że jestem w dobrej relacji z Bogiem. Modliłem się do Niego swoimi prostymi słowami, ale mimo to piłem”.
Zaczęło się od tego, że nie mogli mieć dziecka. Paweł miał wspaniałą żonę, ale gubił powoli sens życia. W domu wybuchały kłótnie. Kiedy po 4 latach małżeństwa urodził się syn, Paweł zdecydował się na terapię. Po niej znów zaczął pić. Załamywał się. W tym czasie żona również szukała pomocy. Dowiedziała się o Mszach za uzależnionych. Namówiła męża i natychmiast pojechali. Paweł poszedł do spowiedzi. „W ramach zadośćuczynienia miałem iść na terapię. Odszedłem z myślą, że na pewno nie pójdę” – mówi Paweł. Ku własnemu zaskoczeniu zdecydował się jednak na kolejne leczenie i od tego momentu nie pije. „Bóg zabrał mi tę chorobę w całości. Chciałem być bliżej Niego, ale nie wiedziałem, w jaki sposób to pragnienie realizować – wyznaje. – Pamiętam, jak żona modliła się za mnie na różańcu. Ukradkiem zaglądałem do pokoju i widziałem jej łzy. Przez 10 lat co wieczór się modliła” – podkreśla Paweł. „To dzięki tej modlitwie jesteśmy razem. Bo mogło nie być naszego małżeństwa” – dodaje wzruszona Renata.

Mikołaj, ich syn, w wieku 10 lat zapisał się do różańca za rodziców. Potem Paweł i Renata zapisali się do różańca rodzinnego. „Byłem we wspólnocie jako szeregowiec – żartuje Paweł. – Moja żona została zelatorką, a ja czułem lekką zazdrość. Też chciałem mieć swoją drużynę”. Marzenie Pawła spełniło się. Paweł już ma swoją drużynę. Każdego dnia dziękuje Bogu za trudne doświadczenia. Zdaje sobie sprawę, że bez nich nadal chodziłby do kościoła, tak jak uczyli go rodzice, ale nic poza tym. „Wszyscy przeszliśmy przez cierpienie, ja i moi bliscy. Teraz chcemy zrobić coś dobrego. Jestem w różańcu rodzinnym i we wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym, gram w zespole uwielbieniowym, ewangelizuję” – mówi Paweł. Codziennie modlą się razem. „To jest dla mnie najważniejsze 5 minut w ciągu dnia. Niezależnie od tego, czy wcześniej pokłóciliśmy się czy nie, to klękamy całą trójką do modlitwy – mówi Renata. – Nasz syn ma 15 lat i modli się z nami. Nie wstydzi się” – podkreśla dumnie.

Renata i Paweł Ciurowie – pobrali się 19 lat temu, mają syna Mikołaja (15 l.)

 

Mój syn został zreperowany

Krzysztof przestrzegał tzw. minimum i uważał się za dobrego katolika. Różaniec w ogóle go nie interesował. Krzysiek kojarzył tę modlitwę ze starszymi ludźmi i nie widział sensu w przesuwaniu paciorków. Dziś stwierdza, że był religijny, ale niewierzący. Potrzeba było jakiegoś wydarzenia, które odmieniłoby ten stan. „Takim katalizatorem była choroba mojego syna Janka, który urodził się z poważną wadą serca – mówi Krzysztof. – Pierwszą operację przeszedł w wieku 10 miesięcy, następną, gdy miał 3 lata. Omal nie zmarł na stole operacyjnym. Czekało nas trzecie podejście” – opowiada. Czekali więc pełni obaw. W tym czasie na kolędę przyszedł do nich ks. Roman Kot z parafii św. Faustyny. Zapisał ich numer telefonu i zapewnił, że ktoś będzie się za nich modlił. „Dostałem telefon od Anetki z różańca rodzinnego z informacją, że jest grupa, która będzie się wstawiała za dziecko, aby ta operacja się powiodła. I powiodła się! Syn jest zreperowany, bez żadnej usterki” – mówi z radością Krzysztof. Potem zapisał się do różańca rodzinnego, chociaż – jak twierdzi – sam nie wie, jak to się stało. „Syn Janek jest w mojej róży” – dodaje z uśmiechem.

Krzysztof Brzeszczyński – mąż, ojciec trójki dzieci: Aleksandra (18 l.), Jana (11 l.) i Natalii (10 l.)

 

Zamieniłam wahadełko na różaniec

Małgosia miała zaledwie 25 lat, gdy w pracy zetknęła się z Towarzystwem Psychotronicznym. Odkryła, że ma wyjątkową „moc” i że powinna leczyć ludzi. Zapisała się na kurs bioenergoterapii, radiestezji i numerologii. „Chodziłam do kościoła, a z drugiej strony leczyłam ludzi, bo jak mi się wydawało, miałam moc od Boga i mogę uzdrawiać” – wyznaje dzisiaj.

Miała pracę, pieniądze, dobrego męża i syna. Życie układało się idealnie. „Chodziłam do wróżki, która mówiła mi same dobre rzeczy, wszystko się sprawdzało! Ja w to wierzyłam” – wspomina Małgosia. Rzadziej chodziła do kościoła i coraz bardziej oddalała się od Boga. Kiedy miała problem, pytała o rozwiązanie swoje wahadełko. W końcu małżeństwo się rozpadło. „Związałam się z innym mężczyzną i byłam z nim przez 8 lat. Żyłam w ciągłym niepokoju i lęku. Wynajmowałam mieszkanie, stoczyłam się na dno. Kiedy urodziłam córkę, musiałam iść do pracy, bo ten człowiek nie był w stanie nas utrzymać” – mówi. Wróciła do rodziców, którzy ją przygarnęli. „Mieszkaliśmy przez dwa lata razem, osiem osób w trzech pokojach” – wspomina.

Pewnego dnia ojciec Małgosi, nie pytając o zgodę, zapisał ją do kółka różańcowego. „Stwierdziłam, że zwariował, przecież ja nie jestem jak te «moherowe berety»! Za nic w świecie nie będę się modlić na różańcu” – opowiada Małgorzata. Po jakimś czasie stwierdziła, że może jednak spróbuje. Modliła się nieregularnie przez dwa lata, aż w końcu podjęła systematyczną modlitwę. W czasie misji parafialnych postanowiła pójść do spowiedzi. „Usłyszałam: «Idź i nie rób tego więcej!». Odtąd zaczęłam chodzić do kościoła i do spowiedzi” – wspomina. Potem spotkała księdza, który zaproponował jej, żeby została zelatorką. „Na początku się zgodziłam, ale zaraz ogarnęły mnie wątpliwości. Nie mam stwierdzenia nieważności sakramentu małżeństwa, tyle lat żyłam z innym człowiekiem, nawet co jakiś czas jeszcze się z nim spotykam. Taka osoba nie może prowadzić innych!” – martwiła się. Poszła z tym do księdza. W odpowiedzi usłyszała: „Wybrała cię Matka Boża, a Matce Bożej się nie odmawia”. Zgodziła się. Droga powrotu do Boga trwała. Małgosia zawierzyła się Matce Bożej Bolesnej. Teraz regularnie chodzi do kościoła. Życie się zmieniło. Jej róża nosi imię św. Tomasza. „Teraz wiem, że to nie był przypadek, bo ja byłam jak ten Tomasz. On nie wierzył, ja też nie. I jak on dostałam dowód, więc uwierzyłam”.

Małgorzata Kurek – mama dwójki dzieci: Michała (19 l.) i Marysi (8 l.)

 

 

Różaniec rodzinny

Róże rodzinne to dzieło, które powstało 4 lata temu w diecezji warszawsko-praskiej przy parafii św. Faustyny w Warszawie. Inicjatorami są: ks. Roman Kot, Aneta Szafoni i Kinga Jesionowska. „Są tu różni ludzie, w różnym wieku. Tutaj nie ma rejonizacji. Modlą się osoby samotne, małżeństwa, rodzice, ale także dzieci. Rodzice zachęcają dzieci do wspólnej modlitwy. Zdarza się też, że dzieci zachęcają rodziców. Powstała grupa ewangelizacyjna szerząca różaniec rodzinny, w którą angażuje się około 20 osób. Jeździmy na ewangelizację z różańcami, które robimy z przetopionych plastikowych nakrętek. Rozdajemy ich tysiące. Dwa lata temu na Jasnej Górze ks. abp Henryk Hoser pobłogosławił nasze dzieło” – mówi Aneta Szafoni z grupy ewangelizacyjnej szerzącej różaniec rodzinny. Sama wychowuje syna, ma dorosłą córkę i dwoje wnucząt.

W diecezji warszawsko-praskiej jest ponad 1900 kół różańcowych, w tym 517 róż rodzinnych. Diecezjalnym moderatorem Rodzinnych Kół Żywego Różańca jest ks. Maciej Kosewski z parafii św. Faustyny w Warszawie.

 

Jeśli chcesz założyć w swojej parafii różaniec rodzinny, a nie wiesz, jak to zrobić, skontaktuj się z nami: tel. 795 102 081, e-mail: rozezadzieci@interia.pl

 

 

 

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce. OK